Analizy i komentarze
Ostrzeżony – uzbrojony. Co czeka miasta portowe w erze zmiany klimatu?
Ja naprawdę wiem, że woda jest przedziwną cieczą, która gdy zamarza, to powiększa, a nie zmniejsza swoją objętość. Żadne jednak eksperymenty z kostkami lodu w szklance słodkiej wody przeprowadzane przez narwańców w studiach telewizji osiedlowych nie są w stanie opowiedzieć nam, co się wydarzy w ramach postępujących zmian klimatycznych z naszymi wybrzeżami i wybudowanymi na nich „oknami na świat”. Dlatego dziś uczeni amerykańscy opisują, jakie są w tej materii ryzyka dla wybrzeży południowowschodniego Pacyfiku. Czyli obszaru krytycznego dla USA gospodarczo i geopolitycznie.
Gospodarka ludzka nie istnieje bez mórz, oceanów i portów. Słowo zaś „port” pochodzi od łacińskiego słowa portus oznaczającego „otwór, przejście, azyl, schronienie” – jakże trafna to nazwa. W niedawno przeprowadzonym przeze mnie dla „Plus Minus Rzeczpospolitej” wywiadzie fizyk i oceanolog, prof. dr. hab. Jacek Piskozub z Instytutu Oceanologii PAN w Sopocie mówi tak: „my się możemy próbować adaptować do znacznie większych deszczów, ale do zmiany poziomu morza nie da się zaadaptować. Ludzie wprawdzie żyją na kilku depresjach, a wiatraki od stuleci pompują wodę w Holandii… ale to nie będzie ta skala. Z dzisiejszych nabrzeży i portów trzeba się będzie po prostu wycofać. Nawet jeśli przestaniemy emitować CO2, proces podnoszenia się poziomu mórz będzie trwał. W tym wieku to będzie średnio 1 metr, ale w kolejnych dwu stuleciach to będzie od 2 do 7 metrów dodatkowych. Tego nie wytrzyma żadne dzisiejsze miasto portowe na świecie, ani delty wielkich rzek, czyli np. Gangesu – a to oznacza zatopienie połowy Bangladeszu. Floryda, tak dziś dotknięta kataklizmem pod wdzięcznym imieniem Helena, właściwie przestanie istnieć”.
Problem w tym, że to nie jest wynikłe z jałowych dumań zdanie pojedynczego polskiego uczonego. Z końcem listopada na łamach „Nature Climate Change” ukazało się badanie, gdzie szacunki kierowanych przez Patricka Barnarda uczonych z licznych amerykańskich federalnych centrów obserwacji geologicznej wskazują, że wzrost poziomu morza o 1 metr do 2100 r. wpłynie na ponad 14 milionów ludzi i majątek wart bilion dolarów (w samych nieruchomościach 777 mld) wzdłuż południowo-wschodniego amerykańskiego wybrzeża Atlantyku, od Norfolk w Wirginii do Miami na Florydzie.
Uczeni ci twierdzą, w przeciwieństwie do prof. Piskozuba, że badania swe prowadzą, by jednak pozwolić się nam do tych zmian jakoś zaadaptować, na zasadzie „ostrzeżony – uzbrojony”. Jak sami jednak zauważają w swej pracy, jesteśmy na początku niezbędnego poznania stanu faktycznego, gdyż „Poprzednie badania koncentrowały się na powodziach, ale rzadko na innych zagrożeniach przybrzeżnych związanych z klimatem, takich jak osiadanie, erozja plaży i zmiana wód gruntowych.”
Dane archeologiczne wskazują, co zresztą również celnie zauważa we wspomnianym wywiadzie polski oceanolog, iż wszystkie miasta portowe, o których dziś z pewnością coś wiemy z badań naukowych, powstały w czasie dziś miłościwie nam panujących warunków klimatycznych. Najstarszy, bo pochodzący sprzed ponad 5 tys. lat wydaje się port w libańskim Byblos, o 400 lat młodszy jest Wadi-al Jarf w Egipcie, ok. 2400 lat przed Chrystusem zaczęto wykorzystywać indyjski Lothal, a najstarszy europejski port liczy sobie ponad 3100 lat i znajduje się w Cadiz w Hiszpanii.
A to oznacza, że istotnie nie mamy pojęcia, jak to jest, gdy nie przejściowo, w ramach np. sztormu tropikalnego, ale po prostu stabilnie i nieodwracalnie, w ramach regularnego i nieuniknionego powolnego podtapiania aż do zatopienia, przy coraz większym narażeniu na nieuniknione skutki coraz potężniejszych sztormów, ginie portowe miasto. To będą wg wspomnianej pracy badawczej podtopienia 15 razy wyższe niż obecnie występujące sezonowe powodzie. Bo oczywiście zmienią się także stosunki (w tym zasolenie) w płytkich i wynurzających się wodach gruntowych. Ustalona obecnie skala spodziewanych zagrożeń okazała się zatem znacznie większa, niż dotychczas przewidywano w oparciu o dość jednowymiarowe patrzenie na problem.
Czytaj też
Uczeni wykorzystali w swej pracy najnowsze dane geoprzestrzenne i narzędzia modelowania opracowane we współpracy z instytucjami akademickimi i agencjami rządowymi, jak Coastal Storm Modeling System. „Czas jest krótki, a roboty huk!” zdają się mówić geolodzy i oceanolodzy. Starych dzielnic portowych nie da się już prawdopodobnie uratować (czy trzeba pomyśleć o przeniesieniu w bezpieczne miejsce znajdujących się tam zabytków – oto jest pytanie). Trzeba się jednak zastanowić – i to szybko – jak i czy w ogóle budować cokolwiek, zwłaszcza infrastrukturę krytyczną (energetyka, wodociągi, oczyszczalnie ścieków) w obszarach sąsiadujących z wybrzeżami (oddalonych tak, by ten 1 metr podniesionego lustra wody tam jednak nie docierał). Nie bez znaczenia jest też fakt, że do tej pory okolice wybrzeży i porty oraz delty wielkich rzek były najbardziej ekonomicznie ożywionymi obszarami na planecie i coś będzie musiało je zastąpić, jako dostawców miejsc pracy, usług, etc.
Gdy wyniki opisanego na łamach „Nature Climate Change” modelowania rozbić na czynniki pierwsze, najniebezpieczniejsze wydaje się zagrożenie związane z płytkimi wodami gruntowymi. Do 2100 r. aż 70 proc. analizowanej w tym modelu populacji przybrzeżnej miałoby być narażone na powodzie związane z tym zjawiskiem. Narażone będą nie tylko ich domy i biznesy, ale drogi, media, systemy kanalizacyjne. Na kolejnym wśród źródeł problemów związanych ze zmianami klimatycznymi miejscu w skali prognozowanych zniszczeń na terenie dzisiejszych obszarów przybrzeżnych plasują się powodzie wywołane sztormami. Przy wzroście poziomu morza o 1 metr powodzie powierzchniowe dotkną nawet połowy mieszkańców regionu.
Kolejnym niedostrzeganym wcześniej problemem miałaby być erozja i utrata plaż. Oszacowano, że badany region południowowschodnich wybrzeży Oceanu Spokojnego, znany z wysp barierowych i ekosystemów przybrzeżnych, może stracić każde 8 na 10 swych piaszczystych plaż, co wiąże się chociażby z drastycznym spadkiem dochodów z turystyki. Kolejnym problemem wcześniej rzadko rozważanym okazuje się osiadanie gruntu. Nie tylko podniesie się poziom morza, ale sam ów nacisk już dziś powoduje obserwowalne zapadanie się ziemi, czyli zjawisko podtapiania będzie przyspieszać, a skutki podnoszenia się poziomu mórz nasilać.
Oczywiście rzecz cała dotknie bardziej biednych, niż bogatych, no ale tak to już jest na tym najlepszym ze światów. Kto zapłaci za stworzenie i wdrożenie „solidnych strategii adaptacyjnych”, których domagają się w swej pracy uczeni, w klasie nie wie nikt.