Reklama

Analizy i komentarze

Bałtowie triumfują nad Rosją. To kolejna porażka energetyczna Putina

putin rosja
Autor. Jedimentat44/Flickr

Odejście od systemu elektroenergetycznego BRELL to temat, który przez najbliższe dni będzie dominował w mediach. Już w najbliższą niedzielę państwa bałtyckie, po ponad dziesięciu latach przygotowań i inwestycji sięgających 1,5 miliarda euro, ostatecznie odłączą się od rosyjsko-białoruskiego systemu elektroenergetycznego. Ten ruch odbiera Rosji kolejne narzędzie wpływu w regionie, stanowiąc zarówno symboliczny, jak i strategiczny cios dla Kremla. To już kolejny w serii dotkliwych uderzeń, które w ostatnim czasie spadają na Moskwę.

Reklama

Od synchronizacji z europejskim systemem elektroenergetycznym CESA (Continental Europe Synchronous Area) państwa bałtyckie dzieli już tylko godziny. To nie tylko techniczne uniezależnienie się od rosyjskiej sieci BRELL, ale także symboliczny policzek wymierzony Moskwie. Bałtowie szykują się do kolejnego ciosu w newralgiczny punkt Rosji, jakim jest sektor energetyczny, który od dekad stanowi fundament jej gospodarki i kluczowy instrument wpływu na arenie międzynarodowej. Strefa dominacji kurczy się, a państwa, które niegdyś były uzależnione od rosyjskiej energii, z determinacją budują własne alternatywy.

Warto zwrócić uwagę, że data 9 lutego nie jest przypadkowa. Tego dnia, 33 lata temu, na Litwie odbyło się historyczne referendum niepodległościowe. W 1991 roku Litwini opowiedzieli się za pełnym uniezależnieniem od Rosji po upadku zgorzkniałego komunizmu. Dziś historia zatacza symboliczne koło, tym razem na polu energetycznym.

    Patrząc na coraz bardziej kurczące się wpływy do rosyjskiego budżetu ze sprzedaży surowców energetycznych, trudno nie zauważyć, że Kreml sam podciął gałąź, na której przez lata wygodnie siedział. Rozpoczynając agresję na Ukrainę, nie przewidział długoterminowych konsekwencji swoich działań, lawiny sankcji ani systematycznego wyrywania się Europy z energetycznego uścisku. Mimo to, Władimir Putin w swoim noworocznym przemówieniu chełpił się rzekomymi osiągnięciami Rosji, przekonując, że obywatele powinni być „dumni” z ćwierćwiecza jego rządów. Paradoksalnie można mu w pewnym stopniu przyznać rację. Europa rzeczywiście przez dekady była uzależniona od rosyjskich surowców, traktując Moskwę jak tanią stację benzynową. Problem dla Kremla polega na tym, że w ciągu zaledwie trzech lat ten model rozpadł się z hukiem. I bardzo dobrze.

    Reklama

    Ukraina wstrzymuje tranzyt gazu

    Zacznijmy od tego, że na początku 2025 roku Ukraina podjęła historyczną decyzję o wstrzymaniu tranzytu rosyjskiego gazu przez swoje terytorium. Ten krok, będący odpowiedzią na trwającą agresję Rosji, oznaczał zakończenie wieloletniej współpracy energetycznej między Kijowem a Moskwą. Warto przypomnieć, że już w 2014 roku, po aneksji Krymu, Ukraina zaprzestała bezpośredniego importu rosyjskiego gazu, stawiając na dywersyfikację źródeł energii i zwiększenie własnej niezależności energetycznej.

    Decyzja o wstrzymaniu tranzytu miała istotne konsekwencje finansowe dla obu stron. Dla Ukrainy oznaczała utratę ok. 1 miliarda dolarów rocznie z tytułu opłat tranzytowych, co stanowiło znaczące źródło dochodów dla budżetu państwa. Z kolei dla Rosji była to strata kluczowego szlaku dostaw gazu do Europy, co zmusiło Gazprom do poszukiwania alternatywnych tras i rynków zbytu. Warto też dodać, że w momencie objęcia władzy przez Władimira Putina, roczny tranzyt gazu przez Ukrainę wynosił ponad 130 miliardów metrów sześciennych. Dziś ta liczba spadła do zera, co prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski określił jako jedną z największych porażek Moskwy.

      Reklama

      Wysadzenie gazociągów Nord Stream

      Jeszcze kilka lat temu Rosja mogła sobie pozwolić na groźby dotyczące odcięcia dostaw gazu do Europy, a każde tego typu oświadczenie wywoływało nerwowe reakcje na rynkach energetycznych. Dziś sytuacja jest diametralnie inna. Po eksplozjach we wrześniu 2022 roku na gazociągach Nord Stream 1 i 2, Rosja straciła jeden ze swoich najważniejszych szlaków dostaw do Europy Zachodniej, co ostatecznie przekreśliło szanse na odbudowę dominacji w regionie. Obie nitki gazociągów miały dostarczać łącznie 110 mld m3 gazu rocznie.

      Ich utrata była dla Kremla potężnym ciosem z kilku powodów. Po pierwsze, inwestycja ta miała kluczowe znaczenie strategiczne, umożliwiając ominięcie tradycyjnych tras tranzytowych przez Ukrainę i Polskę, co dawało Rosji większą kontrolę nad dostawami gazu do Europy. Po drugie, Nord Stream 1 i 2 były symbolem rosyjskich ambicji geopolitycznych, mających na celu zacieśnienie współpracy z Niemcami i innymi krajami Europy Zachodniej, jednocześnie osłabiając pozycję krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Po trzecie i najważniejsze, utrata Nord Stream oznaczała dla Rosji bezpośrednie straty finansowe związane z kosztami budowy, utrzymania gazociągów i też potencjalnymi zyskami. Według danych z 2023 roku, budżet Federacji Rosyjskiej stracił około 1,138 biliona rubli z powodu braku przychodów z eksportu gazu przez te magistrale.

      Reklama

      Zachodnie sankcje

      Jednym z najdotkliwszych skutków zachodnich sankcji nie jest już jedynie blokada eksportu, ale uderzenie w samo serce rosyjskiego sektora energetycznego, czyli w jego zdolność do wydobycia surowców. Po inwazji na Ukrainę wiele międzynarodowych koncernów energetycznych zdecydowało się na całkowicie wycofać  z Rosji, odcinając ją nie tylko od zagranicznego kapitału, ale przede wszystkim od zaawansowanych technologii, niezbędnych do utrzymania wydobycia na dotychczasowym poziomie.

        Rosyjski rząd niechętnie publikuje szczegółowe dane o realnym stanie sektora energetycznego, jednak dostępne informacje pozwalają na jasną ocenę skali problemu. Brak dostępu do technologii i specjalistycznego sprzętu oznacza, że modernizacja złóż oraz rozwój nowych projektów stanął w miejscu. Wpływ tego technologicznego odcięcia widać wyraźnie w twardych liczbach.

        Reklama

        W 2021 roku Rosja wydobyła 525 mln ton ropy, w 2022 roku produkcja wzrosła nieznacznie do 535 mln ton, ale już w 2023 roku zaczęła się tendencja spadkowa i wyniosła 530 mln ton. Jeszcze bardziej dramatyczny jest spadek wydobycia gazu ziemnego. W 2021 roku produkcja wynosiła 763 mld m3, ale rok później spadła do 676 mld m3, a w 2023 roku skurczyła się do 636 mld m3.

        Taki trend jest niepodważalnym dowodem na to, że Rosja ma coraz większy problem z utrzymaniem wydobycia na poziomie sprzed wojny. O ile w pierwszych miesiącach po nałożeniu sankcji Kreml starał się tworzyć narrację o odporności gospodarki, o tyle dzisiaj liczby mówią same za siebie – bez zachodnich technologii Rosja stopniowo traci swoją energetyczną potęgę. To nie tylko kwestia chwilowego załamania, ale początek systemowego kryzysu, który z każdym rokiem będzie się pogłębiać.

        Reklama

          Liczby nie kłamią

          I choć rosyjska propaganda może próbować zaklinać rzeczywistość, liczby są bezlitosne. Kiedy Gazprom opublikował wyniki finansowe za pierwsze półrocze 2024 roku, to trudno było nazwać je inaczej niż katastrofą. Strata firmy wyniosła 5,6 miliarda dolarów, czyli ponad 480 miliardów rubli, co oznacza, że tempo finansowego upadku rosyjskiego giganta wyraźnie przyspiesza. Rok wcześniej w tym samym okresie strata wyniosła jeszcze 3 miliardy dolarów, a w całym 2023 roku – 7 miliardów. Już wtedy był to najgorszy wynik od ponad dwóch dekad. Teraz sytuacja jest jeszcze gorsza.

          Wszystko wskazuje na to, że 2024 rok przejdzie do historii jako najczarniejszy dla Gazpromu. Koncern, który przez lata był jednym z głównych filarów rosyjskiej gospodarki i narzędziem politycznego nacisku Kremla, nie jest w stanie zasypać dziury po utracie europejskich odbiorców. Co z tego, że przychody wzrosły o 6,7%, skoro brakuje chętnych na rosyjski gaz? Bez stabilnych kontraktów każda poprawa finansów to tylko iluzja.

          Reklama

          Moskwa straciła kluczowy rynek i wpływy w Europie, a jej plany ekspansji do Chin i innych krajów azjatyckich okazały się iluzją. Kreml przeliczył się, wierząc, że świat nie obejdzie się bez rosyjskich surowców. Dziś nawet na własnym podwórku Gazprom ma coraz większe problemy ze znalezieniem odbiorców, a eksport, który miał ratować sytuację, okazuje się jedynie desperacką próbą utrzymania resztek wpływów.

            Nie lekceważmy Moskwy

            Jednak nie należy lekceważyć Moskwy.  Rosja, choć osłabiona, nie zniknie z rynku energetycznego bez walki. Kreml wciąż szuka sposobów na obchodzenie sankcji, a Unia Europejska nie zawsze potrafi skutecznie zamknąć mu drzwi. Wbrew wcześniejszym zapowiedziom zakaz importu rosyjskiego LNG nie znalazł się w 16. pakiecie sankcji i pomimo licznych apeli i nacisków, KE nie zdecydowała się na ten krok, tłumacząc decyzję brakiem jednomyślnej zgody wśród państw członkowskich. To strategiczna wyrwa, którą Moskwa bez wątpienia wykorzysta. Należy podkreślić, że wciąż istnieją kraje gotowe na zakulisowy handel z Kremlem, a flota cieni nadal swobodnie operuje, dostarczając rosyjskie surowce do Europy. Zachód może udawać, że kontroluje sytuację, ale w rzeczywistości brak twardych decyzji tylko daje Rosji czas na dostosowanie się do nowych warunków.

            Reklama
            Reklama
            YouTube cover video

            Komentarze

              Reklama