Reklama

Wiadomości

Do rachunków za prąd wróci rzeczywistość. Choć były premier chciałby ją znów zaczarować

Mateusz Morawiecki
Mateusz Morawiecki
Autor. Sejm

„Kogo stać na takie rządy?” – pyta były premier Mateusz Morawiecki, zarzucając nowej władzy, że brak interwencji w sprawie cen energii elektrycznej to gotowy przepis na wydrenowanie portfeli Polek i Polaków. Prąd rzeczywiście zdrożeje, ale już w 2023 r. był drogi, tylko odbiorcy tego nie odczuli dzięki programom pomocowym. Tylko jak wszyscy wiedzą: nie ma czegoś takiego jak darmowe obiady.

Były premier Mateusz Morawiecki wystąpił z apelem, by obecne władze postąpiły podobnie jak jego rząd w przeszłości i zamroziły ceny energii elektrycznej. Obecny poseł Prawa i Sprawiedliwości zamieścił zresztą wpis w serwisie X (daw. Twitter), mający w prosty sposób wyjaśniać, jak – przez decyzje rządzących – będą kształtować się ceny prądu po 1 lipca 2024 r.

Mateusz Morawiecki sugeruje, że wysokie ceny prądu wprowadził nowy rząd

Można byłemu premierowi wybaczyć pominięcie informacji o tym, co właściwie przedstawia grafika, bo zabrakło na niej wskazania, że podane liczby to tak naprawdę zł/kWh. Natomiast cała narracja jest – nie do końca trafiona.

Reklama

W infografice zawarto sugestię, że niższe ceny prądu to zasługa poprzedniej władzy, a wyższe wprowadzono decyzją rządu Donalda Tuska. Rzeczywiście – Zjednoczona Prawica planowała mrożenie cen przez cały rok 2024, ale nowy rząd postanowił, że mechanizmy pomocowe etc. będą obowiązywać do 30 czerwca 2024 r. Jest jednak pewien haczyk – Prawo i Sprawiedliwość miało dużo czasu przed 15 października, by przekuć zapowiedzi w ustawę, która utrzymałaby niższe ceny. Projekty m.in. w tej sprawie PiS składało jednak już po utracie władzy, a ostatecznie to nowy rząd przedłużał mrożenie cen własną ustawą.

Czytaj też

Inna ważna kwestia: za ustalanie taryf, czyli całorocznych cen za energię elektryczną dla odbiorców indywidualnych, nie odpowiada rząd. Ustalają je przedsiębiorstwa energetyczne, a następnie przedstawiają je prezesowi Urzędu Regulacji Energetyki, który je zatwierdza lub – jeśli stwierdzi niezgodność taryfy z zasadami – może odmówić. Taryfy na rok 2024 zostały już zatwierdzone przez prezesa URE i… są niższe niż w roku 2023. Jak to możliwe, że choć podobno jest taniej, to będzie drożej?

Słuszne interwencje, które zaczarowały rzeczywistość

Ceny energii elektrycznej w Polsce przez cały rok 2023 były „zamrożone”. Rząd ustawą z października 2022 r. zdecydował, że w 2023 r. odbiorcy będą płacić za prąd według stawek z 2022 r. do pewnego limitu zużycia energii elektrycznej. Z kolei, jeśli ten limit przekroczą (przewidziano wyższe limity np. dla dużych rodzin), to i tak nie zapłacą więcej niż 693 zł/MWh (czyli 0,693 zł za kWh, netto – bez VAT i innych opłat).

Reklama

Jakby tego było mało, to i w 2022 r. – w odpowiedzi na kryzys energetyczny po wybuchu wojny w Ukrainie i rosnącą inflację – rząd sięgnął po mechanizmy pomocowe, znane jako „tarcza antyinflacyjna”. Odbiorcy płacili m.in. 5 proc. VAT za prąd, a nie 23 proc., zwolniono ich także z akcyzy (choć akurat było to prawie nieodczuwalne, ponieważ akcyza wynosi 5 zł za 1 MWh, gdy przeciętne gospodarstwo domowe zużywa ok. 2 MWh energii elektrycznej rocznie).

Rządowe interwencje, skierowane przede wszystkim do odbiorców indywidualnych były potrzebne, na podobne kroki decydowało się też wiele państw Unii Europejskiej i Polska nie była tu wyjątkiem. Jednak w latach 2022-2023 miało to swoje uzasadnienie. Teraz ceny energii elektrycznej wróciły do normy, podobnie stało się w przypadku nośników energii.

Obecnie ceny na Towarowej Giełdzie Energii są niskie, ale w związku ze zniesieniem obliga, należy mieć na uwadze, że spora część transakcji „wyniosła się” poza giełdę. Na TGE w styczniu 2024 r. średnia cena za energię elektryczną w kontrakcie rocznym (na rok 2025) wyniosła 473,16 zł/MWh (spadek o 57,17 zł/MWh względem grudnia). To dużo poniżej maksymalnej ceny ustalonej dla odbiorców indywidualnych.

Reklama

Taryfy były, podwyżek nie uświadczyliśmy

Co ważne, przez lata 2022-2023 URE normalnie ustanawiał taryfy. Choć nie miały zastosowania dla gospodarstw domowych, to pomagały w rozliczaniu się między państwem a spółkami energetycznymi. Skoro więcej nie płacili obywatele, to gdzieś indziej trzeba było znaleźć fundusze – te miał zapewnić Fundusz Wypłaty Różnicy Ceny, do którego płynęły pieniądze m.in. ze spółek wytwórczych.

Czytaj też

Przez cały 2023 r. odbiorcy korzystali z preferencyjnych stawek i udogodnień. Np. jeżeli mieścili się w ustawowym limicie zużycia, opłaty dystrybucyjne były dla nich na poziomie z 2022 r. Kiedy przekraczali limity – byli chronieni maksymalną ceną (nie więcej niż 0,693 zł/kWh), ale za dystrybucję energii elektrycznej płacili według stawek ustanowionych przez URE na 2023 r. W zasadzie, gdyby zapytać kogokolwiek w ubiegłym roku, ile płaci/zapłaci za prąd, najuczciwszą odpowiedzią byłoby: to zależy.

Z komunikatu URE z końca 2022 r. wynikało, że w 2023 stawki taryfowe wzrosły o średnio 60 proc. Tylko nikt tego nie odczuł, ponieważ dla odbiorców nie miały znaczenia – płacili jak w 2022 r. Jest jedna dobra wiadomość: taryfy na sprzedaż prądu w 2024 są o ponad 31 proc. niższe niż te z roku poprzedniego. W niewielkim stopniu w porównaniu do 2023 r. wzrosły za to taryfy dystrybucyjne – o 2,9 proc. Mogło być więc o wiele drożej.

Jedna informacja z infografiki byłego premiera jest prawdziwa. To wskazane przez niego szacunki dotyczące ceny za 1 kWh, które pojawiały się już w wielu publikacjach. Tylko są to ceny brutto, z VAT oraz innymi opłatami, jak dystrybucyjna (gdy w ustawach czy publikacjach podawana jest cena netto samej energii elektrycznej).

Cena interwencji i co dalej

Odbiorcy może nie odczuli turbulencji w ostatnich latach, ale wcale nie oznacza to, że w magiczny sposób nikt nie poniósł kosztów ustawowego zaniżania cen. Przedłużenie istniejących mechanizmów pomocowych, którymi objęto także samorządy czy tzw. odbiorców wrażliwych, przez pół roku 2024 r. będzie kosztowało ok. 16,5 mld zł (dotyczy to zarówno mrożenia cen prądu,jak i gazu), a w całym roku 2023 było to według „Rzeczpospolitej” ok. 59 mld zł.

Skoro będzie drożej, to czy rząd 1 lipca 2024 r. zaserwuje odbiorcom terapię szokową? I tak i nie. Szefowa MKiŚ Paulina Hennig-Kloska wiele razy ogłaszała, że jej resort pracuje nad rozwiązaniami, by minimalizować negatywne skutki końca mrożenia cen dla portfeli Polek i Polaków. Z tych zapowiedzi wynika jednak, że władza skupi się na pomocy osobom o „gorszym statusie finansowym”, co wskazuje na to, że pożegnamy limity i ceny maksymalne, a wsparcie finansowe będzie np. kierowane bezpośrednio.

Podobnego zdania jest też prezes URE, który powiedział podczas spotkania z mediami w styczniu, że skłania się ku stopniowemu uwalnianiu cen energii elektrycznej, ale pod pewnym warunkiem. – Uważam, że uwolnienie cen energii powinno być rozłożone w czasie i realizowane stopniowo. Może być to stopniowe dochodzenie do cen rynkowych, ale nie tylko. Może być to też model pomocy, który będzie skierowany do tych odbiorców, którzy tego potrzebują. Ja jestem zwolennikiem takich rozwiązań, które zakładają pomoc dla tych, którzy rzeczywiście jej potrzebują. Jest w Polsce duża grupa odbiorców, która nie potrzebuje wsparcia i sobie poradzi – mówił.

Podsumowując: przez ostatnie dwa lata odbiorcy w Polsce byli trzymani pod kloszem, podobnie jest przez pierwsze półrocze tego roku. Nic więc dziwnego, że gdy znoszone są programy pomocowe – wzrosty rachunków za prąd będą dotkliwe. Tylko nie da się w nieskończoność czarować rzeczywistości i prędzej czy później, ten czy inny rząd, musiałby podjąć taką decyzję.

Reklama

Komentarze

    Reklama