Reklama

COP30. Czy Chiny staną się nowym liderem zielonej transformacji?

Belém, 2025 – Aktywiści podczas marszu „Porongaço” ludów leśnych.
Belém, 2025 – Aktywiści podczas marszu „Porongaço” ludów leśnych.
Autor. Antonio Scorza/COP30

10 listopada w brazylijskim mieście Belem rozpoczęto 30. konferencję ONZ w sprawie zmiany klimatu (COP30). Wydarzenie potrwa do 21 listopada, a swój udział potwierdziło ok. 60 przywódców. Niestety - jak na razie o 40 mniej niż w poprzednich latach.

Szczyty COP co roku zbierają falę krytyki za to, że nie skutkują wystarczającą ilością podejmowanych działań, aby w jak największym stopniu zatrzymać globalną zmianę klimatu. Niemniej jednak inicjatywa nadal pozostaje jedynym wydarzeniem o tak międzynarodowej skali, na którym przedstawiciele państw członkowskich dyskutują o kształcie globalnych polityk energetycznych i środowiskowych.

Kontrowersje

Tegoroczny szczyt ma skupiać się m.in. na działaniach niezbędnych do ograniczenia wzrostu globalnej temperatury, adaptacji do zmian klimatu, kwestii oceanów, finansów przeznaczonych na zieloną transformację, paliw kopalnych oraz lasów.

YouTube cover video

Ilość kwestii związanych z globalnym ociepleniem jest przytłaczająca, a jak mówi prezydent Brazylii Luiz Lula da Silva „okno możliwości, jakie mamy na działanie, szybko się zamyka”.

Siły skrajne fabrykują kłamstwa, by zyskać przewagę wyborczą i uwięzić przyszłe pokolenia w przestarzałym modelu, który utrwala nierówności społeczne i gospodarcze oraz degradację środowiska.
dodaje gospodarz COP30

Jak zaznaczył przewodniczący COP30 André Corrêa do Lago, miejsce szczytu wybrano celowo. Belem, należące do jednego z najuboższych obszarów Brazylii, leży na skraju Amazonii, która jest szczególnie narażona na zmiany klimatu i efekty wylesiania. W zamyśle organizatorów ma to unaocznić globalnym przywódcom skalę wyzwań, z jakimi mierzymy się i będziemy się mierzyć jako ludzkość w wyniku globalnego ocieplenia.

Niestety, nie uniknięto również kontrowersji. Pojawiły się zarzuty, że że pod budowę drogi ułatwiającej dojazd na międzynarodowe negocjacje wycięto fragment lasu deszczowego. Przedstawiciele COP30 zaprzeczyli, by ta inwestycja była powiązana z konferencją.

Narracji o trosce o stan klimatu nie pomaga również fakt zatwierdzenia przez brazylijski rząd wierceń naftowych w pobliżu Amazonki. We wtorek 11 listopada na teren budynku COP wdarła się grupa protestujących przedstawicieli społeczności rdzennych.

Nie możemy zjeść pieniędzy. Chcemy, by nasze ziemie były wolne od biznesu rolniczego, wydobycia ropy, nielegalnego górnictwa i wyrębu lasu.
powiedział Gilmar, lider plemienia Tupinamba.

Dla złagodzenia negatywnego obrazu można dodać, że miks energetyczny Brazylii jest w dużej mierze oparty na odnawialnych źródłach energii, z dominującym udziałem hydroenergetyki (ok. 65 proc.), uzupełnianej przez biomasę, energię wiatrową i słoneczną. Udział OZE w produkcji energii elektrycznej wynosi ok. 88 proc.

Reklama

Wielki nieobecny

W tym roku na wydarzeniu zabraknie jednego z kluczowych emitentów gazów cieplarnianych na naszym globie. Niemal natychmiast po objęciu urzędu prezydenta, Donald Trump po raz drugi wycofał Stany Zjednoczone z porozumienia paryskiego, którego głównym celem jest ograniczenie globalnego ocieplenia do poziomu znacznie poniżej 2°C w porównaniu z epoką przedprzemysłową i dążenie do utrzymania wzrostu temperatury na poziomie 1,5°C.

W efekcie Waszyngton wycofał się z wszelkich porozumień, paktów, umów lub podobnych zobowiązań podjętych w ramach Ramowej konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu, a kolejne działania jego administracji pokazują, że hasło „America first” nie było czczą obietnicą wyborczą. Wspieranie energetyki węglowej, ograniczanie obostrzeń środowiskowych w ramach „The One Big Beautiful Bill Act” czy też wstrzymanie trwających już projektów OZE uwidaczniają, że - przynajmniej w warstwie narracyjnej - Stany Zjednoczone zdecydowały się na porzucenie „zielonego, ideologicznego szaleństwa”.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że Stany Zjednoczone zajmują niechlubne drugie miejsce największych emitentów gazów cieplarnianych (ok. 11,1 proc.), zaraz po Chinach (ok. 30 proc.) i przed Indiami (8,2 proc.).

To największe oszustwo, jakie kiedykolwiek popełniono na świecie. Moim zdaniem, niezależnie od tego, co się stanie, wszyscy macie swój udział w zmianie klimatu (…) Wszystkie te prognozy (…) zostały sporządzone przez głupich ludzi, którzy kosztowali swoje kraje fortunę i pozbawili je szansy na sukces” - mówił Trump podczas wrześniowego, 80. zgromadzenia ogólnego ONZ.

Zamiast prezydenta USA na COP30 zawita Gavin Newsom - gubernator Kalifornii, kreowany na nową gwiazdę Partii Demokratycznej, która być może stawi czoła reprezentantowi republikanów w kolejnych wyborach prezydenckich. Pod koniec października bieżącego roku Newsom potwierdził, że planuje podjąć decyzję o ewentualnym kandydowaniu na prezydenta USA w 2028 roku. Z sondażu CBS wynika, że 72 proc. demokratów i 48 pro. wszystkich zarejestrowanych wyborców uważa, że gubernator Kalifornii powinien zdecydować się na udział w wyścigu wyborczym o najwyższy urząd w państwie.

Reklama

Podczas gdy prezydent Stanów Zjednoczonych odwraca się od ludzi i planety, Kalifornia podpisuje globalne partnerstwa skoncentrowane na tworzeniu miejsc pracy i ograniczaniu toksycznych zanieczyszczeń. Ekonomicznymi zwycięzcami XXI wieku są ci, którzy budują przyszłość czystej energii” - zaznacza Newsom.

I chociaż informacje o kontynuacji części projektów OZE (m.in. w Teksasie, gdzie już zainstalowano 42 GW mocy w energetyce wiatrowej) czy też intensywnym rozwoju energetyki jądrowej dają cień nadziei na brak absoultnej rezygnacji z zielonej transformacji w Ameryce, to jednocześnie każdy kolejny miesiąc pokazuje, że w kontekście polityki energetycznej ruch MAGA zatrzymał się na latach 70. XX wieku: eksport LNG, węgla i ropy ma zapewnić Stanom Zjednoczonym przewagi konkurencyjne w globalnych łańcuchach dostaw.

Niestety dla amerykańskich przedsiębiorstw naftowych, zbliżamy się do lat 30. XXI wieku - a wielkie pieniądze nie należą już do żadnej formy dotychczasowego „czarnego złota”.

Pałeczka pierwszeństwa trafi do Chin?

Polityka nie znosi próżni, również ta światowa. Przy energetycznym i środowiskowym zwrocie Stanów Zjednoczonych o 180 stopni, na scenie dużych graczy aktywnie walczących z globalnym ociepleniem i rozwijających sektor zielonych technologii pozostała Unia Europejska oraz… Chiny.

Jeszcze 15 lat temu ta wiadomość dla wielu byłaby nie do pomyślenia. Pekin nadal pozostaje największym emitentem gazów cieplarnianych na świecie, nadal w 60 proc. czerpie energię elektryczną z węgla, nadal rozwija część kopalni węgla kamiennego oraz nadal inwestuje w rafinerie naftowe i źródła gazu ziemnego.

Jednocześnie Chińska Republika Ludowa (ChRL) stała się miejscem najszybszego wzrostu mocy zainstalowanych odnawialnych źródeł energii (277 GW mocy fotowoltaicznych i 80 GW mocy wiatrowych w 2024 roku), odpowiadając za ponad 40 proc. światowych mocy OZE. Pekin odpowiada również za ponad 80 proc. rafinacji metali ziem rzadkich, niezbędnych do produkcji elementów zielonych technologii, a chińskie firmy motoryzacyjne są liderami elektromobilności.

W tym kontekście, Unia Europejska - która była pionierem koncepcji zielonej transformacji i która również chciała zyskać przewagi konkurencyjne poprzez zielony skok technologiczny - zaczyna coraz częściej łapać zadyszkę wobec azjatyckiego konkurenta.

I choć Pekin niekoniecznie chce stać się realnym, globalnym adwokatem zatrzymania globalnego ocieplenia, to Komunistyczna Partia Chin nie będzie miała nic przeciwko utylitarnemu wykorzystaniu narracji o „zielonej cywilizacji”. W tym samym czasie Europa walczy o pogodzenie kolejnych ambitnych celów klimatycznych (takich jak cel ograniczenia emisji na 2040 rok) z narastającymi problemami dotyczącymi jej konkurencyjności i przemysłu.

Reklama

Globalne południe

W dyskusji o konkurencyjności i zabezpieczaniu łańcuchów dostaw nie wolno zapominać, że zmiany klimatu nie mają preferencji politycznych i dotyczą wszystkich ludzi - choć nie wszystkich w tym samym stopniu.

Przynajmniej od kilku lat podczas konferencji COP do głosu dochodzą kraje tzw. Globalnego Południa, które jako pierwsze stykają się z dotkliwymi skutkami globalnego ocieplenia - i to pomimo tego, że „zawiniły” emisjami CO2 w najmniejszym stopniu.

Jak podaje Danish Development Research Network (DDRN), państwa Globalnego Południa nie mogą sobie pozwolić na ten sam poziom ochrony przed negatywnymi skutkami zmian klimatu, co bogata Północ. Brak im wystarczających środków finansowych, infrastruktury oraz skutecznie działających instytucji.

Zdaniem naukowców trwające globalne zmiany klimatu wywołają niekorzystne zjawiska, które dotkną około 143 miliony ludzi na Globalnym Południu do 2050 roku, prowadząc do różnych form migracji i mobilności.

Tylko w roku 2020 ponad 40,5 miliona ludzi zostało zmuszonych do przesiedlenia, a 30,7 miliona z nich zostało bezpośrednio dotkniętych klęskami żywiołowymi. Powodzie i burze były odpowiedzialne za przesiedlenie po 14 milionów osób, przy czym Azja i Pacyfik to regiony poważnie dotknięte, doświadczające znacznych przesiedleń ludzi i uszkodzeń budynków i infrastruktury” - podaje Nature.

Biorąc pod uwagę już widoczne napięcia związane z polityką migracyjną, nie należy oczekiwać, aby kolejne fale imigrantów (tym razem klimatycznych) zostały przyjęte przez Europejczyków z otwartymi ramionami. A zmiany klimatu i ich negatywne efekty będą się jedynie nasilać.

Jak zaznaczała red. Alicja Jankowska na łamach E24, zjawiska o sile niedawnego huraganu Melissa, który uderzył w Jamajkę, Dominikanę, Haiti i Kubę będą nie tyle częstsze, co silniejsze. „Pod wieloma względami Melissa była huraganem niezwykłym – bardzo szybko nabrała dużej prędkości wiatru, stając się jednym z najsilniejszych huraganów odnotowanych dotąd na planecie, a do tego przesuwała się niespotykanie powoli, potęgując szkody” - pisze Jankowska.

Czytaj też

Przykłady można mnożyć: fale upałów przetaczające się przez południową Europę, rokrocznie bijące kolejne rekordy pomiarów, susze dotykające polskich rolników czy też powolne podtapianie państw wyspiarskich na Pacyfiku. Nie łudźmy się, że nas, Europejczyków, nie dotkną skutki globalnego ocieplenia. Nawet jeżeli będziemy w stanie finansowo „załatać” część katastrofalnych efektów, to - pomijając aspekt moralny i humanitarny - dosięgną nas ekonomiczne i geopolityczne skutki zmieniającego się klimatu.

Reklama
Reklama

Komentarze

    Reklama