Reklama

Analizy i komentarze

Niezawodna elektrownia Europy. Francja królową eksportu prądu, korzystają z tego sąsiedzi

Elektrownia jądrowa Cattenom we Francji
Elektrownia jądrowa Cattenom we Francji
Autor. Gralo, CC BY-SA 3.0, via Wikimedia Commons

Czy całą Europą zawładnęły OZE? Nie, jest jedno państwo, które stale stawia opór i choć rozwija odnawialną energetykę, to u podstaw swego systemu ma zupełnie inne źródło wytwórcze. Chodzi oczywiście o Francję, która nie tylko nie potrzebuje importu od sąsiadów, aby zaspokoić własne zapotrzebowanie na prąd. Co więcej: bez francuskiej floty reaktorów kilka innych krajów miałoby niemałe problemy. Na czele z Niemcami.

Staffan Reveman, konsultant z sektora energetycznego, przyjrzał się temu, jak w czterech europejskich państwach zmieniał się profil pozyskiwania energii elektrycznej od sąsiadów. W ciągu niemal 10 lat na niezależność wybiła się Dania (od 2022 r. więcej eksportuje, niż importuje), Szwecja stale jest eksporterem.

Francja tylko raz, w 2022 r. musiała importować więcej energii niż oddawała – wtedy doszło do serii przeglądów reaktorów jądrowych w tym kraju, a pracy bloków tego typu nie pomagały też warunki pogodowe. Dwa lata później, to dane od początku 2024 r. do końca października, Francja zbliżyła się do eksportu na poziomie 80 TWh. To absolutny rekord w dekadzie 2015-2024, choć dane nie objęły całego roku.

Pod lupę Revemana, który korzystał z danych Instytutu Fraunhofera, trafiły też Niemcy. To jedyne państwo, które tylko pogłębiło swoją zależność od importu energii elektrycznej. Jeszcze w 2022 r. było eksporterem, podobnie w wiele lat wcześniej. Po czym w 2023 r. już importowało co najmniej 10 TWh w ciągu 12 miesięcy. W tym roku do października było to ponad 20 TWh.

Nie ma w tym przypadku: w 2023 r. Niemcy wyłączyli ostatnie elektrownie jądrowe w kraju, powstała więc luka, którą zapełniają importem m.in. właśnie z Francji. Najwidoczniej taniej sprowadzić energię elektryczną od sąsiada (to też znamienne: Niemcy porzucili atom, a i tak na nim pośrednio bazują, kupując prąd u Francuzów) niż np. uruchamiać jednostki gazowe.

Reklama

Europejska wyspa mocy

Niedawno „Le Figaro” opisało, że do końca roku francuski eksport energii elektrycznej może przekroczyć 90 TWh. Żeby oddać skalę tego eksportu, wystarczy wspomnieć, że roczne zużycie prądu w Polsce to ponad 170 TWh. Przyjmując to za punkt odniesienia, to gdyby Paryż współpracował tylko z Warszawą, ponad połowa polskiego zapotrzebowania na energię elektryczną mógłby zapewnić francuski sektor elektroenergetyczny.

Poza powrotem floty reaktorów do pełnej sprawności na korzyść Francji gra jeszcze jedna rzecz. Paryż nie patrzy krzywo na odnawialną energetykę, oddawane są kolejne projekty OZE. Eksport napędza więc nie tylko energetyka jądrowa, ale swoje trzy grosze dokładają też fotowoltaika i wiatraki. Kiedy np. część Europy walczy ze skutkami Dunkelflaute (okres, gdy nie wieje wcale lub niewiele, a gorzej pracuje fotowoltaika – red.), Francuzów to nie dotyczy. Korzystają na tym nie tylko Niemcy, bo prąd z francuskiego systemu trafia też do Włoch, Wielkiej Brytanii, Belgii czy Szwajcarii. Istna „Elektrownia Francja” dla reszty Starego Kontynentu.

Czytaj też

– Około 70% zapotrzebowania energetycznego Francji pokrywa energia jądrowa, co czyni ją jednym z największych użytkowników tej technologii na świecie. Wykorzystanie atomu pozwala Paryżowi nie tylko na uniezależnienie się od zewnętrznych dostaw surowców energetycznych, ale także na zacieśnianie więzi z sąsiednimi krajami, które coraz częściej decydują się na zakup francuskiej energii. W tym kontekście energia jądrowa stała się ważnym narzędziem polityki zagranicznej, z jednej strony jako element dyplomacji energetycznej, a z drugiej jako sposób na promowanie proekologicznych rozwiązań w obliczu kryzysu klimatycznego – tak tłumaczy ten fenomen dr Aleksander Olech, specjalizujący się w polityce zagranicznej Francji, z grupy Defence24.

Reklama

Bój o atom i nie tylko

Może rekordowy eksport francuskiej elektroenergetyki nie byłby aż tak głośnym tematem, gdyby nie to, że Paryż i Berlin ostro konkurują na arenie europejskiej. Francuzi dążą ku temu, aby energetykę jądrową uznano za zielone źródło, czemu sprzeciwiają się Niemcy – opisywaliśmy to niedawno na łamach naszego portalu.

Kto wygrywa ten wyścig? Na razie Francuzi, ale tylko dlatego, że trzymają się twardo swoich reaktorów. W planach mają wybudowanie kolejnych, ale z tymi francuskimi projektami jądrowymi było różnie (patrz: Olkiluoto 3 i Flamanville oraz wciąż nieukończone Hinkley Point).

Reklama

Ambicje Paryża są jednak ogromne. – Francja planuje budowę nowych reaktorów jądrowych, zarówno wewnątrz kraju, jak i za granicą. W kraju EDF zamierza zbudować sześć nowych reaktorów EPR2, z których pierwszy ma zostać uruchomiony do 2035 roku. Dodatkowo Francja współpracowała z Chinami przy budowie elektrowni Taishan, wykorzystując francuską technologię EPR. Te międzynarodowe inicjatywy są częścią szerszej strategii eksportu technologii jądrowych, które mają pomóc w zaspokajaniu rosnącego zapotrzebowania na energię na całym świecie – wylicza Olech.

Przy takich mocarstwowych planach Francji nic dziwnego, że tamtejsza władza próbuje na różne sposoby (np. powołując atomowy sojusz wewnątrz UE) sprawić, że energetyka jądrowa będzie zyskiwać popularność wśród państw członkowskich. Na drugim biegunie są Niemcy, wspierani przez Austrię czy Hiszpanię (mniej lub bardziej otwarcie), więc nie raz i nie dwa usłyszymy jeszcze o spięciach na temat potencjalnego (lub nie) wspierania konkretnej technologii.

Reklama

Komentarze

    Reklama