Reklama

Analizy i komentarze

Drugie podejście koalicji do wiatraków. 500 metrów powraca, a 10H do likwidacji

ministra klimatu Paulina Hennig-Kloska wręcza nominację Miłoszowi Motyce
Miłosz Motyka
Autor. Miłosz Motyka / Facebook

Zniesienie zasady 10H, zmniejszenie dopuszczalnej odległości turbin wiatrowych od zabudowań oraz korekty dotyczące minimalnego dystansu między wiatrakami a obszarami chronionymi – to kluczowe zmiany, które zapisano w projekcie nowelizacji tzw. ustawy wiatrakowej, opublikowanym w Rządowym Centrum Legislacji.

Dla Ministerstwa Klimatu i Środowiska jest to pierwsza, poważna próba znowelizowania tzw. ustawy wiatrakowej (czyli ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych). Za to dla samej koalicji rządzącej to drugie podejście do sprawy turbin wiatrowych i zasad ich lokalizowania w Polsce. Po wyborach parlamentarnych w 2023 r. wszystko wskazywało na to, że przepisy dla lądowych turbin wiatrowych zostaną znowelizowane, ale wcale nie oficjalną drogą „ministerialną”, a wrzutką do poselskiego projektu ustawy mrożącej ceny energii na rok 2024.

Po awanturze, jaka wybuchła za sprawą dodania liberalizacji przepisów dla wiatraków do projektu, nowa władza wycofała się z pomysłu. Jednak było jasne, że robi to tylko na jakiś czas. Raz, że branża wiatrowa wciąż podejmowała inicjatywy, aby wreszcie poluzować zasady. Dwa – przedstawiciele rządu i koalicyjnych formacji wysoko ustawiali na liście priorytetów tę kwestię i po fiasku listopadowej próby otwarcie przyznawali, że wrócą do tematu. I zgodnie z wakacyjnymi zapowiedziami resortu, sektor odnawialnych źródeł energii, w szczególności ten zajmujący się energetyką wiatrową, doczekał się projektu.

Reklama

Zamiast 10H – 500 metrów. Najważniejsze założenie projektu MKiŚ

Najpierw krótkie przypomnienie, jaka jest aktualna sytuacja. Tzw. zasada 10H dla wiatraków w Polsce została wprowadzona w życie w 2016 r. Nazwa – „10H” – bierze się od jej kluczowego zapisu. Turbiny można budować tylko tam, gdzie odległość między zabudowaniami mieszkalnymi a wiatrakami wynosi 10-krotność wysokości (dlatego nazwano ją 10H – red.) wiatraka wraz z łopatami. Wiatraki mają zwykle ok. 200 metrów wysokości, więc muszą być oddalone od zabudowań o np. 2 kilometry itd.

Farmy wiatrowe, które miały wydane pozwolenia itp. jeszcze przed 2016 rokiem, mogły powstawać na starych zasadach. Nowe – już nie. Przepisy sprawiły, że według różnych szacunków, w Polsce pod budowę wiatraków zostało naprawdę niewiele terenów, które spełniały ustawowe warunki. Wyhamowało to rozwój energetyki wiatrowej na kilka lat. Jeżeli jakieś farmy były oddawane do użytku, to najczęściej tylko dlatego, że miały zezwolenia sprzed 2016 r.

Reklama

„Ustawa antywiatrakowa”, bo i taka nazwa przylgnęła do przepisów ze względu na ich negatywny wpływ, została uchwalona przez rząd Zjednoczonej Prawicy. I ten sam rząd siedem lat później, w 2023 r. próbował trochę te przepisy poluzować. Skończyło się na częściowym zniesieniu „10H” i po spełnieniu pewnych warunków: zezwolono na budowę wiatraków w odległości 700 metrów od zabudowań. Początkowo ta odległość miała wynieść 500 metrów, ale ostatecznie padło na 700 m.

To stan aktualny. Z kolei zaproponowane przez MKiŚ zmiany mają doprowadzić do całkowitego zniesienia nadrzędnej zasady, jaką jest 10H (co wielokrotnie powtarzali przedstawiciele resortu jeszcze przed opublikowaniem projektu nowelizacji).

Zamiast 10H i wyłączenia zasady 10H w niektórych przypadkach (dopuszczając 700 metrów) odgórną regułą będzie zezwolenie na lokalizowanie elektrowni wiatrowych w odległości 500 metrów od zabudowań. Oczywiście, będą wyjątki i inne obostrzenia, ale na pierwszy plan wysuwa się ta największa, kluczowa zmiana, wyczekiwana przez branżę.

Reklama

Efekty poluzowania przepisów mają być znaczące. W Ocenie Skutków Regulacji zapisano, że poprzednia, częściowa liberalizacja (700 m) uwolniła około 18 tys. km2 pod potencjalne inwestycje w lądowe elektrownie wiatrowe (LEW). Kolejna, zmniejszająca odległość do 500 m, uwolni nawet dodatkowe 32,5 tys. km2 obszarów, na których będą mogły powstać farmy wiatrowe. Ma to pozwolić również na podwojenie mocy zainstalowanej w energetyce wiatrowej do 2030 roku. Aktualnie w Polsce wszystkie farmy wiatrowe dysponują ponad 10 GW mocy.

„Według analiz firmy Ember, na które powołuje się PSEW, utrzymanie odległości minimalnej 700 m oznaczać będzie, że do 2030 r. powstaną co najwyżej 4 GW nowych mocy wiatrowych. Dla porównania, wprowadzenie odległości 500 m oznacza szansę na budowę w tym czasie ponad 10 GW nowych wiatraków na lądzie” – czytamy w OSR. Analizy PSEW (Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej) przewidują nawet, że do 2040 roku moc wiatraków nad Wisłą mogłaby przekroczyć 40 GW.

Co z obszarami Natura 2000? Zamieszanie wokół odległości

Dla parków narodowych obowiązywała zasada 10H, którą w projekcie zastąpiono ujednoliconą odległością – 1500 metrów. Nie zmienia się nic w przypadku lokalizowania wiatraków nieopodal rezerwatów przyrody – dystans między nimi a turbinami pozostanie taki jak dotychczas, czyli 500 metrów.

Inaczej sprawy mają się z obszarami Natura 2000, o których zrobiło się głośno kilka tygodni temu. MKiŚ miało zaproponować minimalny dystans 1500 metrów od tych obszarów Natura 2000, na których terenie chronione są ptaki i nietoperze. Ostatecznie nic takiego nie nastąpiło.

W opublikowanym projekcie odległość od wybranych obszarów Natura 2000 ma wynosić nie mniej niż 500 metrów. Ustawa ma zresztą wyszczególniać ochronę tych obszarów. Mimo tego, że dystans jest mniejszy, niż przewidywano, przepisy i tak budzą pewne obawy. W Ocenie Skutków Regulacji zaznaczono co prawda, że resort chce szczególnie chronić niektóre gatunki ptaków i nietoperzy, ale przyznaje: obszary Natura 2000 stanowią około 20 proc. powierzchni kraju. Oznacza to, że czy byłoby to 500, czy 1500 metrów – taki przepis wpłynie na ogólną „dostępność” terenów pod wiatraki.

„Z uwagi, że każda lokalizacja i każdy obszar Natura 2000 może charakteryzować się inną bioróżnorodnością, ocenie powinny podlegać realne badania ornitologiczne przewidziane dla danej lokalizacji elektrowni wiatrowej, które w większości przypadków inwestorzy muszą zrealizować dla celów uzyskania decyzji środowiskowej. (…). Z uwagi, iż obszary Natura 2000 stanowią blisko 20% powierzchni kraju, ograniczenie to negatywnie wpłynie na możliwości lokalizowania nowych elektrowni wiatrowych. Proponowaną w projekcie odległość od obszarów Natura 2000 należy zmodyfikować i rozważyć jej ustalenie np. na podstawie badań i monitoringu środowiskowego” – ocenia ten proponowany przepis Stowarzyszenie „Z energią o prawie”, które opublikowało komentarz o projekcie ustawy.

PSEW jeszcze nie przedstawiło szacunków związanych z projektem i zapisami dotyczącymi obszarów Natura 2000 uwzględniających obecne propozycje MKiŚ. Jednak w wariancie z odległością 1500 metrów około 28 proc. powierzchni Polski miałoby zostać „zamknięte” dla inwestycji wiatrowych. – Nałożenie na te obszary odległości minimalnej 1500 metrów sumarycznie spowoduje całkowite wyłączenie aż 28 proc. powierzchni kraju (blisko 89 tys. km2) spod możliwości budowy elektrowni wiatrowych. W połączeniu z odległością od zabudowań to – mówiąc wprost – całkowicie zablokuje nowe inwestycje w energię z wiatru. Długo wyczekiwana ustawa w takim kształcie, zamiast rozwijać OZE będzie kolejnym bublem prawnym – przekonywał jakiś czas temu Janusz Gajowiecki, prezes PSEW.

Nie tylko odległości. Projekt pominął ważny element

Rafał Bajczuk, starszy analityk ds. polityki klimatyczno-energetycznej z Instytutu Reform, ogólnie pozytywnie ocenia propozycje zawarte w nowelizacji. – Publikacja projektu ustawy wiatrakowej to krok w dobrym kierunku, na który branża długo czekała. Propozycje nowelizacji, w tym zmniejszenie minimalnej odległości od budynków do 500 metrów, zwiększą dostępność terenów inwestycyjnych dla nowych turbin wiatrowych. Jednak jest to wciąż krok niewystarczający, zwłaszcza w kontekście naszych celów unijnych związanych z budowaniem bezpieczeństwa energetycznego w oparciu o tanie i bezemisyjne źródła energii – mówi.

Chodzi o implementację unijnych przepisów z dyrektywy RED III. Nie tylko Polska ma z tym problem, na 27 państw Unii tylko jedno, Dania, wdrożyło je na czas. A sprawa rozbija się właśnie o czas, ale realizacji projektów związanych z OZE.

– Aby przyspieszyć rozwój energetyki odnawialnej, w tym energetyki wiatrowej powinniśmy już teraz rozpocząć pracę nad zapisami nowelizacji dyrektywy o odnawialnych źródłach energii (RED III). Dyrektywa ta przewiduje wyznaczenie obszarów przyspieszonego rozwoju OZE, które mają skrócić czas potrzebny na uzyskanie pozwoleń inwestycyjnych z obecny 5-7 lat do 12 miesięcy. Ponadto ustawodawca powinien uprościć procedury pozyskiwania pozwoleń dla elektrowni wiatrowych i fotowoltaicznych do maksymalnie 24 miesięcy – wskazuje Bajczuk, dla którego temat RED III jest bliski. To jeden z autorów raportu Instytutu Reform o obszarach przyspieszonego rozwoju OZE.

Jednocześnie – propozycje MKiŚ to wciąż tylko i aż projekt, nad którym dopiero rozpoczynają się prace. Za wcześnie na wyrokowanie, co i jak zostanie wykonane. Nowelizacja ustawy z 2023 roku i ponowna próba jej zmienienia w tym samym roku obfitowały w różne zwroty akcji. Dlatego branża wiatrowa z szampanem poczeka zapewne aż do podpisu prezydenta. A ten podpis wcale taki pewny nie jest.

Reklama

Komentarze

    Reklama