Reklama

Analizy i komentarze

„Drill, baby, drill”. Donalda Trumpa pomysł na uczynienie Ameryki wielką

Autor. flickr

Donald Trump ponownie rusza do walki o Biały Dom, stawiając na wsparcie wpływowych sojuszników z sektora energetycznego. Jako przedsiębiorca i były prezydent USA, zawsze uważał przemysł wydobywczy za fundament amerykańskiej gospodarki i klucz do energetycznej niezależności kraju. Co się stanie, jeśli swoje przedwyborcze obietnice przekuje w realne działania?

To ostatnia prosta w zaciętym wyścigu o fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych, w którym zmierzą się dwie silne, choć skrajnie różne osobowości. Demokratyczna kandydatka Kamala Harris, 60-letnia była prokurator, staje naprzeciw 78-letniego Donalda Trumpa, przedsiębiorcy i byłego prezydenta z Partii Republikańskiej. Oboje dzieli niemal wszystko: od podejścia do praw człowieka i kwestii aborcji po politykę energetyczną i stanowisko w sprawie zmian klimatycznych. Łączy ich jednak wspólny mianownik – przyciągnąć głosy z jak najszerszego spektrum społecznych i gospodarczych interesów, by zapewnić sobie zwycięstwo.

Reklama

Romans z branżą paliwową

Drill, baby, drill” to więcej niż slogan – to manifest polityczny, który podczas wieców politycznych Donalda Trumpa rozbrzmiewał echem obietnic taniej energii, niezależności USA i mocarstwowych ambicji na światowym rynku paliw. Hasło, które powtarzał na spotkaniach z wyborcami pochodzi jeszcze z kampanii Republikanów z 2008 roku, ale Trump nadał mu nowe życie i moc, ożywiając przekaz, który przemawia szczególnie do konserwatywnego elektoratu i do sektora energetycznego liczącego na dalsze przywileje.

Na Energetyka24 przyglądamy się bliżej, co Kamala Harris i Donald Trump mają do zaoferowania w walce o fotel prezydenta USA — oraz jakie zmiany mogą wnieść ich rządy dla klimatu i przyszłości energetyki. Szczegóły znajdziesz w naszych analizach:

Reklama

Trump podczas swojej ostatniej prezydentury nie ograniczał się jednak do słów. Prowadzona przez niego polityka celna i reformy regulacyjne chroniły rodzimy sektor paliw kopalnyc. Ubiegający się o reelekcję prezydent nie ma jednak zamiaru rezygnować z tej polityki. Już raz postawił na spółki Big Oil i zamierza zrobić to po raz kolejny.

Czytaj też

Teraz sektor paliwowy oddaje Trumpowi poparcie z nawiązką. Miliony dolarów wpłynęły na jego kampanię od liderów branży, jak Kelcy Warren z Energy Transfer czy Timothy Dunn z CrownQuest. Zebrane 14,1 miliona dolarów to wyraźny sygnał, że przemysł widzi w nim swojego największego orędownika i liczy, że przy jego wsparciu regulacje nadal będą im sprzyjać. Kampania Trumpa stała się wręcz areną, na której koncerny naftowe pokazują (choć nieoficjalnie) swoje wsparcie dla polityka, który ich zdaniem zagwarantuje świetlaną przyszłość ropie i gazowi.

Reklama

Nie wszyscy jednak przyklaskują takiej współpracy. Demokraci, z senatorem Sheldonem Whitehouse’em na czele, otwarcie krytykują zależność Trumpa od Big Oil. Oskarża go o „sprzedawanie się” sektorowi, który desperacko walczy o swoje interesy w Waszyngtonie. Whitehouse stawia sprawę jasno: przemysł paliwowy za wszelką cenę chce utrzymać wpływy polityczne i liczy, że Trump będzie ich rzecznikiem na najwyższym szczeblu. „Trump opowiada jakieś bardzo głupie bzdury o klimacie, po prostu głośno mówi przemysłowi paliw kopalnych, że będzie ich chłopcem” – krytykuje Whitehouse.

YouTube cover video

Trump, w tej perspektywie, jest dla sektora energetycznego niczym gwarancja „powrotu do przeszłości” – do czasów, gdy to ropa, gaz i węgiel napędzały i trzęsły gospodarką. Gdy wygra wybory, chce na nowo nadać USA status najtańszego kraju przemysłowego pod względem kosztów energii. W tym celu obiecał już, że już kolejnego dnia po wygranych wyborach „cofnie wszystkie destrukcyjne dla przemysłu, niszczące miejsca pracy, prochińskie i antyamerykańskie przepisy energetyczne Joe Bidena”. A wszystko po to, by Ameryka mogła „drążyć, drążyć i jeszcze raz drążyć”.

Trump a polityka klimatyczna

Polityka klimatyczna Donalda Trumpa stała się jednym z najbardziej kontrowersyjnych rozdziałów amerykańskiej strategii, wywołując liczne obawy wśród naukowców i aktywistów na całym świecie. Jego decyzja z 2017 r. o wycofaniu Stanów Zjednoczonych z Porozumienia Paryskiego znacząco osłabiła globalne wysiłki na rzecz ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. Choć prezydent Joe Biden natychmiast po objęciu urzędu przywrócił USA do grona sygnatariuszy Porozumienia, wahania USA odbiły się szerokim echem na arenie międzynarodowej.

Pomimo federalnych zawirowań wiele stanów i miast w USA pozostało wierne założeniom Porozumienia Paryskiego, kontynuując działania na rzecz redukcji emisji i rozwoju odnawialnych źródeł energii. Niemniej jednak konsekwencje polityki Trumpa są wciąż odczuwalne, co ilustruje m.in. opracowany przez Heritage Foundation „Project 2025”. To polityczna inicjatywa mająca na celu wprowadzenie zmian w tym zakresie w rządzie federalnym USA w przypadku wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w 2024 roku.

Dokument ten przewiduje gruntowną reformę amerykańskiej administracji, zakładając demontaż struktur odpowiedzialnych za ochronę środowiska, ograniczenie budżetów agencji takich jak EPA (Agencja Ochrony Środowiska) i NOAA (Narodowa Służba Oceaniczna i Atmosferyczna), a także obsadzenie kluczowych stanowisk osobami o konserwatywnych poglądach. W efekcie plany te mogą poważnie osłabić zdolność USA do monitorowania i ograniczania emisji zanieczyszczeń oraz adaptacji do skutków zmian klimatycznych, co szczególnie zagraża obszarom przyrodniczym i różnorodności biologicznej kraju.

Zdecydowanemu poparciu Trumpa dla sektora wydobywczego towarzyszy oczywiście niechęć do zeroemisyjnych technologii wytwarzania energii. Skoro przekieruje zainteresowanie i wsparcie do Big Oil, można się spodziewać, że stracą na tym OZE i inne dotąd promowane rozwiązania.

Czytaj też

Europa ma się czego obawiać?

Wygrana Trumpa w wyborach może stanowić poważne wyzwanie dla Europy, głównie z powodu ryzyka wprowadzenia ceł na importowane produkty, co negatywnie wpłynie na handel między USA a UE, w tym sektor energetyczny. Trump zapowiadał możliwość nałożenia 10-20% taryf celnych na wszystkie towary, co szczególnie dotknie niemieckich producentów samochodów i może mieć poważne konsekwencje dla całej gospodarki Niemiec oraz Europy.

Czytaj też

Cła nie będą jedynym polem rywalizacji między USA a UE. Trump z pewnością opowie się po stronie amerykańskich gigantów technologicznych, którzy ostatnio borykają się z unijnymi regulacjami. Jego powrót do władzy może ponownie wywołać napięcia dotyczące polityki regulacyjnej w Europie, zwłaszcza że krytykował wysiłki UE w zakresie obciążeń podatkowych dla amerykańskich firm tech. Takie działania mogłyby zagrażać suwerenności technologicznej Europy, która dąży do większej niezależności od amerykańskich korporacji.

Równocześnie, część europejskich dyplomatów widzi w powrocie Trumpa potencjalny bodziec do przyspieszenia działań na rzecz integracji energetycznej i obronnej wewnątrz Unii Europejskiej. Trump, znany z krytyki NATO i obwiniania Europy o „darmowy przejazd” (ang. free ride) na koszt USA, może zmusić kraje europejskie do zwiększenia nakładów na obronność i bezpieczeństwo energetyczne. W tym kontekście, niezależność energetyczna stałaby się kluczowym elementem strategii UE, z możliwością ograniczenia importu LNG, także z USA.

Reklama

Komentarze

    Reklama