Reklama

Wiadomości

Energetyczny krajobraz po 8 latach. Co zostawia po sobie PiS

Byli szefowie i szefowe Ministerstwa Energii, Ministerstwa Klimatu (i Środowiska), pełnomocnicy rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej
Byli szefowie i szefowe Ministerstwa Energii, Ministerstwa Klimatu (i Środowiska), pełnomocnicy rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej
Autor. E24 / domena publiczna

Jedni zapamiętają obóz Zjednoczonej Prawicy jako ten, który „dowiózł” Baltic Pipe i pchnął naprzód program jądrowy. Inni będą pamiętać budowane, a potem burzone, pylony w Ostrołęce, gdzie najpierw stanąć miała elektrownia węglowa, a powstanie – gazowa. Nie jest jednak ani tak źle, jak zdarzało się to przedstawiać oponentom politycznym PiS, ani tak wspaniale, jak mogłaby to przedstawić pewna telewizja.

Reklama

Wbrew narracji, jaką zdarza się przyjmować dotychczasowej opozycji, Zjednoczona Prawica (na której czele stoi Prawo i Sprawiedliwość) nie zostawia po sobie spalonej ziemi w energetyce. Za – już – ubiegłej władzy, zapadały decyzje, z których jej następcy z pewnością skorzystają. Są natomiast obszary, w których, zwykle z politycznych względów (vide: sprawa wiatraków), celowo zarzucano legislacyjny hamulec.

Reklama

Zresztą, ocenę rządów Zjednoczonej Prawicy utrudnia ona sama. Po prostu rzeczywistość odbiega od narracji i stanowisk przedstawicieli koalicji, która skończyła rządzić Polską. Przykłady?

Miała być obrona węgla – jest rekordowo niski udział źródeł węglowych w polskim miksie energetycznym, małe wydobycie i kiepska kondycja spółek górniczych (na tyle, że na odchodne podjęto próby dotowania ich z budżetu na 2024 r.). Niechęć do unijnej polityki klimatycznej? W roku 2023 r. udział OZE w produkcji energii elektrycznej w kraju wyniesie nawet do 25 proc., co nigdy wcześniej się nie wydarzyło. Wyliczać można długo.

Reklama

Kryzysowe zarządzanie i embargo

Ogólną ocenę utrudnia też fakt, że druga kadencja ZP przypadła na dwa kryzysy: najpierw pandemię COVID-19, a później wybuch wojny w Ukrainie. W latach 2019-2023 rząd zajmował się głównie gaszeniem pożarów i reakcyjnym działaniem (z małymi wyjątkami i przerwami). Niektóre działania były już zaplanowane (jak rezygnacja z rosyjskiego gazu), ale przyspieszono ich realizację – tak było z rezygnacją ze sprowadzania węglowodorów od Moskwy.

Porzucenie gazu z Rosji nie byłoby możliwe, gdyby nie dwie inwestycje: terminal LNG w Świnoujściu (pierwsze wiążące decyzje ws. gazoportu zapadały jeszcze za rządów Kazimierza Marcinkiewicza, później PO-PSL, ale to PiS otoczyło projekt kuratelą i lada moment skończy się jego rozbudowa) oraz Baltic Pipe.

Gazociąg łączący Polskę ze złożami na Morzu Północnym poprawi bezpieczeństwo energetyczne na długie lata. To jeden z tych przypadków w historii III RP, gdy duży projekt infrastrukturalny od początku do końca zrealizowano bez większych opóźnień i w trakcie 8-letnich rządów jednej partii.

Czytaj też

OZE za rządów PiS

W trakcie niedawnych wystąpień w Sejmie Anna Łukaszewska-Trzeciakowska, kierująca chwilowo MKiŚ, wskazywała, że od 2015 roku moc zainstalowana wszystkich OZE w kraju wzrosła trzykrotnie, do 27 GW.

Ogromny udział w tym sukcesie mają prosumenci, którzy masowo instalowali – dzięki i wsparciu z rządowych programów jak „Mój prąd” czy „Czyste powietrze” – panele fotowoltaiczne na dachach domów. Gdy w sierpniu 2023 r. Agencja Rynku Energii podawała szczegółowe dane o odnawialnych źródłach wytwórczych w Polsce, to ponad 14 GW stanowiły instalacje fotowoltaiczne (zarówno duże farmy, jak i małe przydomowe elektrownie słoneczne). Słonecznych mocy jest zapewne jeszcze więcej – gdy ARE podawała te informacje, łączną moc zainstalowaną polskich OZE oszacowano na ponad 25 GW.

Tu warto wspomnieć Michała Kurtykę, ministra klimatu, a następnie również środowiska do 2021 r. Za jego kadencji uruchamiano pierwsze programy rządowego wsparcia dla prosumentów („Mój prąd” debiutował w 2019 r.), którymi zarządza NFOŚiGW. Kolejne edycje poszerzały katalog urządzeń, na które można otrzymać dofinansowanie.

Rosnącej popularności paneli fotowoltaicznych nie towarzyszyły inwestycje w sieci dystrybucyjne – dopiero w ostatnich dwóch latach OSD (operatorzy sieci dystrybucyjnych) zaczęli znacząco zwiększać wydatki na ten cel. Sieci wymagają modyfikacji z prostego powodu – gdy powstawały kilka dekad temu, nie myślano o tym, że będą musiały być gotowe na odbiór energii elektrycznej z wielu nowych źródeł.

Pomóc w bilansowaniu OZE mają elektrownie szczytowo-pompowe. Specustawę, która ułatwia ich powstawanie, przyjęto jeszcze w tym roku. W blokach startowych są już chętni do ich budowania, zwłaszcza PGE, która zamierza postawić ESP Młoty.

Problematyczne wiatraki

Rozwój OZE w latach 2015-2023 mógłby być jeszcze bardziej imponujący, gdyby nie wprowadzona przez rząd PiS w 2016 r. tzw. zasada 10H. Te przepisy zezwalały (w 2023 r. zostały poluzowane w pewnym stopniu, za kadencji Anny Moskwy w MKiŚ) zezwalały na wznoszenie turbin wiatrowych wyłącznie tam, gdzie ich odległość od zabudowań jest większa niż 10-krotność wysokości wiatraka wraz z łopatami.

10H na lata zamroziło wiele inwestycji, choć projekty, które uzyskały zezwolenia jeszcze przed wejściem w życie zasady, mogły zostać ukończone (to dlatego w ostatnich latach w ogóle przybywało mocy wiatrowych w systemie).

Mimo utrudnień, elektrownie wiatrowe w Polsce w listopadzie 2023 r. dysponowały mocą rzędu 9 GW. Tyle tylko, że w 2015 roku było to 5 GW. Niby moce zostały niemal podwojone, ale w porównaniu do fotowoltaiki, to żaden wyczyn. W 2015 roku było niewiele ponad 100 MW mocy zainstalowanej w elektrowniach słonecznych, 8 lat później – wcześniej wspomniane 14 GW, czyli 14000 MW.

Czytaj też

Atomowe postępy

Z rocznym opóźnieniem względem harmonogramu, ale rządowi PiS udało się dopiąć kwestie związane z wyborem partnera technologicznego dla polskiego programu jądrowego. Jak wiemy, zwyciężył Westinghouse, który razem z Bechtelem miałby zacząć budowę pierwszej elektrowni jądrowej w historii Polski. Na ostatniej prostej, tuż przed wyborami podpisano umowę projektową. Pierwsza łopata na placu budowy ma zostać wbita w 2026 r.

Jest rozpoczęty drugi projekt jądrowy, który zakłada budowę reaktorów w Wielkopolsce. Atom mają wspólnie stawiać PGE i ZE PAK. Zielone światła od rządu otrzymały też małe reaktory SMR (o których jest znowu głośno za sprawą sporu OSGE i ABW).

Nad wszystkimi inicjatywami związanymi z energetyką jądrową na pewno wisi kilka znaków zapytania (choćby dotyczących finansowania tych przedsięwzięć), ale co do jednego nie ma wątpliwości: Polska nigdy wcześniej nie była tak blisko realizacji programu jądrowego, jak teraz.

Ciekawe jest, że za dwoma energetycznymi projektami, którymi chwalić może się Zjednoczona Prawica, stoi Piotr Naimski. To on nawigował Baltic Pipe, a także przyczynił się do pchnięcia naprzód projektu jądrowego. Mimo zasług stracił stanowisko pełnomocnika ds. strategicznej infrastruktury energetycznej w lipcu 2022 r., na kilka miesięcy przed oddaniem Baltic Pipe do użytku.

Po Naimskim stanowisko pełnomocnika zajmowali także Mateusz Berger (który później trafił do Polskich Elektrowni Jądrowych) oraz Anna Łukaszewska-Trzeciakowska, która przez krótką chwilę po 15 października szefowała nawet w MKiŚ. W niecałe 1,5 roku za polski program jądrowy odpowiedzialne były trzy osoby i – co może dziwić – nie wywołało to większych opóźnień czy perturbacji w zakresie realizacji projektu.

W grudniu br. doczekaliśmy się nawet czwartego pełnomocnika, został nim Adam Guibourgé-Czetwertyński. Wieloletni urzędnik państwowy i wiceminister w resorcie klimatu od dawna odpowiadał za sprawy międzynardowe i fundusze europejskie, podlegał mu także Departament Energii Jądrowej. Spekuluje się, że właśnie Guibourgé-Czetwertyński może przetrwać kadrową miotłę po zmianie władzy i dla tak doświadczonego urzędnika znajdzie się miejsce w resorcie.

Czytaj też

Bałtyk przyszłą elektrownią

Paradoksalnie, mimo wielu obiekcji PiS co do wiatraków, negatywna opinia o tym źródle energii elektrycznej ogranicza się tylko do turbin na lądzie. Inaczej sprawy mają się w przypadku morskiej energetyki wiatrowej, na którą wyraźnie stawiała poprzednia władza.

Morskie wiatraki – jak wielokrotnie podkreślano – są wydajniejsze od lądowych, choć ich budowa wiąże się z większymi kosztami. Zwłaszcza na początku, gdy konieczne jest postawienie portów instalacyjnych, serwisowych, wyszkolenie kadr etc.

Jeden port instalacyjny (kluczowy dla etapu budowy turbin na morzu) na pewno powstanie w Świnoujściu, ale to nie rządowa inicjatywa, a Orlenu. Drugi port, powstający pod auspicjami władz, jeszcze czeka na wiążące decyzje, a jego lokalizację zmieniano z Gdańska na Gdynię i znowu na Gdańsk. Czeka na niego m.in. PGE.

W 2023 roku kilka najważniejszych projektów offshore wind (morska energetyka wiatrowa) doczekało się kluczowych decyzji. Farma Baltic Power (realizowana przez Orlen i Northland Power) ma zostać uruchomiona około 2026 r., a spółki zaangażowane w projekt w tym roku podpisały szereg umów na dostawy turbin, wykonawstwo itp. Podobne postępy osiągnęły Polenergia (rozwijająca morskie farmy z Equinorem) oraz Polska Grupa Energetyczna (współpracująca z Orsted). Podsumowując: do zamienienia Bałtyku w morską elektrownię jest bliżej niż dalej.

Przy morskich postępach swoją rolę do odegrania miało Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej (zlikwidowane jeszcze za rządów PiS), a którego kompetencje scedowano później do Ministerstwa Infrastruktury – w sprawie polskiego offshore wind swoje do powiedzenia miał Marek Gróbarczyk.

Gazowo-węglowa układanka

Pewnym symbolem zmieniających się pomysłów na energetykę w wydaniu przedstawicieli PiS pozostanie Elektrownia Ostrołęka C. Z dotąd niewyjaśnionych przyczyn, miał stanąć tam blok węglowy, postawiono nawet pylony i rozpoczęto budowę, ale plan się zmienił – zdecydowano, że jednak będzie to blok gazowy. Ważną postacią w tej historii jest były minister energii Krzysztof Tchórzewski, bo to on forsował pomysł, by w drugiej dekadzie XXI w., stawiać w Polsce kolejny blok węglowy.

Czytaj też

Chociaż przedstawiciele Zjednoczonej Prawicy przestrzegali przed pójściem drogą Niemiec, które postawiły na gaz w energetyce, to inwestycji w bloki gazowe nie brakuje. W przyszłości, gdy oddane do użytku zostaną elektrownie gazowe w Grudziądzu, Ostrołęce, Rybniku, Adamowie czy Kozienicach, będą stanowić uzupełnienie dla OZE i bilansować system elektroenergetyczny kraju.

Gorzej jest w kwestii węgla. W zasadzie żadna z reform PiS związana z sektorem górniczym oraz energetyką węglową nie została dopięta na ostatni guzik. Na notyfikację KE czekają założenia z umów społecznych z przedstawicielami branży wydobywczych węgla kamiennego oraz brunatnego.

Nie powstała Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Energetycznego (NABE), która miała rozwiązać część bolączek – przede wszystkim państwo miało przejąć od spółek energetycznych aktywa węglowe i wziąć na siebie odpowiedzialność za wygaszanie (do 2049 r.) kopalń. Kondycji górnictwa nie poprawia fakt, że spółki wytwórcze mają coraz więcej mocy OZE i potrzebują mniej paliwa.

Nie wiadomo, jak potoczą się losy unijnej reformy rynku energii. Polsce udało się co prawda wywalczyć korzystne dla siebie zapisy (przedłużające derogacje, pozwalające na wspieranie bloków węglowych w ramach rynku mocy), ale nie zapadły ostateczne decyzje w tej sprawie. Dla polskiej elektroenergetyki to być albo nie być, bo obecne derogacje mają skończyć się już w roku 2025.

Po zmianach ten termin zostanie wydłużony do 2028, co pozwoli na dalsze wspieranie konwencjonalnych jednostek węglowych, których praca jest niezbędna dla krajowego systemu. To także dodatkowy czas, by przyspieszyć transformację energetyczną.

Reklama

Komentarze (1)

  1. inż.

    Do stwierdzenia w artykule, że "W roku 2023 r. udział OZE w produkcji energii elektrycznej w kraju wyniesie nawet do 25 proc., co nigdy wcześniej się nie wydarzyło." należałoby dodać, że mieliśmy w tym roku największy w historii import energii. Gdyby odnieść OZE do zużycia to jest to sporo mniej bo około 21%.

Reklama