Reklama

Analizy i komentarze

Za dużo alarmistycznych metafor, za mało wyjaśniania. Jak o klimacie mówić do niezaangażowanych?

Fot. Twitter/@antonioguterres
Fot. Twitter/@antonioguterres

Jakiś czas temu, całkiem niedawno, podczas standardowego przeglądu prasy trafiłem na serię tekstów o „klimatycznym piekle”, które nas czeka. Na początku nie przywiązałem do nich większej wagi, bo takich i podobnych treści w Internecie kochającym przesadę są przecież tysiące. W międzyczasie wydarzyło się jednak coś, co kazało mi spojrzeć na tę sprawę inaczej i przyznam szczerze – jestem zawstydzony, że dopiero teraz.

Moja percepcja problemu zmian klimatycznych ewoluuje nieco od momentu, gdy zdecydowałem się porzucić Warszawę i wrócić do spokojnego życia na prowincji. Oczywiście ta „metamorfoza” zachodzi w ramach granic wytyczonych przez naukę, więc nie ma tutaj mowy o żadnym odkrywaniu ogólnoświatowych spisków. To raczej dostrzeżenie perspektywy, która była dla mnie wcześniej mało widoczna. I nie jestem z tego powodu dumny, ale pierwszym krokiem do zmiany jest uświadomienie sobie problemu, więc nie wszystko stracone.

Kilka tygodni temu zaproszono mnie na spotkanie poświęcone klimatowi. Jest ich coraz więcej, a większość wygląda z grubsza podobnie – spotykamy się, żeby bić na alarm i rozmawiać językiem niezrozumiałym dla nikogo oprócz nas. No bo przecież to są oczywistości, których nikomu nie trzeba tłumaczyć, co najwyżej wystarczy regularnie smagać bacikiem, żeby równe były szeregi zielonej awangardy – w której wszyscy przecież idziemy (a przynajmniej wmawiamy to sobie z godną podziwu konsekwencją). Tym razem było jednak zupełnie inaczej.

Wyjątkowość spotkania, o którym piszę polegała m.in. na grupie odbiorców – zupełnie innej niż te, z którymi zwykle mam okazję widywać się przy okazji podobnych wydarzeń. Były to Panie (głównie, choć nie tylko) z Kół Gospodyń Wiejskich – osoby aktywne, zaangażowane i takie, którym trudno zarzucić obojętność wobec otaczającego świata. Na początku myślałem, że zadanie, które przede mną stoi to po prostu standardowe dostosowanie przekazu do odbiorców – właściwie nic nadzwyczajnego, ot warsztatowy elementarz. Później uświadomiłem sobie jednak, że zmiany wymaga nie tyle język, co moje (nasze?) myślenie o zmianach klimatu. Myślenie, które dziś jest szalenie wykluczające, hermetyczne i w gruncie rzeczy zdehumanizowane.

Reklama

I tutaj wracam do początku, pierwszego akapitu oraz „klimatycznego piekła”, które nadchodzi. Kilka tygodni temu António Guterres, szef Organizacji Narodów Zjednoczonych, był łaskaw stwierdzić: „(…) w przypadku klimatu nie jesteśmy dinozaurami. Jesteśmy meteorytem. Nie tylko jesteśmy w niebezpieczeństwie, jesteśmy niebezpieczeństwem. Ale jesteśmy także rozwiązaniem”. Będę z Państwem szczery – słowa te budzą mój głęboki sprzeciw. Nie dotyczy on rzecz jasna diagnozy sytuacji, bo ta wydaje się słuszna, ale raczej formy komunikacji. Formy, która niczego nie wyjaśnia, niczego nie pomaga zrozumieć i raczej zmniejsza niż zwiększa zaangażowanie obywateli w temat. To typowy przekaz dla najzagorzalszych kibiców, zupełnie pomijający milcząca większość, która ma już dość wielkich słów. A bez niej żadnej transformacji nie będzie, nie oszukujmy się.

Za dużo w naszych dyskusjach, tekstach czy podcastach wielkich, alarmistycznych metafor, a za mało wyjaśniania rzeczywistości – zwłaszcza, że w tym przypadku jest ona wyjątkowo złożona i podatna na manipulacje. Zamiast rozmawiać o ważnych sprawach w sposób poważny, zaczęliśmy prześcigać się w tym, kto mocniej, brutalniej i dosadniej. Prowadzi nas to do kluczowego pytania – jaki ma to wpływ na społeczny odbiór problemu, czy nie jest przypadkiem tak, ze najpierw sami przegrzaliśmy temat (jako media, eksperci, politycy, dziennikarze, aktywiści, itp.), a teraz dziwimy się, że społeczeństwo zobojętniało?

Czytaj też

Niemądrym byłoby ponarzekać, a później choćby nie spróbować podejść do tematu inaczej. Słowa sekretarza generalnego ONZ są pewnym symbolem. Oczywiście rozumiem konwencję w jakiej one padły i że w jej ramach mogły być zasadne, tak się jednak składa, że niejako „przy okazji” znakomicie obrazują zjawisko, o którym piszę nieco wyżej i które jest coraz bardziej problematyczne.

Generalna diagnoza Gutteresa wydaje się słuszna. Zwraca on uwagę, że dla walki ze zmianami klimatu kluczowa będzie najbliższa dekada, a zwłaszcza najbliższe półtora roku (w kontekście podejmowania decyzji). Porażka będzie dotkliwa, ponieważ podnosząca się średnia temperatura, to nie tylko zwiększenie intensywności ekstremalnych zjawisk pogodowych, ale także prawdopodobieństwo zniknięcia lub znaczącego przeobrażenia części krajów wyspiarskich czy nadmorskich. Sekretarz nazywa firmy operujące w sektorze paliw kopalnych „,ojcami chrzestnymi chaosu klimatycznego”, którzy „zgarniają rekordowe zyski i żerują na dotacjach finansowanych przez podatników”. Dodał, że wiele z tych podmiotów „bezczelnie ucieka się do greenwashingu”, próbując równocześnie opóźniać transformację. Wykorzystują do tego agencje public relations, które znakomicie odnajdują się w inflacji wielkich słów, uskutecznianej także przez „pożytecznych” obrońców słusznej sprawy oraz media. Stworzenie wrażenia, że „z tym klimatem, to w ogóle nie wiadomo o co chodzi i lepiej działać niż pytać” pozwala absolutnie rozmyć odpowiedzialność i robić interesy ,„as usual” – co najwyżej markując zmiany jakimiś zupełnie marginalnymi działaniami. Zdaniem António Guterresa jest to jednak myślenie złudne i krótkoterminowe: „Logika ekonomiczna sprawia, że koniec ery paliw kopalnych jest nieunikniony” – przekonywał.

Reklama

Problem z ze słowami jak wyżej jest taki, że choć uzasadnione, zgodne z prawdą i prawdziwe, to równocześnie są całkowicie niezrozumiałe z perspektywy niezaangażowanego odbiorcy. Takiego, który nie za bardzo orientuje się co to znaczy, że klimat się zmienia, skąd o tym wiemy, na czym polega ten proces, jak można mu zapobiegać oraz przede wszystkim – na czym dokładnie polega nasza odpowiedzialność. To już naprawdę nie jest moment, kiedy ludziom (ponoszącym coraz większe koszty transformacj) wystarczą okrągłe i dramatycznie brzmiące hasła.

Potrzebne jest systematyczne i cierpliwe wyjaśnianie konsekwencji naszych decyzji - zarówno tych o podejmowaniu, jak i tych o zaniechaniu działań. Nie obędzie się bez uczciwej rozmowy o kosztach transformacji oraz o tym, jaki rachunek przyjdzie nam zapłacić (nie tylko w wymiarze materialnym) za jej brak. Trudno wyobrazić sobie sukces naszych starań o odwrócenie negatywnych trendów klimatycznych, jeśli zaangażowanie najpotężniejszych gospodarek świata ograniczy się do ograniczy się tylko do ich podwórka – finansowanie transformacji musi być sprawiedliwe, tị. uwzględniać szkody w ujęciu historycznym oraz wsparcie dla uboższych regionów, by nie tonęły w uzależnieniu od paliw kopalnych. To na dłuższą metę pogłębi problem. Oczywiście możemy także spędzić kolejne lata na wykrzykiwaniu wzajemnych oskarżeń o zabijanie planety lub bycie naiwnymi idiotami, którzy nie dostrzegaja globalnego spisku, ale nie jestem przekonany, czy to najepsza droga.

Czytaj też

Zwłaszcza, że wyzwanie, które przed nami stoi, należy do tych ekstremalnie trudnych. Już na zakończenie, by uświadomić sobie powagę sytuacji, kilka faktów: maj 2024 był najcieplejszym majem w historii pomiarów. I był dwunastym z rzędu miesiącem, w którym odnotowano taką sytuację. Był również jedenastym z kolei, w którym średnia globalna temperatura przekroczyła 1,5°C w stosunku do czasów przedprzemysłowych w latach 1850-1900. Stężenia głównych gazów cieplarnianych w atmosferze (takich jak dwutlenek węgla, metan czy podtlenek azotu) znacznie przekraczają te z ostatnich 800 tys. lat. Paleoklimatyczne dowody wskazują, że obserwowane obecnie ocieplenie następuje wielokrotnie szybciej niż analogiczny proces po ostatniej epoce lodowcowej. Dość wspomnieć, że na przestrzeni ostatnich niemal dwustu lat (od 1850 roku) stężenie CH4 i CO2 wzrosło odpowiednio o 156 proc. i 46 proc. Zdaniem naukowców, w przeszłości na takie zmiany potrzeba było tysięcy lat.

I na koniec raz jeszcze pozwolę sobie wrócić do wystąpienia sekretarza generalnego ONZ, ale tym razem z perspektywy jego słów, z którymi chciałbym Państwa zostawić: „Nie możemy zaakceptować przyszłości, w której bogaci będą chronieni w klimatyzowanych bańkach, podczas gdy reszta ludzkości będzie chłostana zabójczą pogodą na terenach nie nadających się do zamieszkania”.

Jakub Kajmowicz

Reklama
Reklama

Komentarze

    Reklama