Analizy i komentarze
Bełchatowski węzeł się zaciska. Elektrownia jądrowa nie uratuje regionu, mnożą się znaki zapytania
Związkowcy chcą atomu w miejsce węgla w Elektrowni Bełchatów, Polska Grupa Energetyczna puszcza oczko do rządu, aby wrócił pomysł ze zlokalizowaniem elektrowni jądrowej w Łódzkiem. Najnowsza, bo nie pierwsza, fala proatomowego optymizmu może rozbić się o to, o co każdy duży projekt infrastrukturalny w kraju – brak strategicznego planowania. Kiedy wszyscy żyją atutami Bełchatowa, nie wiadomo, jak zorganizować chłodzenie i przeprowadzić zalanie pokopalnianych terenów.
Gdzie powinny powstać kolejne elektrownie jądrowe? Na to pytanie wciąż nie ma konkretnej odpowiedzi. Jeżeli nawet rząd lata temu wskazał tzw. preferowane lokalizacje, to są one tylko umowne i nic nie jest w tej kwestii przesądzone. Jednak co jakiś czas wraca sprawa zlokalizowania kolejnej elektrowni jądrowej w okolicach Elektrowni Bełchatów. Kilka lat temu Antoni Macierewicz ogłaszał nawet, że to w zasadzie przesądzone. Jego doniesienia musiał prostować Piotr Naimski, ówczesny pełnomocnik ds. strategicznej infrastruktury energetycznej.
Bełchatów, a właściwie Rogowiec w woj. łódzkim, znów wrócił w narracji wielu osób jako miejsce niemal uszyte pod atom. Debatowano o tym niedawno w łódzkiej TVP3, a Jacek Kaczorowski, prezes zarządu PGE Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna, sygnalizował, że Polska Grupa Energetyczna przygląda się tej lokalizacji, a nawet prowadzi badania. Podchwycili to m.in. związkowcy z kopalni i elektrowni Bełchatów, którzy otwarcie zaapelowali do premiera: niech atom zastąpi węgiel w Łódzkiem.
Przekaz nie trafia już jedynie do lokalnych mediów i mieszkańców woj. łódzkiego. Tuż przed Barbórką prezes PGE Dariusz Marzec powiedział, że koncern rekomenduje rządowi, aby wybrał okolice Bełchatowa pod budowę kolejnej elektrowni jądrowej. Miał w tej sprawie rozmawiać nawet z nowym pełnomocnikiem ds. strategicznej infrastruktury energetycznej i wiceministrem przemysłu Wojciechem Wrochną.
PGE szuka ratunku po KHNP
Ten „lobbing” PGE w sprawie Bełchatowa jest zrozumiały. Przyszłość wspólnego, atomowego projektu spółki i ZE PAK w Koninie stoi pod ogromnym znakiem zapytania. W zasadzie w związku z zamieszaniem w interesach Zygmunta Solorza budowę elektrowni jądrowej razem z KHNP należy włożyć między bajki. W tej chwili można w zasadzie postawić na nim kreskę. Choćby na podstawie tego, że PGE tak ostro agituje za Bełchatowem.
Na korzyść PGE grają w tej chwili tylko dwie rzeczy. Jak zapowiedział pełnomocnik Wrochna – rząd w 2025 roku ma wskazać drugą lokalizację pod elektrownię jądrową. Czyli przynajmniej jest się o co bić. Z kolei na elektroenergetycznej mapie kraju nie ma bardziej prestiżowej lokalizacji jak te wokół Rogowca. Bełchatów ma wyprowadzenie mocy na 5,5 GW, więc w miejsce istniejącej elektrowni spalającej węgiel brunatny, można przyłączyć podobnie duże źródło wytwórcze. Dlatego naturalnym wyborem jest w takim układzie atom. Na tym jednak koniec pozytywów. Deklaracje i zapowiedzi o niemal zbawiennym „atomie w Bełchatowie” nie wytrzymują w konfrontacji ze stanem faktycznym.
Budowa elektrowni jądrowej w miejsce węglowej nie uratuje miejsc pracy (aktualnie dzięki kopalni i elektrowni zatrudnienie znajduje kilka tysięcy osób), a atom nie zastąpi magicznie węgla brunatnego. Plany dla Bełchatowa są, delikatnie ujmując, niejasne.
Najpierw krótkie podsumowanie: Elektrownia Bełchatów skończy pracę po roku 2035 i to nie ze względu na unijne przepisy czy też decyzję polskiego rządu. W kopalni w gminie Kleszczów kończy się węgiel brunatny, przez dziesięciolecia wydrenowano je niemal do cna. W przypadku jednostek na węgiel brunatny bliskość surowca jest kluczowa. Węgiel brunatny jest mniej energetyczny od kamiennego, zbryla się, potrafi zamarzać i jest trudny w transporcie. Dlatego opłaca się spalać go tuż przy kopalniach. W Rogowcu ta kopalnia zniknie (a nikt nie zbuduje taśmociągu na 60 km, żeby jednak eksploatować złoże Złoczew).
Brak paliwa sprawi, że wraz z nastaniem roku 2030 kolejne bloki Elektrowni Bełchatów będą wyłączane. Czas do tego zdarzenia odliczany jest na specjalnej stronie powstałej w ramach Projektu Bełchatów 5.0. Czyli: do 2035 roku wydobycie jeszcze będzie trwało, ale coraz mniej intensywnie. Podobnie z produkcją energii elektrycznej.
Szukając alternatywy dla kompleksu Bełchatów
Jak deklarują przedstawiciele PGE, w kopalni i elektrowni zatrudnienie znajduje siedem tysięcy osób, a w spółkach zależnych (satelickich, związanych z działalnością kompleksu) – dodatkowe pięć tysięcy. Wraz z wyłączaniem kolejnych bloków, spadkiem wydobycia, tych miejsc pracy będzie ubywać. Kalendarz jest nie do oszukania: jeżeli przyjąć, że finał eksploatacji kopalni nastąpi w 2038 r., a elektrownia ma zostać zamknięta w 2036 r., to nie ma szans na przeniesienie dotychczasowych pracowników do elektrowni jądrowej. Ta po prostu nie ma szans na powstanie w drugiej połowie lat 30. XXI w. Jeśli już, to nastąpi to grubo po 2040 roku.
Elektrownia jądrowa w woj. łódzkim to żadna opcja ratunkowa dla rzeszy osób, które w tej chwili są związane z bełchatowskim kompleksem. A dla regionu wciąż nie ma kompleksowego planu transformacji, który uwzględniałby potrzeby ludzi i co najważniejsze: jego specyfikę.
Czytaj też
Region – poza wspomnianym wyprowadzeniem mocy – nie jest aż tak dobrym miejscem do zlokalizowania elektrowni jądrowej, jak zwykło się uważać. Nie ma tam dużego zbiornika wodnego, który mógłby zostać wykorzystany do chłodzenia reaktorów. Najbliższy, duży, sztuczny zbiornik Jeziorsko, jest położony ponad 65 km od kompleksu, a dokładniej – od stacji „Rogowiec”. To zmienia w ogóle debatę o elektrowni, ponieważ ta powstałaby wtedy nie w pobliżu Bełchatowa, a w zasadzie między Łodzią a Kaliszem.
Dalej: zanim powstaną sztuczne jeziora na miejscu pól Szczerców i Bełchatów miną dziesięciolecia. Kilka lat temu szacowano, że doprowadzenie do zalania wyrobisk zajmie co najmniej 20 lat. Nie stanowią one więc żadnej alternatywy czy przyszłościowej opcji jako źródła chłodzenia.
Nie ma też szans na to, że w magiczny sposób w miejscu bloków węglowych postawi się reaktory. Nikt nie pozwoli na to, aby tak blisko dawnej kopalni, a więc terenu potencjalnie aktywnego sejsmicznie, powstawała elektrownia jądrowa. W szczególności, że najpierw trzeba zabezpieczyć wyrobiska. Proces ten już trwa, ale będzie kontynuowany jeszcze przez lata od zakończenia wydobycia.
Myśląc poważnie o przyszłości kompleksu Bełchatów (atomowej czy nie), konieczne jest, aby powstał realny harmonogram wygaszania elektrowni, rekultywacji terenów pokopalnianych. W zasadzie: naradzenie się samorządów, władzy centralnej i spółki (PGE) w zakresie tego, co w ogóle chcą osiągnąć. O tych sprawach debatowano z inicjatywy Bełchatów 5.0, za którą stoi Fundacja Kultura Kresu i wniosek jest jeden: na razie mamy do czynienia raczej z węzłem bełchatowskim, który trzeba rozsupłać.
Gdzie po wodę
Problem z wodą w tej części kraju jest głębszy (i to dosłownie) niż mogłoby się wydawać. Jednoczesne wykorzystanie Jeziorska do chłodzenia reaktorów i zalewanie wyrobiska po kopalni mogłoby naruszyć i tak kruchą sytuację hydrologiczną w centralnej Polsce. Dr Zbigniew Kaczkowski, adiunkt w Katedrze UNESCO Ekohydrologii i Ekologii Stosowanej z Uniwersytetu Łódzkiego, w rozmowie z Energetyką24 zwraca uwagę na to, że wszystkie te plany powinny poprzedzić naprawdę dokładne analizy i badania. A już przede wszystkim: ustalenie przyszłego sposobu zagospodarowania obszarów pogórniczych dla Bełchatowa, Rogowca i okolic na dziesięciolecia.
– Nie wszystkie rekultywacje są wykonalne, tak było np. w Republice Czeskiej i Walii. Okazało się, że w przypadku części wyrobisk nie było wystarczającej ilości wody, aby zrealizować zakładany model rekultywacji, którego podstawą było zalanie wyrobisk wodą. Z perspektywy ekonomicznej zalanie terenu odkrywki teoretycznie jest najbardziej opłacalne, najtańsze. To pierwszy pomysł, jaki często się pojawia, takie podejście inwestora odpowiedzialnego za rekultywację jest zrozumiałe – mówi dr Kaczkowski. Dodaje przy tym, że to, że zalewanie odkrywek jest powszechną praktyką, wcale nie oznacza, że w Bełchatowie ten scenariusz musi się ziścić.
– W sprawie elektrowni i kopalni Bełchatów to zakładając, że dojdzie do zalania wyrobiska, po uprzednim przygotowaniu go do tego, to należy mieć na uwadze, że to procesy długotrwałe i to przy założeniu, że w ogóle wykonalne. Nigdzie nie widziałem informacji, rzetelnie opracowanego raportu, który całościowo rozpatrywałby ten problem – ocenia.
Jak wskazuje dr Kaczkowski, dopiero po zapoznaniu się z takim dokumentem opinia publiczna czy decydenci mogliby ocenić, czy realne są plany zalania pokopalnianych terenów w gminie Kleszczów.
– To pytanie o przyszłość Warty, której wody zostałyby przekierowane do zalania odkrywki, gdyż to jedno ze źródeł wody do zalania dawnej kopalni. Drugie źródło to wody gruntowe, które po zaprzestaniu odpompowywania wody z wyrobisk zaczną tam naciekać. Należy zwrócić uwagę, że jeżeli wodę skądś przekierujemy, to gdzieś jej zabraknie. Wody Warty odpowiadają np. za utrzymanie poziomu wody w zbiorniku Jeziorsko, następnie część wody z Warty ma służyć do zalewania wyrobisk w rejonie konińskim, gdzie również były kopalnie. Ostatecznie Warta zasila też Odrę, która ma być rzeką żeglowną, więc też potrzebuje wody – wylicza.
Analizy potrzebne na wczoraj
Skutki podjęcia kilku inicjatyw w tamtym regionie mogłyby być odczuwalne w reszcie kraju. Ekohydrolog wprost wskazuje na – hipotetyczny – efekt domina, jaki może nastąpić. Jeśli rzeczywiście Warta zostałaby wykorzystana jako źródło wody dla terenów pokopalnianych, to będzie to wpływać na wszystkich pozostałych użytkowników wody w zlewni Warty poniżej ujęcia dla „Bełchatowa”. Jeśli nadal w Polsce będą się utrzymywać susze (a nic nie wskazuje na to, aby coś się miało zmienić), to Warta będzie też – upraszczając – „traciła” swoją wodę, bo będzie w większym stopniu parować i zasilać opadające wody gruntowe.
– Wody powierzchniowe z wodami gruntowymi stanowią układ ciągły. Zazwyczaj wody gruntowe zasilają wody powierzchniowe, np. rzekę. Jeśli wody gruntowe zaczynają opadać, to może dojść do odwrócenia tej zależności. Proszę zauważyć, że niskie stany w Odrze, kiedy doszło do katastrofy odrzańskiej, to była między innymi kwestia tego, że w wyniku suszy wody gruntowe nie zasilały Odry – mówi dr Kaczkowski.
– My podchodzimy bardzo płytko, powierzchownie i zbyt hurraoptymistycznie do takich ogromnych przedsięwzięć. Powinniśmy mieć kilka scenariuszy, należałoby sprawdzić, czy projekt zalania wyrobisk jest realistyczny i jaki będzie ich koszt z perspektywy całej zlewni. Nie ma takich ocen, analiz – podsumowuje.
Wszystko sprowadza się do tego, w jakim tempie powstaną poważne opracowania na temat możliwych scenariuszy dla regionu. Na razie ich nie ma. Wygląda to też tak, jakby założono jeden plan, choć nie tak łatwy do zrealizowania, gdy przydałoby się mieć co najmniej kilka.
Warto, aby rząd w 2025 roku, kiedy ma wskazać drugą lokalizację, wziął to pod uwagę. Teraz niech jeszcze potrwa ten bal nadziei. Bo jak inaczej nazwać deklaracje o unikatowości regionu, kiedy nikt tego nie przeanalizował? Szkoda tylko kolejnych, straconych miesięcy na rozbudzanie atomowych marzeń.