Reklama

Ropa

Chaos na Białorusi. Jak problemy Łukaszenki wpływają na energetykę? [KOMENTARZ]

Protest w Mińsku. Fot. Wikimedia
Protest w Mińsku. Fot. Wikimedia

Białoruś jest dziś na ustach całego świata. Tymczasem w tamtejszej energetyce w tym roku następował przełom za przełomem, seria operacji, do których bardziej odpowiedni byłby chirurgiczny skalpel, a nie milicyjna pałka.

To, co dzieje się za naszą wschodnią granicą od wyborów 9 sierpnia przypomina atmosferę  lat 80. XX wieku, gdy upadała żelazna kurtyna. Masowe protesty, policja i wojsko na ulicach, represjonowani liderzy opozycji, "ścieżki zdrowia", dyktator wysiadający z helikoptera z karabinem w ręku i pełne nadziei na zmianę pokolenie. 

I choć ten tekst będzie poświęcony energetyce, jest ona nierozerwalna z polityką, zwłaszcza w tym konkretnym przypadku. Można zaryzykować tezę, że od początku 2020 roku przez Białoruś przechodzi inna rewolucja, cicha, nie zdobywająca nagłówków międzynarodowych mediów, ale również niezwykle istotna z politycznego punktu widzenia.

Upada dogmat

Od początku istnienia Białorusi, kraj ten importował rosyjski gaz i ropę po atrakcyjnych cenach, co zresztą było ogromnym wsparciem dla białoruskiej gospodarki, bo jej głównym towarem eksportowym do Europy Zachodniej były produkty rafinacji ropy z Mozyrza i Nowopołocka.

Na samym początku stycznia tranzyt ropy przez Białoruś odbywał się tak, jak wcześniej, bez zakłóceń. Po kilkunastu dniach okazało się, że Mińsk i Moskwa nie są w stanie się dogadać. Mińsk chciał ustalić wyższy poziom taryf, aby zrekompensować straty spowodowane zanieczyszczoną ropą, która płynęła rurociągiem Przyjaźń w 2019 r. Chodziło o wzrost nawet o 21,7%, podczas gdy Moskwa już w ubiegłym roku zgodziła się na podwyżkę zaledwie o 3,7%. 

Potem była wizyta amerykańskiego sekretarza stanu (po raz pierwszy od 26 lat) Mike’a Pompeo i jego zapewnienia, że "USA gotowe są dostarczać 100% ropy potrzebnej Białorusi".

Białoruski MSZ na zaloty Pompeo odpowiedział tym samym: "bylibyśmy zadowoleni z bardziej aktywnej roli USA na Białorusi". O wadze tego wydarzenia może świadczyć fakt, że od 2008 roku Białoruś nie ma nawet amerykańskiego ambasadora na swoim terytorium.

W międzyczasie Mińsk zaczął sprowadzać ropę skąd tylko mógł – z Arabii Saudyjskiej, z Azerbejdżanu oraz z Norwegii. To jednak kierunki w miarę neutralne, nie tak jak USA, do których stosunek białoruskich władz i do tej pory był raczej wrogi. 

Niemożliwe stało się jednak możliwe i jeszcze w czerwcu na Białoruś dotarła pierwsza dostawa amerykańskiej ropy. W transakcji pośredniczyła polska spółka Unimot.

Umowę na dostawę gazu ostatecznie Mińsk z Gazpromem podpisał, ale obowiązuje ona tylko do końca roku. Warto dodać, że w maju Łukaszenka głośno narzekał, że "to niesprawiedliwe, że Mińsk płaci więcej za rosyjski gaz niż Niemcy". 

Dyktator oświadczył po spotkaniu z premierem Siarhiejem Rumasem, że "niesprawiedliwą" jest sytuacja, w której Rosja sprzedaje gaz do Europy (np. Niemiec) za około 65-70$, a Białoruś płaci 127$. 

"Warunki cenowe dostawy gazu do końca tego roku zostały ostatecznie uzgodnione 14 lutego 2020 r." - Gazprom lakonicznie odpowiedział białoruskiemu prezydentowi.

Jakby tego było mało, Mińsk wytoczył działa w kierunku Moskwy w branży chemicznej. 

Jak podawał portal finanz.ru, Białoruś poszła w ślady Saudyjczyków i wypowiedziała Rosji wojnę cenową. Stało się tak dzięki podpisaniu umowy z konsorcjum chińskich podmiotów chemicznych, które kupiły od Białorusinów nawozy w cenie 220 dolarów za tonę. Oznacza to obniżkę w porównaniu do poprzedniej takiej umowy o 70 dolarów na tonie.

Taki pułap cenowy może oznaczać, że rosyjskie spółki chemiczne zostaną "wygryzione" z rynku chińskiego - podmioty te nie zdążyły bowiem zawrzeć nowych umów na dostawy do Chin w związku z pandemią koronawirusa.

Atom w blokach startowych

Tymczasem w innym sektorze energetyki nadeszła dla naszych wschodnich sąsiadów potężna zmiana, bowiem 7 sierpnia w białoruskiej elektrowni atomowej w Ostrowcu rozpoczął się załadunek paliwa jądrowego do reaktora bloku nr 1. W sumie do września do rdzenia reaktora ma zostać załadowanych 163 zespoły paliwowe.

W Ostrowcu (obwód grodzieński) powstaje instalacja z dwoma reaktorami WWER-1200 o łącznej mocy zainstalowanej 2400 MW. Do pierwszej elektrowni jądrowej w kraju wybrano zaawansowany rosyjski projekt generacji 3+. Uruchomienie bloku nr 2 planowane jest na 2022 rok.

Ostrowiec znajduje się 20 km od granicy z Litwą i 50 km od Wilna. Litwini wielokrotnie apelowali do społeczności międzynarodowej o ściślejszą kontrolę nad procesem budowy i uruchamiania białoruskiej elektrowni atomowej. Wedle Wilna, jednostka ta nie przestrzega międzynarodowych standardów w zakresie transparentności i bezpieczeństwa.

Niepokoje w zakładach

Kilka dni po wybuchu protestów na jednym z kanałów popularnego na wschodzie komunikatora Telegram pojawiła się informacja o strajku wśród załogi białoruskiej EJ. Informację zdementowała co prawda RIA Nowosti, choć należy pamiętać, że elektrownię budował oraz będzie obsługiwać i zaopatrywać w paliwo Rosatom, więc Rosjanie mogli po prostu podać informację nieprawdziwą, aby uspokoić nastroje. 

Niepokoje występują również w innym sektorze. 18 sierpnia w kopalniach białoruskiego koncernu potasowego Biełaruskalij, w których trwają strajki w związku z sytuacją po wyborach prezydenckich w tym kraju, wstrzymano wydobycie - podał niezależny białoruski portal Tut.by, powołując się na relacje górników.

"Robotnikom grożą zwolnieniami, dochodzi do nacisków psychologicznych. Ale nie zamierzamy się poddawać. Przygotowaliśmy postulaty" - powiedział serwisowi tut.by jeden z pracowników kopalni. Jak dodał, zostaną one przekazane na ręce generalnego dyrektora koncernu.

Górnicy apelują o nowe wybory, uwolnienie wszystkich więźniów politycznych i dymisję tych, którzy dopuścili do przemocy w kraju. Według serwisu w poniedziałek robotnicy ogłosili, że wstrzymują produkcję.

Protestują również pracownicy BelAZ oraz MAZ, największych zakładów motoryzacyjnych. Na portalu tut.by pojawiło się nagranie, na którym załoga krzyczy do Łukaszenki "Odejdź!". Warto dodać, że są to zakłady państwowe, więc zatrudnieni w najlepszym wypadku ryzykują utratę stanowisk. 

Co dalej?

Przewidzenie tego, co się będzie działo ze swoistym piwotem, jaki wykonały białoruskie władze na początku tego roku, jeśli chodzi o dostawy ropy, to wróżenie z fusów. Codziennie pojawiają się głosy, że część opozycji przeciwnej Łukaszence sprzyja Kremlowi, więc być może ta potencjalna siła polityczna będzie forsować powrót do dostaw ze wschodu.

Inna sprawa, że gdyby w jakiejś formie Łukaszenka utrzymał władzę, to byłby znacznie słabszy niż jeszcze kilka miesięcy temu i możliwe, że skorzystałby z pomocy Moskwy, aby podtrzymać władzę, co pewnie musiałby czymś opłacić - np. powrotem do zakupu surowców na warunkach Rosji. 

O ile kwestia dostaw pozostaje niewiadomą, to z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że uruchomienie elektrowni w Ostrowcu przebiegnie bez większych zakłóceń czy przestojów. Poza samą naturą elektrowni, której funkcjonowanie musi przebiegać zgodnie ze ścisłymi procedurami bezpieczeństwa, nad wszystkim czuwa przecież inwestor – Rosatom, za którym stoi sam Kreml. Trudno się też spodziewać, że protestujący Białorusini w jakiś sposób będą próbować zakłócać pracę elektrowni.

Reklama
Reklama

Komentarze