Analizy i komentarze
Rok od wyborów. Energetyczno-klimatyczne obietnice realizowane w tempie 1 na kwartał
Rząd i jego sprawczość można w pełni ocenić, gdy upłynie rok od powołania, a nie od wyborów. Ale i 365 dni od 15 października 2023 roku to dobry moment na podsumowanie. I to raczej z gatunku tych gorzkich. Bo trzeba naprawdę mocno się nagimnastykować, aby dojrzeć jakiś plan czy strategię obecnej władzy. Wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. I w sumie to nie wiadomo, dlaczego.
Minione 12 miesięcy mogły zawieść tych, którzy oczekiwali w polityce energetyczno-klimatycznej czegoś w rodzaju zwrotu kopernikańskiego, czyli szybkiego przebiegunowania i zmiany niektórych decyzji. Jednak żeby okiełznać chaos, jaki wciąż towarzyszy procesom i ośrodkom decyzyjnym w Polsce, trzeba trzymać się chronologii. Bo i ona ma ogromne znaczenie dla całej skomplikowanej historii ostatniego roku.
Dla pełnego obrazu polecam sięgnąć po podobne teksty podsumowujące. Jeden o dokonaniach rządu Zjednoczonej Prawicy „Energetyczny krajobraz po 8 latach. Co zostawia po sobie PiS”; drugi – o osiągnięciach nowego rządu podczas pierwszych stu dni „Skoro konkretów nie ma, to inaczej podsumowujemy 100 dni rządu. Oto »>Abecadło«< na pierwszą setkę”.
Nad słynnymi „100 konkretami” nie ma co się przesadnie znęcać. Radosław Karbowski skrzętnie notował sukcesy rządzących w tym zakresie, na sto obietnic zrealizowano 9, a 5 „częściowo” w terminie 100 dni od objęcia władzy. Spośród tych związanych z klimatem i energią (według oficjalnej strony „100 konkretów”), udało się zrealizować następujące:
- Uzyskamy pieniądze z funduszy unijnych i wrócimy do grupy decyzyjnej w instytucjach UE.
- Powołamy Ministerstwo Przemysłu z siedzibą na Śląsku.
- „Zamrozimy" ceny gazu w 2024 r. dla gospodarstw domowych i odbiorców wrażliwych na poziomie cen z 2023 r.
Taki urobek daje zawrotne tempo realizacji 1 obietnicy na 120 dni (licząc cały rok od wyborów) z niewielką górką i to przy bardzo przychylnym podejściu do uznawania tych zobowiązań za ukończone. Inne spojrzenie prowadzi do stwierdzenia zawartego w tytule tekstu, wychodzi jakaś obietnica na kwartał (bo nie liczymy 2 miesięcy oczekiwania na dojście do władzy). Trochę lepiej wypada pod tym względem Trzecia Droga, bo zobowiązywała się w swoich „12 gwarancjach” m.in. do działań na rzecz ograniczenia wycinek i wywozu drewna z kraju. Z kolei obietnice z zakresu elektroenergetyki, choć bardzo ogólne, nadal nie zostały spełnione. O czym później.
Kto nabroił przed 13 grudnia i czar audytów
Nowa władza – w zależności od sympatii politycznych nazywana „Koalicją 15 października” lub „Koalicją 13 grudnia” – ma swoje za uszami, zwłaszcza jeśli chodzi o postępy przy niektórych projektach poprzedników. Tylko nie zawsze ze swojej winy.
Jeżeli ktoś nie pamięta, to w czasie kilkutygodniowego rządu Mateusza Morawieckiego, wydawano decyzję zasadniczą dla reaktorów BWRX-300, które wspólnie rozwijają Orlen i Synthos (w ramach Orlen Synthos Green Energy). Wydano ją, choć negatywną opinię przedstawiła Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Jeszcze w grudniu ubiegłego roku był to temat numer jeden w branżowych mediach. Minęły miesiące i sprawa nie ruszyła się o milimetr, jest jak w czeskim filmie, nikt nic nie wie. Dlaczego ówcześni rządzący tak postąpili, co w tej sprawie wiedział szef ABW Mariusz Kamiński? I dlaczego nie zostały przedstawione żadne informacje? Wciąż jest więcej pytań niż odpowiedzi. A kolejnych decyzji w sprawie małych reaktorów jak nie było, tak nie ma.
Jak za każdą nową władzą ciągną się sprawy poprzedników, to jasne. Tylko wszystko wygląda tak, jakby partie, które dogadały się 15 października, próbowały rozwiązać jednocześnie wszystkie sprawy budzące wątpliwość. Pomijając te głośne, do których przydzielono sejmowe komisje śledcze, to lista tych niezbędnych do rozliczenia (z perspektywy rządzących) spraw jest nieskończona. Znowu kilka pytań: czy ktoś słyszał o rozstrzygnięciach ws. Ostrołęki C, wynikach audytu przy tzw. dużym atomie?
Chaos i niedowiezione obietnice
Koalicja Obywatelska, Polskie Stronnictwo Ludowe i Polska 2050 (jako Trzecia Droga) oraz blok lewicy (ostatecznie tylko z Nową Lewicą w rządzie, bo Razem nie garnie się do rządzenia) nie muszą się we wszystkim zgadzać, tak to wygląda, kiedy koalicja składa się z tylu formacji. Tylko że pewne sprawy wymagają od miesięcy doprecyzowania, a nic nie wskazuje na to, aby ktoś chciał je rozwiązać.
Na początku tego roku zastanawiałem się, który resort ma pokierować polską energetyką. Minęło kilka miesięcy, za nami zamieszanie w sprawie dzielenia kompetencji między Ministerstwo Klimatu i Środowiska a Ministerstwo Przemysłu, a nadal tego „sternika” czy „sterniczki” brakuje. Nieznana jest rola i pozycja Ministerstwa Aktywów Państwowych czy Ministerstwa Funduszy i Polityki Regionalnej, które też mają pewne zadania związane z transformacją do zrealizowania, podobnie jak Ministerstwo Infrastruktury.
Choć kłóci się to ze zdrowym rozsądkiem, rozdrobnienie ośrodków decyzyjnych postępuje. Do tego stopnia, że chociaż pełnomocnik ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Maciej Bando zaczął wreszcie podlegać szefowej resortu przemysłu, to niewiele z tego wynika. Z nieoficjalnych doniesień, które docierają do Energetyki24 wynika inny obraz: jeśli pełnomocnik przed kimś – w praktyce, nie w teorii – odpowiada, to przed premierem Donaldem Tuskiem. To po co były te zawirowania i przenosiny? Znowu – więcej pytań niż odpowiedzi.
Nie udało się zrobić nic z ustawą odległościową. Pierwsza próba, jeszcze zanim ministerką klimatu została oficjalnie Paulina Hennig-Kloska, zakończyła się fiaskiem. Drugie podejście, którego jesteśmy świadkami teraz, też idzie jak po grudzie. Znowu pytanie: dlaczego tak trudno odkręcić te przepisy, skoro obowiązują od 2016 roku i wszystko, co krytyczne, na ich temat powiedziano? A szafy ministerstw oraz think tanków pękają w szwach od analiz i prognoz, co i jak poluzować, aby turbiny wiatrowe mogły powstawać szybciej.
Co z wdrożeniami unijnych dyrektyw, z czego wynika niekonsekwencja przy głosowaniu w sprawie Nature Restoration Law, jak przebiegają rozmowy z górnikami w sprawie umowy społecznej i jaki będzie harmonogram dla wygaszania wydobycia węgla w Polsce (na razie dzień przed publikacją tego tekstu doszło do spotkania w tej sprawie i wysłania wniosku do KE)? Czeka nas jeszcze załatwienie sprawy przedłużenia wsparcia z rynku mocy, w przyszłym roku przejmujemy także prezydencję w Unii Europejskiej. Nie da się w nieskończoność przeciągać pewnych spraw, zaraz zaczną się nawarstwiać.
Inny przykład: Izera. Dopiero co pisaliśmy, że jeśli rząd do końca roku niczego nie zrobi z tym projektem odziedziczonym po Zjednoczonej Prawicy, to mogą podebrać go Hiszpanie.
Wszystko to pozwala odnieść wrażenie, że rząd chyba zapomniał, że poza rozliczeniami i obietnicą lepszego jutra, musi też przyjąć rzeczywistość taką, jaka jest, z dobrodziejstwem inwentarza. Bez kręcenia nosem.
Łyżka miodu w beczce dziegciu
Czy wszystko z ostatnich 12 miesięcy zasługuje na krytykę? Oczywiście, że nie. Kilka spraw ruszyło, ale może nie w tempie, do którego przyzwyczailiśmy się za rządów Zjednoczonej Prawicy. To trochę przypadek, gdy trawa u sąsiada jest zawsze zieleńsza. Kiedy Prawo i Sprawiedliwość przepychało kolejne projekty drogą poselską, oby szybciej, z pominięciem tzw. drogi rządowej i konsultacji, na tę partię słano gromy.
Obecnie to, co kluczowe dla energetyki i klimatu, jest kierowane właśnie na drogę rządową, co do zasady wolniejszą (chyba że chodzi o pomoc dla powodzian czy reagowanie w innych pilnych sprawach). I nie podoba się to do końca opinii publicznej, bo zmiany wprowadzane są za wolno. Przyzwyczajenie do pędzącego procesu legislacyjnego widać także w reakcjach organizacji pozarządowych, think tanków itd. Przez lata musiały jak najszybciej walić dłonią w stół i głośno straszyć ewentualnymi konsekwencjami projektów, teraz momentami sprawiają wrażenie reagujących nadmiernie przesadnie na pomysły, które są dopiero na etapie konsultacji.
Dialog z branżami, obywatelami, słuchanie różnych głosów – to jest dobry kierunek, nawet jeśli spowalnia proces legislacyjny. Nie chodzi wcale o to, by władza mogła górnolotnie stwierdzać, że dopuszcza wszystkich do głosu. Przy stale komplikujących się przepisach, lepiej na chwilę zwolnić i obejrzeć każdy projektowany paragraf kilka razy. Może dzięki temu nie będzie konieczna szybka i pilna nowelizacja w miesiąc czy dwa po uchwaleniu nowych przepisów.
Rząd miał swoje problemy, jak te związane z powodzią czy konstruowaniem budżetu (w końcu finansami państwa przez lata rządził ktoś inny). Szukano przecież funduszy na liczne programy, odblokowywano KPO i biegiem ruszono do rozdysponowania tych pieniędzy. Tylko że nie wszystko da się tłumaczyć poprzednikami czy trudnościami, które zawsze się pojawią. W 365 dni, no nawet w te 10 miesięcy, powinno być zrobione więcej. Zwłaszcza jeśli ktoś pamięta legislacyjną ofensywę PiS z 2015 roku – kiedy wtedy nowa władza raz za razem uchwalała coś, co obiecała w okresie przedwyborczym. Czy do końca dotrzymywała słowa to inna sprawa, chodzi o sam efekt.
Jeśli miałbym jakoś ten rok od wyborów podsumować, to chyba tylko nawiązaniem do słów Józefa Piłsudskiego z 1921 r., skierowanych do internowanych ukraińskich oficerów. Rząd powinien wyjść i ogłosić: Obywatele, my was bardzo przepraszamy, tak nie miało być.