Analizy i komentarze
Kompromis według Niemców: nie pogrążyć energetycznie Polski [KOMENTARZ]
Zdaniem byłego ambasadora RFN w Polsce, jednym z kompromisów wypracowanych między naszymi państwami jest… poszanowanie krajowego projektu jądrowego. W obliczu faktów, deklaracja ta może wzbudzać pewne wątpliwości, przez co określenie jej jako ustępstwa ze strony Berlina na rzecz Warszawy nie jest takie łatwe.
W niedzielę na łamach serwisu Onet opublikowany został wywiad z Arndtem Freytagem von Loringhovenem, ambasadorem Niemiec w Polsce w latach 2020-2022. Podczas rozmowy z Witoldem Juraszem, dyplomata poruszył wiele wątków politycznych, opisując m.in. relację z polskim rządem. Jak stwierdził, Berlin zawsze szukał kompromisu z Warszawą, choćby w sporze o praworządność. Kolejnym interesującym przykładem jest wspomniany przez ambasadora kompromis dotyczący polskiego sektora energetycznego, który jego zdaniem wyraża „szacunek dla polskiego miksu energetycznego, włączając w to energię jądrową”. Jednakże warto zauważyć, że w tym kontekście można odnaleźć pewne nieścisłości, gdyż rzeczywisty kształt krajowego miksu energetycznego jest regulowany przede wszystkim przez art. 194 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej, a nie poprzez kompromis osiągnięty z sąsiednim państwem.
Uwadze byłego ambasadora mogła w tym kontekście uciec także wizyta niemieckiej minister środowiska Steffi Lemke – twarz antyatomowej polityki Niemiec, która w lutym ub. roku atakowała polski atom i po rozmowach z Anną Moskwą w tej sprawie stwierdziła, że RFN nie zawaha się użyć „instrumentów prawnych”, jeśli Polska rozpocznie budowę elektrowni jądrowych. „Dla mnie to oczywistość” – powiedziała wówczas minister cytowana przez DW.com. Odmiennego zdania była minister Moskwa, która podczas tej samej konferencji prasowej oznajmiła, że „choć nasze stanowiska w tej debacie czasami się różnią, czego przykładem jest odmienne podejście do przyszłości energetyki jądrowej, widzimy duży potencjał współpracy w osiąganiu wspólnych celów”.
Czytaj też
Warto przywołać także fakt, że to m.in. Niemcy wyraziły w połowie lutego swoje zastrzeżenia podczas międzynarodowych rozmów dotyczących polskiego atomu. „Tu będą trudne rozmowy, ale konieczne ze względu na Konwencję z Espoo” – stwierdziła wówczas wiceminister klimatu i środowiska Małgorzata Golińska. „Najczęściej pojawia się standardowy zarzut, że Fukushima i Czarnobyl, w związku z tym Niemcy się boją - co ciekawe Niemcy, którzy dopiero co u siebie zamykali swoje elektrownie, przez dziesięciolecia to u nich funkcjonowało i było bezpieczne. We Francji funkcjonuje i u nich jest bezpieczne” – dodała minister w rozmowie z Radiem Plus.
W kwietniu br. roku Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska poinformowała o przeprowadzeniu owocnych rozmów z niemiecką delegacją dotyczących konsultacji transgranicznych ws. budowy pierwszej polskiej elektrowni jądrowej. Na spotkaniu polscy eksperci mieli szczegółowo omówić wszystkie kwestie związane m.in. z bezpieczeństwem obiektów jądrowych, czy też ewentualnym oddziaływaniem radiacyjnymi. Po spotkaniu przedstawiciele Berlina przyznali, że elektrownia nie będzie powodować oddziaływań na glebę, a przede wszystkim na zdrowie i życie mieszkańców Niemiec. Po zakończonych rozmowach strona niemiecka miała możliwość jeszcze przedłożenia dalszych zastrzeżeń, jednak tego nie zrobiła. W lipcu zakończyły się merytoryczne konsultacje transgraniczne ws. budowy elektrowni na Pomorzu w których udział łącznie wzięło 14 państw, a we wrześniu GDOŚ wydała pozytywną decyzję środowiskową dla inwestycji.
Niemieckie uwagi dotyczące planów rozbudowy portu w Świnoujściu także stanowią ciekawy punkt odniesienia. Nie tak dawno władze lokalne, organizacje ekologiczne oraz niemieccy europosłowie wyrazili swój zdecydowany sprzeciw wobec projektu inwestycyjnego, argumentując, że jest to inicjatywa, która znacząco ograniczy potencjał rozwoju turystyki w regionie poprzez uprzemysłowienie terenu. Ich zdaniem, rozbudowany port odbierze atrakcyjność turystyczną, naruszy ekologiczne zasoby, które stanowią kluczowy element utrzymania mieszkańców wyspy, a także zaszkodzi rybakom. Ponadto niemiecki urząd ds. ochrony przyrody i geologii wyraził obawy co do planowanej inwestycji, podkreślając, że projekt znajduje się zaledwie 2,7 km od granicy Niemiec, a hałas generowany przez tę inwestycję może rozprzestrzeniać się w promieniu 8 km. Dodatkowo, w trakcie rozmowy z Deutsche Welle, stowarzyszenie Bürgerinitiative Lebensraum Vorpommern (BI Lebensraum Vorpommern) podniosło kwestię petycji kierowanych do brukselskich instytucji, wyrażając obawy dotyczące zgodności projektu z zasadami ochrony przyrody.
Czytaj też
Tymczasem po wybuchu wojny na Ukrainie, silnie uzależnione od rosyjskiego gazu Niemcy podjęły ekspresową decyzję o budowie 6 terminali LNG, które miały na celu zrównoważenie utraconego wolumenu dostarczanego z Rosji. W rekordowym tempie 200 dni zrealizowano ambitny projekt budowy terminalu w Wilhelmshaven, położonego nad Morzem Północnym. W grudni ub. roku pierwszy statek z ładunkiem przybył do nowo powstałego gazoportu, a na inauguracji obecny był kanclerz Olaf Scholz. Zaledwie dwa miesiące później, Scholz pojawił się w oddalonym o 50 km od granicy z Polską Lubminie, aby zainaugurować uruchomienie drugiego terminala LNG. Tego dnia premierowi towarzyszyła także Manuela Schwesing, premier Meklemburgii-Pomorza Przedniego, znana ze swojego zaangażowania w rozwijanie współpracy gospodarczej z Rosją, będąca także założycielką fundacji Stiftung Klimaschutz, wspierającej budowę gazociągu Nord Stream 2 mimo narzucanych przez Stany Zjednoczone sankcji na tę inwestycję.
Nadzwyczajne tempo realizacji tych projektów było możliwe dzięki specjalnym pozwoleniom na budowę, o czym donoszą niemieckie media. Jednakże warto podkreślić, że udało się to osiągnąć również poprzez odstąpienie od niektórych procesów inwestycyjnych, takich jak ocena wpływu na środowisko czy negocjacje transgraniczne, które w teorii powinny być przeprowadzane zgodnie z postanowieniami Konwencji z Espoo. Mimo to, polskiej strony nikt nie zapytał o zdanie na temat projektów.
W rozmowie z Onetem, były ambasador Niemiec w Warszawie wezwał także kanclerz Angelę Merkel, aby wyjaśniła, dlaczego po rozmowach z Władimirem Putinem zgodziła się na realizację projektu Nord Stream, nie zwiększając jednocześnie budżetu obronnego kraju. Niniejsze wezwanie może wydawać się po prostu śmieszne, biorąc pod uwagę przeszłość Arndta Freytaga von Loringhovena, który w latach 2007-2010 (czyli w latach budowy gazociągu Nord Stream) sprawował funkcję wicedyrektora niemieckiej Federalnej Służby Wywiadowczej - agencji odpowiedzialnej za operacje wywiadowcze, analizę danych oraz przeciwdziałanie zagrożeniom dla suwerenności i interesów Niemiec. Wątpliwości może budzić fakt, że instytucja pełniąca kluczową rolę w niemieckim systemie bezpieczeństwa narodowego, nie zdawała sobie sprawy z potencjalnych konsekwencji budowy gazociągu, także mimo wyraźnych sygnałów alarmowych płynących z państw takich jak Litwa, Polska czy Ukraina.
Czytaj też
„Zakładaliśmy, że Putin zachowa się racjonalnie” – stwierdził były ambasador pytany, dlaczego kontynuowano projekt Nord Stream 2 i czemu amerykanie wydali na niego zgodę, mimo napięć na arenie międzynarodowej. Jak stwierdził, akceptacja projektu energetycznego nie gwarantowała bezpieczeństwa ani uniknięcia ryzyka wybuchu konfliktu między Rosją a Ukrainą. Co więcej, zaznaczył, że strony były świadome, że wojna na wschodzie Europy mogłaby wybuchnąć, ale żadna z nich nie spodziewała się jej skali. Przyznał, że zaufanie Moskwie było błędem
W obecnej sytuacji Berlin najpewniej będzie starać się zatuszować niewygodne fakty podtrzymywania bardzo bliskich relacji z Kremlem na przestrzeni ostatnich lat. Mimo to, takie dialogi i próby dezawuowania rzeczywistości ilustrują stopień zakłamania politycznego, który obecnie dominuje, a przerzucanie się odpowiedzialnością już nie przyniesie żadnych korzyści. Nadal pozostaje miejsce na identyfikację błędów i pociągnięcie do odpowiedzialności decydentów politycznych, którzy znacząco przyczynili się do obecnej sytuacji, jednakże takie działanie wymagałoby zerwania z istniejącym betonem ideologicznym, który stanowi integralną część niemieckiej polityki, zwłaszcza w sektorze energetycznym. Niestety, w świetle wydarzeń ostatnich lat, osiągnięcie tego celu wydaje się wyjątkowo trudne do zrealizowania.