Reklama

Gaz

Na zachodzie bez zmian, czyli o "nowej-starej" Wielkiej Koalicji w Bundestagu

Fot. Energetyka24
Fot. Energetyka24

Powstanie Wielkiej Koalicji CDU/CSU z SPD w niemieckim Bundestagu jest już pewne. Połączone siły chadeków i socjaldemokratów będą musiały zmierzyć się w tej kadencji z szeregiem poważnych politycznych problemów. Część z nich dotyczy istotnych kwestii energetycznych. Na tym polu znacznie aktywniejsza może być partia socjaldemokratyczna, osierocona niedawno przez Martina Schulza, który zrezygnował z bycia jej liderem. SPD potrzebuje bowiem realnych sukcesów, by nadrobić wyborcze straty. Na zbyt odważne działania tego ugrupowania mogą nie pozwolić chadecy kanclerz Merkel. Co zatem przyniosą najbliższe lata dla niemieckiej energetyki?

Partia socjaldemokratyczna (SPD) stoi przed poważnym wyzwaniem. Musi ona wymazać z pamięci wyborców wybitnie długie pasmo klęsk. Przez ostatnie miesiące niemiecka prasa opisywała jej ex-lidera Martina Schulza jako największego przegranego federalnych wyborów parlamentarnych. Jest to niezwykły kontrast w porównaniu do początku ubiegłego roku, kiedy polityk ten wskazywany był jako osoba, która odbierze władzę kanclerz Angeli Merkel. W RFN wytworzyło się nawet krótkotrwałe zjawisko, które publicyści okrzyknęli mianem „Schulzowej gorączki”: po wyborze byłego przewodniczącego Europarlamentu na szefa partii socjaldemokratycznej słupki poparcia dla tego ugrupowania wystrzeliły w powietrze. Jednakże, przy całym wysiłku, na który SPD zdobyła się podczas kampanii wyborczej do Bundestagu, wynik tej partii był najgorszym rezultatem w jej całej powojennej historii. Socjaldemokracji zdobyli zaledwie 20,5% głosów, wcześniej przegrywając walkę o landy. Rozgoryczony i skompromitowany Martin Schulz pożegnał się ze swoim marzeniem o kanclerskiej władzy i szykował się do roli lidera opozycji.

Dodatkowym wymiarem jego kompromitacji może być fakt, że działacz ten zrezygnował nie tylko z ubiegania się o fotel szefa resortu spraw zagranicznych (zgodnie z panującymi w RFN zwyczajami, Schulz jako lider „mniejszej” partii koalicyjnej miał prawo rościć sobie pretensje do objęcia posady ministra SZ), ale też z bycia liderem partii. Można zakładać, że polityk ten będzie starał się kierować niemiecką polityką z tylnego siedzenia, nie obciążając jednocześnie partii swoim niekorzystnym obecnie wizerunkiem. Taka sytuacja może agregować wewnątrzpartyjne konflikty w SPD. Tymczasem, socjaldemokraci wchodząc do Wielkiej Koalicji muszą liczyć się z poważnymi sporami z chadekami. Jako jedna z płaszczyzn dla tych walk politycznych jawi się kwestia projektu Nord Stream 2.

Nord Stream 2

Gazociąg ten zaczyna coraz bardziej ciążyć Niemcom, którzy szukają już względnie korzystnych wizerunkowo dróg ucieczki z tego przedsięwzięcia (vide: pogłoski o propozycji rezygnacji z NS2 w zamian za wygaszenie sprawy polskich reparacji wojennych). Może się wydawać, że Angela Merkel „nie chce, ale musi” trwać przy tym skompromitowanym projekcie, by nie stracić całkowicie twarzy. Winę za taki stan rzeczy ponoszą w dużej mierze politycy SPD.

Prace nad pierwszą nitką tego kontrowersyjnego połączenia rozpoczęły się za rządów Gerharda Schrödera, kolegi Martina Schulza z partii socjaldemokratycznej. Ten były niemiecki kanclerz do dziś jest bardzo specyficznym ogniwem łączącym Berlin i Moskwę na polu energetycznym. Po przegranych wyborach w roku 2005 Schröder znalazł zatrudnienie w spółce Nord Stream, która budowała gazociąg łączący Rosję i Niemcy. Wywołało to falę krytyki w Europie, która jednak nie pozwoliła zablokować realizacji projektu podwodnego połączenia.

Jednakże, prawdziwa batalia polityczna rozpoczęła się, gdy zaczęto rozmawiać o projekcie drugiej nitki Nord Streamu.

Od czasu budowy pierwszego gazociągu między Rosją a Niemcami sytuacja międzynarodowa zmieniła się diametralnie. Moskwa, pomimo propagandowych zabiegów, została uznana za agresora, który oderwał fragment terytorium ukraińskiego, wobec czego UE nałożyła na kraj Władimira Putina sankcje. Przeciwko budowie NS2 wystąpił otwarcie nowy prezydent USA Donald Trump, grożąc spółkom zaangażowanym w przedsięwzięcie finansowymi retorsjami. Na forum Unii Europejskiej przygotowuje się narzędzia prawne, które mogą uderzyć w ekonomiczną racjonalność całego projektu. Dodatkowo, coraz większe rzesze Niemców nie chcą już wierzyć w zapewnienia o biznesowym charakterze gazociągu – jego polityczne tło stało się zbyt jaskrawe. Angela Merkel jest już zmęczona nieustannym odpieraniem ataków przeciwników drugiej nitki tego połączenia, zwłaszcza, że jej „stare zaklęcia”, którymi broniła się przed tymi zarzutami, przestały działać, a nowe się nie pojawiły.

Tymczasem, ugrupowanie Martina Schulza zdaje się nie dostrzegać politycznych niezręczności narosłych wokół Nord Stream 2. Jego polityczni doradcy nie zrezygnowali z mantry o ekonomicznych walorach tego gazociągu. SPD zapewne będzie kontynuować linię Sigmara Gabriela, który- jako szef niemieckiej dyplomacji- czynił wiele politycznych wysiłków, by doprowadzić ten projekt do szczęśliwego końca, zwłaszcza, że to najprawdopodobniej polityk ten utrzyma fotel szefa resortu spraw zagranicznych.

Niezmienność postaw socjaldemokratów względem kontrowersyjnego gazociągu widać chociażby po podejściu ich lidera do instrumentów, które wzięły sobie NS2 za cel. Schulz- jeszcze jako lider SPD- otwarcie skrytykował amerykańską ustawę, która daje możliwość nałożenia sankcji na podmioty związane z drugą nitką Nord Streamu. Niemiecki polityk stwierdził, że działania Donalda Trumpa są „niebezpieczne” oraz „protekcjonistyczne” i Europa musi się im przeciwstawić, by zamanifestować swoją wolność. Dodał też, że „ma prawo bronić interesów przemysłowych RFN, której bezpieczeństwo energetyczne zależy od konstruktywnej współpracy z Rosją”. Nie zabrakło też wzmianki o „zamachu Białego Domu na zachodnie wartości”. Takie podejście będzie polem do konfliktu z państwami Europy Środkowowschodniej (w tym Polską) oraz Waszyngtonem. Może to być również płaszczyzna walk wewnątrzkoalicyjnych.

Ropa

Gaz ziemny nie jest jedynym surowcem wykorzystywanym przez Kreml jako polityczno-gospodarcze spoiwo kontaktów z Berlinem. Podobną rolę odgrywa też ropa naftowa. Co ciekawe, w tym przypadku funkcję pośrednika między dwiema stolicami również sprawuje socjaldemokrata Schröder.

Na początku bieżącego roku do Niemiec przybył Igor Sieczin, prezes rosyjskiego supergiganta naftowego Rosnieft. Ten potężny i wpływowy Rosjanin udał się w podróż do RFN by odwiedzić należące do jego firmy aktywa oraz porozmawiać o rozbudowie rurociągu „Przyjaźń”. Inwestycja ta jeszcze bardziej zacieśni więzi gospodarcze między Berlinem a Moskwą. W opinii wielu komentatorów, pogłębiające się uzależnienie Niemiec od ropy ze Wschodu zwiększy wpływy Kremla w Europie. Sytuacja ta jest zatem bliźniaczo podobna do sprawy Nord Stream 2, zwłaszcza, że podczas wyprawy do Niemiec Sieczinowi towarzyszył Schröder - doświadczony lobbysta, posiadający siatkę potężnych kontaktów politycznych (głównie w SPD), a do tego, od września ubiegłego roku, szef Rady Dyrektorów Rosnieftu.

Działania tego byłego niemieckiego kanclerza zaczynają być coraz intensywniej krytykowane. Schröder jest już powszechnie uznawany za narzędzie wpływu Putina na politykę RFN, a jego karierę w rosyjskich spółkach energetycznych stawia się jako dowód na hipokryzję elit politycznych. Socjaldemokraci zostali już nawet oficjalnie skrytykowany przez CDU/CSU za nieumiejętność zdystansowania się od Schrödera. W dyskusji, którą wywołała decyzja byłego kanclerza RFN o przyjęciu stanowiska dyrektorskiego w Rosnefcie, ze strony chadeków padły wyjątkowo trzeźwe jak na niemieckie warunki słowa, że ta rosyjska spółka naftowa to „nie tylko biznes, ale przede wszystkim rdzeń władzy politycznej Władimira Putina”. Jak podał Financial Times, w partii Angeli Merkel pojawiały się głosy, że Martin Schulz, który nie umiał odciąć się od swojego partyjnego kolegi, obnażył wewnętrzną słabość swojego ugrupowania.

Sytuacji socjaldemokratów nie poprawia postawa samego Schrödera, który uparcie twierdzi, że jego decyzja nie wpłynie na wizerunek partii. Zdaniem części komentatorów były kanclerz przyłożył się do wyborczej klęski SPD, chociażby przez to, że na miesiąc przed wyborami federalnymi ujawnił swoją pensję w Rosnefcie (350 tysięcy dolarów rocznie). Można zatem założyć, że skoro władze SPD nie zdecydowały się zganić Schrödera w czasie kampanii, tym bardziej nie zrobi tego, gdy jego ugrupowanie znalazło się już w koalicji. Scenariusz ten jest tym bardziej prawdopodobny, że SPD nie chce stracić prorosyjskich wyborców z rejonu dawnej NRD.

Co ciekawe, Schröder to nie jedyny przedstawiciel partii SPD, który znalazł zatrudnienie w spółkach związanych z rosyjskimi projektami energetycznymi. Przykładem takiej współpracy jest Henning Voscherau, który w 2012 roku został szefem Rady Dyrektorów spółki South Stream Transport AG. Z kolei Heino Wiese, rosyjski konsul honorowy w Dolnej Saksonii i szef kampanii wyborczej kanclerza Schrödera, jest powiązany z firmą OMV, która działa przy projekcie Nord Stream 2. Natomiast w październiku 2016 roku do spółki Nord Stream 2 AG przeszła Marion Scheller, wpływowa urzędniczka niemieckiego ministerstwa gospodarki, którym kierował wtedy Sigmar Gabriel.

Jeśli zaś chodzi o naftowe targi Niemców z Rosjanami, to warto zauważyć, że termin wizyty Sieczina i Schrödera wydaje się być nieprzypadkowy – praktycznie zgrał się on z datą ogłoszenia zgody SPD na rozpoczęcie oficjalnych negocjacji koalicyjnych. Jest to więc kolejny argument dla przeciwników politycznych socjaldemokratów (i kolejny ciężar dla koalicjanta SPD).

Środowisko

Koniec obecnej kadencji Bundestagu będzie okresem rozliczeń środowiskowych dla całych Niemiec. Na rok 2020 RFN wyznaczyła bowiem sobie dość wyśrubowane cele klimatyczne. Ich spełnienie będzie niezaprzeczalnym sukcesem, lecz porażka na tym polu ośmieszy koalicję rządzącą i to na krótko przed kolejnymi wyborami. Tymczasem, większość czynników wskazuje na fiasko niemieckiej walki o czystsze środowisko.

Po pierwsze, Niemcy nie wychodzą najlepiej na jednoczesnym forsowaniu swojej zielonej Energiewende i zamykaniu elektrowni jądrowych. Przede wszystkim, pomimo tego, że na przestrzeni lat 2015-2016 RFN zwiększyło moce swych jednostek wiatrowych o 10% a słonecznych o 2,5%, to w 2016 roku ze źródeł tych wygenerowano o 1% mniej energii elektrycznej. Odpowiedzialna za to jest pogoda, która szczędziła Niemcom dni słonecznych i wietrznych. Choć obrońcy Energiewende tłumaczą, że winę za taki stan rzeczy ponoszą też straty sieciowe oraz wciąż niewystarczająca energooszczędność budynków, to jednak trudno przyjąć, że poprawa kondycji linii energetycznych i lokali da Niemcom więcej wiatru i słońca. Zresztą, śledząc wykresy produkcji energii w Niemczech, można zauważyć, że w czasie tzw. doliny nocnej, za ok. 80-90% produkcji energii odpowiadają źródła konwencjonalne, których Niemcy mają całkiem sporo- z węgla kamiennego i brunatnego produkuje się tam wciąż ok. 42% energii.

Po drugie, oparcie przez Niemców energetyki w 34% na źródłach odnawialnych, spowodowało też ustawiczny wzrost emisji dwutlenku węgla. W 2016 roku RFN wyprodukowała 906 milionów ton dwutlenku węgla, czyli o 4 miliony ton więcej niż w 2015 roku. Co więcej, od 2011 roku Niemcy nie potrafią skutecznie zmniejszyć emisji, która albo rośnie, albo utrzymuje się na stałym poziomie.

Po trzecie, za Energiewende coraz więcej płacą zwykli obywatele Niemiec. Cena prądu u zachodniego sąsiada Polski wzrosła w latach 2006-2016 o 47% i jest teraz dwa razy wyższa niż np. we Francji. Dziesięć lat temu dopłata do energetyki odnawialnej stanowiła 5% niemieckiej ceny prądu. Obecnie jest to już 22%. Koszty liczą też spółki energetyczne. Koncern RWE poinformował, że w roku 2015 odnotował 170 milionów euro straty. To kolejny, po E.ON, niemiecki przedsiębiorca, którego sytuacja ulega pogorszeniu m.in. w wyniku realizowania przez rząd federalny "zielonej rewolucji".

Warto wspomnieć jeszcze o paru przykrych incydentach, które zostały szeroko skomentowane przez ogólnoświatowe media. Chodzi m.in. o wycięcie lasu Hambach oraz o wyburzenie XIX-wiecznego kościoła w Immerath. Oba te obiekty zostały zniszczone, by umożliwić rozwój kopalniom węgla brunatnego.

Na polu klimatycznym czeka na koalicję CDU/CSU-SPD nie lada wyzwanie. Nowy rząd musi jednocześnie wypełnić cele klimatyczne na rok 2020 (ostatnio zdementowano wieści, jakoby nowa ekipa miała od nich odejść), zagwarantować Niemcom bezpieczeństwo energetyczne oraz ułożyć się ze związkami zawodowymi pracowników energetyki, którzy mogą nerwowo zareagować na wszelkie bardziej zdecydowane ruchy polityczne w sektorze. Dodatkowym czynnikiem, który musi być brany pod uwagę, jest obecność AfD w Budenstagu. Jest to bowiem pierwszy w historii zjednoczonych Niemiec przypadek, gdy w parlamencie znajduje się partia jawnie kwestionująca sens i metody Energiewende.

Polskie spojrzenie

Koalicja CDU/CSU-SPD jest dla Warszawy znacznie mniej atrakcyjna niż tzw. Jamajka, w skład której wchodzić mieli m.in. przeciwni Nord Stream 2 Zieloni oraz niechętni wobec zbyt agresywnych działań klimatycznych liberałowie. Jednakże, znajomość słabych punktów na ciele politycznym socjaldemokratów oraz świadomość niekorzystnego położenia tego ugrupowania, może pomóc w negocjacjach z Berlinem.

Reklama
Reklama

Komentarze