Elektroenergetyka
Turbiny Siemensa dla Krymu napędzą nowy wyścig zbrojeń? [ANALIZA]
Mimo szerokiej gamy doraźnych wysiłków Moskwy, zaanektowany przez Rosję Krym od dwóch lat zmaga się z poważnymi deficytami energii. Kosztowne przedsięwzięcia infrastrukturalne władz okupacyjnych w perspektywie dwóch-trzech lat mogą pozwolić nie tylko na rozwiązanie problemu deficytu energii elektrycznej na półwyspie, ale zapewnić tam jej spore nadwyżki. Może to wskazywać na plany dalszej militaryzacji półwyspu - warto o tym przypominać politykom zachodnioeuropejskim, którzy tak obawiają się wyścigu zbrojeń, że nie reagują adekwatnie na aferę z turbinami Siemens, która go umożliwia.
Energetyka „doraźna”
28 lipca 2017 roku na kilka godzin doszło do awaryjnego odłączenia wszystkich czterech nitek połączenia energetycznego Kubań-Krym. W rezultacie na półwyspie wprowadzono grafiki odłączania energii elektrycznej, które według stanu na ostatnią dekadę sierpnia ciągle są uciążliwe (głównie w Symferopolu, Sewastopolu i południowym wybrzeżu). Był to drugi poważny blackout na półwyspie w ciągu ostatnich dwóch lat.
Pierwszy zanotowano w grudniu 2015 roku, gdy ukraińscy aktywiści uszkodzili linie elektroenergetyczne, którymi płynął prąd na Krym. Krótko po ich naprawieniu wygasł kontrakt na dostawy energii i od tamtej pory Kijów nie dostarcza jej na półwysep. Od stycznia do maja 2016 roku na Krymie zmagano się z dotkliwym deficytem energii elektrycznej – większość zakładów przemysłowych wstrzymała prace, mieszkańcy otrzymywali energię zaledwie kilka godzin dziennie. Obydwa przypadki nasiliły dyskusje o tym, na jakim etapie jest Moskwa w procesie elektroenergetycznego usamodzielnienia Krymu.
Deficyt energii elektrycznej Autonomicznej Republiki Krym i zależność od jej dostaw z kontynentalnej części Ukrainy wynosiły w ostatnich latach przed okupacją od 80 do 90%. Krymska elektroenergetyka trzyma się na dość wątpliwych podstawach. Jednocześnie Moskwa realizuje kilka ambitnych projektówm mających rozwiązać ten problem.
Własnej energii elektrycznej na Krymie zawsze było niewiele. Rosyjskie władze operują niezbędnymi na półwyspie mocami sięgającymi 1450 MWt, ale obecnie wyraźnie ich brakuje, co zmusza do funkcjonowania w reżimie „doraźnym”. Jednym z niewielu stabilnych źródeł mocy wytwórczych jest sześć elektrociepłowni (Symferopolska, Sewastopolska, Kamysz-Buruńska, Sakska oraz dwie będące częścią obiektów przemysłowych w Krasnoperekopsku i Armiańsku), których łączne moce przerobowe sięgają 173 MWt.
Solidne inwestycje w odnawialne źródła energii, których Ukraina dokonała na półwyspie jeszcze przed aneksją, nie zdołały wpisać się w energetyczną architekturę okupowanego Krymu. W efekcie pozbawienia ich ulgowych taryf obecnie obiekty te, oprócz problemów własnościowych, borykają się z kłopotami w zakresie spłaty kredytów. Mimo tego, że nominalnie ich moce przerobowe sięgają 140 MWt, to są wykorzystywane w znikomym zakresie i poza systemem. Dlatego ich znaczenie dla krymskiej energetyki jest śladowe.
Władze okupacyjne były zmuszone do uruchomienia źródeł zapasowych – przede wszystkim mobilnych generatorów prądu na gaz, które wwożono z Rosji na Krym począwszy od 2014 roku i które zsynchronizowano z istniejącymi elektrociepłowniami. Ich łączne moce stanowią prawie 340 MWt. Prąd produkowany w ten sposób jest wielokrotnie droższy od uzyskiwanego z tradycyjnych źródeł – koszty produkcji przewyższają wartość taryf aż dziesięciokrotnie, co generuje większe wydatki z budżetu rosyjskiego. Z uwagi na powyższe, energia ta jest używana wyłącznie w szczytowych okresach zapotrzebowania.
Oprócz nich montowano także przenośne generatory dieslowe, które jednak nie są podłączone do systemu energetycznego, co utrudnia ich optymalne wykorzystywanie. Są one uruchamiane lokalnie (przede wszystkim wokół obiektów socjalnych – szpitali, szkół itd.) i rzadko kiedy w koordynacji z pracą systemu, co generuje większe straty systemu i prowokuje sytuacje awaryjne. Obecnie wykorzystywane są w znikomym stopniu. Zgodnie z oficjalnymi komunikatami podczas tegorocznego letniego blackoutu, z 249 agregatów dieslowych podłączono zaledwie 75. Przyczyną był ich zły stan techniczny, a także deficyt diesla, którym przed aneksją półwysep był zaopatrywany z kontynentalnej części Ukrainy. Dodatkowym zniechęceniem są wysokie koszty produkcji energii uzyskiwanej w ten sposób.
Nieoficjalnie mówi się o tym, że pewne ilości energii trafiają jednak na Krym z części kontynentalnej Ukrainy. Chodzi przede wszystkim o fabrykę „Krymski Tytan” w Armiańsku, na północy półwyspu. Zresztą fabryka pozyskuje z obwodu żytomierskiego także ilmenit – surowiec wykorzystywany w procesach produkcyjnych tytanu, co ilustruje poziom skuteczności wysiłków lobbystycznych oligarchów, w tym przypadku Dmytra Firtasza, do którego należy wspomniany zakład. Co ciekawe, fabryka przerejestrowała się po aneksji, zmieniła nazwę i nadal funkcjonuje bez przeszkód tyle, że w rosyjskim systemie prawnym.
Wszystkie te doraźne zabiegi pozwoliły nieco zamortyzować skutki blackoutu, ale nie rozwiązały problemu deficytu energii elektrycznej w ogóle. Jeśli w 2015 roku, energia wytworzona na półwyspie stanowiła prawie 22%, to w rezultacie doraźnych wysiłków w 2016 roku własna generacja (wliczając w to moce zapasowe) zapewniała już około 38% zapotrzebowania. Resztę luki wypełniał przesył energii elektrycznej z Rosji stanowiący w zeszłym roku 62% zapotrzebowania okupowanego Krymu. Jak Moskwa usiłuje przejść od „doraźnej” do „stabilnej” elektroenergetyki na Krymie?
„Most” energetyczny Kubań–Krym
Po zaprzestaniu przesyłu energii na Krym z Ukrainy kontynentalnej, władze okupacyjne przyspieszyły prace nad zakończeniem „mostu” energetycznego Kubań-Krym. Dzięki temu sfinalizowano je znacznie szybciej niż pierwotnie planowano (połowa 2018 roku), bo już w maju 2016 roku. Cztery nitki połączenia teoretycznie pozwalają na łączne dostawy 800 MWt energii elektrycznej (w praktyce – 720 MWt), produkowanej głównie w Rostowskiej elektrowni jądrowej.
Na konstatację sukcesu Rosjan jest jednak stosunkowo za wcześnie. Po pierwsze, do stabilnego dostarczania energii elektrycznej z Rosji na Krym sam most energetyczny nie wystarczy. Do takich przesyłów nie jest gotowa infrastruktura przesyłowa – ani po stronie Kubania, ani tym bardziej na półwyspie. Według dyrektora moskiewskiej Fundacji Rozwoju Energetycznego Siergieja Pikina, aby dostosować do tego infrastrukturę na Krymie potrzeba co najmniej około 50 mld RUB oraz jeszcze 2–3 lat. Potwierdzeniem tych słów wydaje się być niedawna ocena jakości przesyłu dokonana przez Wiktora Płakidę – obecnego dyrektora generalnego Krymenerho. Według niego straty w sieciach sięgają nawet 25% przesyłanej energii.
Po drugie, od samego początku idea „mostu” energetycznego była wrażliwa na czynniki naturalne. Chodzi o potencjalne niedostatki technologiczne samego połączenia po dnie morza, które eksperci wielokrotnie krytykowali. Wiele mówiło się także na temat wrażliwości kabli na dnie morza na warunki pogodowe, zwłaszcza w okresie sztormów.
Po trzecie, sam region Kubania boryka się z problemem deficytów energii, choć dotyczy to głównie okresów największego zapotrzebowania – zimą i w czasie największych upałów. Dowodem na to były regularne przerwy w dostawach prądu w Kraju Krasnodarskim zanotowane tego lata. Wartym odnotowania jest także awaryjne odłączenie kluczowej w regionie elektrowni cieplnej w Kraju Stawropolskim, które wraz z upałem wywołało blackout na Krymie. Szanse na stabilne dostarczanie energii elektrycznej z Kubania na Krym będą możliwe tylko i wyłącznie jeśli uda się podłączyć 4. reaktor Rostowskiej EJ oraz zbudować i zapoczątkować eksploatację Tamańskiej elektrowni cieplnej. Próbne prace 4. reaktora w Rostowskiej EJ zaplanowane są na czwarty kwartał tego roku, co oznacza, że początek eksploatacji możliwy będzie w latach 2018–2019. A w przypadku Tamańskiej elektrowni cieplnej nie widać nawet światełka w tunelu – w czerwcu zeszłego roku bez rezultatu zakończono przetarg na budowę elektrowni. Oznacza to, że jeszcze co najmniej przez dwa lata możliwości przesyłowe z południa Rosji na Krym będą ograniczone, przede wszystkim w okresach szczytowego zapotrzebowania.
Osławione elektrownie
Innym projektem mającym na stałe wypełnić deficyt energii elektrycznej na półwyspie jest budowa dwóch gazowo-parowych elektrowni cieplnych – w Sewastopolu i Symferopolu, których łączne moce mają stanowić 960 MWt (po 480 MWt każda). Pierwotnie pierwsze bloki elektrowni miały rozpocząć funkcjonowanie we wrześniu 2017 roku, a kolejne w 2018 roku. Jednak dziś wiadomo, że będą poważne opóźnienia tych terminów.
Skandal z nielegalnie dostarczonymi na Krym czterema turbinami gazowymi do budowanych elektrowni rodzi wątpliwości o dalsze losy planowanych w Sewastopolu i Symferopolu obiektów ( http://www.energetyka24.com/647523,nowe-sankcje-na-rosje-z-duzej-chmury-maly-deszcz-analiza ). Na razie można mówić o dwóch scenariuszach rozwoju wydarzeń: Rosjanie będą zmuszeni albo znaleźć zamiennik i wycofać się z awantury turbinowej, albo dołożyć dodatkowych wysiłków związanych nie tylko z oddaniem do użytku turbin, ale także ich serwisowaniem. Każdy z tych scenariuszy oznacza potrzebę dodatkowego czasu. Wygląda na to, że Kreml zdecydował się na drugi wariant – w ostatniej dekadzie sierpnia ogłoszono konkurs na usługi montażu nielegalnych turbin na krymskich elektrowniach. Taki scenariusz dla Moskwy jest obarczony sporym ryzykiem z uwagi na to, że Siemens będzie miał techniczną możliwość zdalnej korekcji pracy elektrowni, co może spowodować ich niestabilne funkcjonowanie. Dotyczy to zresztą nie tylko budowanych elektrowni na Krymie, ale także obiektów w Rosji obsługiwanych przez Siemens. W tym sensie można powiedzieć, że los elektrowni będzie uzależniony od skuteczności Zachodu w egzekwowaniu sankcji. Niezależnie od wyboru opcji pewnymi są znaczące opóźnienia w początku pracy elektrowni. Przy czym ryzyko wzmożenia zachodnich nacisków i problemów technicznych w pracy obiektów cały czas będzie aktualnym.
Z uwagi na opóźnienia władze okupacyjne uruchomiły jeszcze jeden projekt – rozbudowa mocy produkcyjnych elektrociepłowni w Sakach do 120 MWt z obecnych 12 MWt. Choć przetarg na budowę „małej” generacji na bazie elektrociepłowni miał odbyć się w maju, zakończono go dopiero 1 sierpnia. Sytuacyjność działań Rosji powoduje, że także w tym przypadku prognozowanie terminów zakończenia planowanego projektu jest niezwykle trudne.
Wnioski i perspektywy
Na ile zatem Rosji udało się uniezależnić Krym od dostaw energii elektrycznej? Zgodnie z deklaracjami władz okupacyjnych niezbędne moce na półwyspie sięgają 1450 MWt. Obecnie w okresie szczytowego zapotrzebowania praktycznie nie ma szans na osiągnięcie tego poziomu. Elektrociepłownie (173 MWt), mobilne generatory gazowe (340 MWt) i przesył z Rosji (720 MWt) dają łącznie 1233 MWt. Przy czym „most” energetyczny z Rosji nie pracuje bez zarzutu, co grozi sytuacjami awaryjnymi. Są jeszcze generatory dieslowe, ale one podobnie jak elektrownie wiatrowe i słoneczne funkcjonują poza systemem energetycznym. Poza tym nie dają znaczących mocy. Można zatem powiedzieć, że w obecnej konfiguracji ryzyko blackoutu na Krymie będzie wynikało nadal przy podwyższonym zapotrzebowaniu (w okresie zimowym i największych upałów).
Zobacz także: ukraiński wiceminister energetyki o kooperacji gazowej Polski i Ukrainy
Realizacja wszystkich projektów infrastrukturalnych Kremla pozwoli rozwiązać problem deficytu energii na półwyspie. Jednak każdy z nich jest obarczony dużym ryzykiem, co stwarza zagrożenie dla powodzenia tych wysiłków. Warunkiem sukcesu Moskwy jest wykazanie sporej determinacji i gotowości do inwestowania kolejnych środków w rozbudowę infrastruktury, a także sprzyjający dla Kremla rozwój okoliczności wokół sankcji zachodnich. Zakładając, że Rosji w ogóle uda się sprostać tym wyzwaniom, dojdzie do tego nie wcześniej niż przed końcem roku 2019. Zatem co najmniej do 2020 roku Krym pozostanie regionem zmagającym się z deficytem energii elektrycznej.
Jednocześnie do myślenia powinien dawać rozmach wszystkich projektów Kremla, co do przyszłego krajobrazu krymskiej elektroenergetyki. Zrealizowanie wszystkich założeń będzie oznaczało znaczące (niemal dwukrotne) przekroczenie potrzeb – niemal 2300 MWt (nie licząc „doraźnych” źródeł) wobec niezbędnych 1450 MWt. Dlaczego, zatem Kreml planuje rozbudowę infrastruktury do takich rozmiarów? Pierwsza wersja zakłada, że w Moskwie nie wierzą w stabilne i długotrwałe funkcjonowanie „mostu” energetycznego, co warunkuje potrzebę budowy elektrowni na Krymie. Jednak bardziej prawdopodobnym wydaje się drugie wyjaśnienie polegające na planach dalszej militaryzacji półwyspu, co będzie generowało większe zapotrzebowanie na energię elektryczną. O czynniku tym warto przypominać politykom zachodnioeuropejskim, którzy tak obawiają się wyścigu zbrojeń, ale nie reagują adekwatnie na aferę z turbinami Siemens, która to umożliwia.
W perspektywie dwóch-trzech lat można zatem sobie wyobrazić rozwiązanie problemu deficytu energii elektrycznej na Krymie. Jednak otwartym pozostaje pytanie o cenę, którą nie tylko w sensie finansowym poniesie Kreml. Z oficjalnych komunikatów, a także szacunków eksperckich można konstatować, że całkowite wydatki nadal stojące przed Rosją, wahają się od 200 do 300 mld. RUB (około 3,3–5 mld. USD). Przy czym sumy te nie biorą pod uwagę kosztów, które Kreml już teraz ponosi w związku z bieżącymi potrzebami amortyzowania deficytu, a także środków niezbędnych na budowę 4 bloku EJ w Rostowie i Tamańskiej elektrowni cieplnej.
Boleśniejsze mogą się zresztą okazać koszty polityczne, a także wynikające z restrykcji sankcyjnych. Na razie casus Siemensa z jednej strony w szczególny sposób ilustruje determinację i zuchwałość FR w omijaniu sankcji, a z drugiej podwójne standardy Zachodu, który stosuje restrykcje w sposób wybiórczy. Po ostatnich zmianach do ustawy sankcyjnej w USA, to się jednak może zmienić.
Dla Ukrainy oznacza to potrzebę korekty swej polityki, która powinna polegać na maksymalizowaniu rosyjskich kosztów utrzymania okupowanego Krymu oraz intensywniejszego niż dotychczas eksploatowania tematyki łamania sankcji na Krymie. Jak dotąd Kijów jest w tym zakresie bardzo pasywny – w ogóle nie zareagowano na udział chińskich kompanii w budowie połączenia elektroenergetycznego po dnie morza w Cieśninie Kerczeńskiej, a reakcja na skandal z turbinami Siemens była zbyt ostrożna.