Wysłanie okrętu zostało przez Moskwę uznane za konieczne po tym jak jednostki należące do Służby Granicznej oraz Marynarki Wojennej Ukrainy wykonywały rzekomo „wrogie” ruchy wobec Straży Granicznej na Krymie oraz jednej z rosyjskich platform wiertniczych.
Wczoraj statek należący do Służby Granicznej Ukrainy zbliżył się do platformy Tavrida oraz obsługującego ją holownika, żądając informacji dotyczących załogi oraz przyczyn, z powodu których pojawiła się na obszarze Morza Czarnego. Według Olega Słobodiana, rzecznika ukraińskiej Służby Granicznej, działanie Rosji nie jest co prawda wprost naruszeniem terytorium Ukrainy, ale należy traktować je w kategoriach łamania prawa międzynarodowego: „W tej chwili trudno powiedzieć, jak będzie rozwijać się sytuacja. Myślę, że do sprawy wrócimy wkrótce" - powiedział Słobodian. Dodał również, że Służba Graniczna monitoruje sytuację.
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że w poniedziałek Czerniemornieftiegaz poinformował o przeniesieniu dwóch platform wiertniczych z okolic Odessy w kierunku Krymu. Przyczyną miała być „skomplikowana sytuacja międzynarodowa oraz ryzyko utraty istotnych aktywów”. Ukraiński MSZ nazwał to zdarzenie „grabieżą na wielką skalę” i powtórzył, że Kijów będzie domagał się 15,7 mld dolarów odszkodowania za kradzież aktywów naftowych oraz gazowych, które pozostały na Krymie.
Zobacz także: USA obawiają się ataków na rurociągi
Zobacz także: Katastrofa ekologiczna na Morzu Kaspijskim