Zdrada OPEC+, czyli jak ceny ropy uderzają w fundamenty gospodarki Rosji
Czy nie macie Państwo czasami wrażenia, że świat ostatnio (proszę definiować wedle uznania) jakby trochę przyspieszył? Oczywiście biorę pod uwagę, że wina może leżeć po stronie moich deficytów, ale trudno mi równocześnie oprzeć się wrażeniu, że nawet jeśli, to nie są one jedyną przyczyną. Napaść Rosji na Ukrainę w 2022 roku (a tak naprawdę już wydarzenia z lat 2008 i 2014) znacząco zwiększyła geopolityczną (a więc także energetyczną) dynamikę wydarzeń.
Wybór Donalda Trumpa i jego ekstremalna nieprzewidywalność sprawiły, że świat nie tylko wrzucił szósty bieg, ale i puścił kierownicę. Symbolem tego, ile może zmienić się w stosunkowo krótkim czasie jest mizeria w jakiej pogrąża się rosyjski sektor energetyczny. A najgorsze, prawdopodobnie, dopiero przed nim, bo na scenę wkroczył kartel OPEC+ i chyba postanowił trochę nią wstrząsnąć – ale o tym za moment.
Bezcenny eksport surowców
Jeszcze kilka lat temu sytuacja wyglądała mniej więcej tak – Rosja przypominała tolkienowskiego Smauga, drzemiącego na górach złota zdobytego podczas napadu na Erebor. Bez żadnego trybu pozwolę sobie wtrącić, że Bilbo nazwał go „najgorszą plagą świata”. W każdym razie – Rosja latami odcinała kupony od zależności energetycznych zbudowanych jeszcze za sowietów i gromadziła wielomiliardowe rezerwy m.in. w osławionym Funduszu Dobrobytu Narodowego. Podobnie jak Smaug na jakiś czas ograniczyła też sianie dookoła pożogi i zniszczenia. I to uśpiło czujność – zarówno opisywanych w „Hobbicie” krasnoludów, jak i europejskich elit. Jedni i drudzy nie docenili bestii, co prowadzi nas do ostatniej, najsmutniejszej analogii, ale nieprzypadkowo to nią chciałbym zamknąć kącik literacki – za chciwość krasnoludów zapłacili mieszkańcy Esgaroth, a za chciwość Zachodu – Ukraina.
Gdy Władimir Putin objął władzę na przełomie wieków, Rosja była synonimem chaosu: upadłe imperium pogrążone w kryzysie gospodarczym, z sektorem wydobywczym w rękach oligarchów, którzy w latach 90. na spółkę z politykami rozkradli narodowy majątek. Przyszły dyktator wiedział, że bez kontroli nad ropą i gazem nie zbuduje ani pozycji wewnętrznej, ani siły na arenie międzynarodowej. Zaczął więc metodycznie podporządkowywać sobie sektor energetyczny: spektakularne zatrzymanie Michaiła Chodorkowskiego, właściciela Jukosu, było nie tylko aktem zemsty, ale jasnym sygnałem dla reszty oligarchów – od teraz wszyscy mają grać według reguł Kremla. Sektor energetyczny (a właściwie generowane przezeń dochody) stał się jednym z ważnych elementów konsolidacji władzy, a największe firmy, jak Gazprom czy Rosnieft zostały zaprzęgnięte do realizacji celów Putina. Ich szefowie (trwający na stanowiskach od 2001 2012 roku) to lojalni wykonawcy jego woli i towarzysze z dawnych lat.
To właśnie dochody z eksportu energii pozwoliły wzmocnić rosyjską armię, zwiększyć wpływy w krajach Europy Środkowej, korumpować polityków na Zachodzie i prowadzić wojnę informacyjną na niespotykaną skalę. Rosyjskie rurociągi stały się nie tylko narzędziem handlu, ale także eksportu ruskiego miru w jego najgorszym wydaniu. Dość wspomnieć, że z danych Międzynarodowej Agencji Energii wynika, że tylko w 2024 (!) roku reżim uzyskał około 192 miliardów dolarów przychodów z eksportu ropy, dostarczając codziennie ponad 7 milionów baryłek. Rosyjska ropa stanowiła około 36% importu Indii oraz niemal 20% importu Chin. Co raz jeszcze nam przypomina, że zwłaszcza ten drugi kraj prowadzi z Zachodem de facto wojnę hybrydową. Eksperci wskazują, że większość tych środków została wykorzystana w celach neoimperialnych – albo wprost na wydatki wojenne, albo pośrednio np. na stabilizację zmagającej się z sankcjami gospodarki. Dobrze, że w przypadku Europy sytuacja uległa zmianie i odejście od rosyjskiej energii staje się faktem, niestety do opamiętania potrzeba było Buczy i wielkiej daniny krwi złożonej przez Ukraińców w walce o wolność.
Kilka tygodni temu rosyjskie media podawały, że od 2022 roku Narodowy Fundusz Dobrobytu skurczył się o 75%. Zdaniem przywoływanych przez nich ekonomistów (m.in. z Rosyjskiej Akademii Gospodarki Narodowej i Administracji Publicznej) płynne rezerwy mogą zostać wyczerpane do końca roku 2026. Obecnie ich poziom jest najniższy od 2019 roku i wynosi ok. 36,4 mld dolarów – wobec przedwojennego szczytu na poziomie 113,5 mld dol. Pole manewru jest coraz mniejsze i Kreml doskonale zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji, więc stopniowo oswaja z nią obywateli. To temu służy informowanie zarówno o wyczerpywaniu funduszu, jak i rosnącym deficycie budżetowym.
Czarne złoto
Kluczowym elementem tej układanki są ceny ropy – od ich wysokości zależy czy rosyjski sektor energetyczny będzie miał zdolność do wypracowywania nadwyżki, która mogłaby uzupełniać wspomniany fundusz. Wartością graniczną jest tutaj 60 dolarów za baryłkę – zgodnie z tamtejszymi regulacjami wszelkie dochody uzyskiwane z ropy i gazu powyżej tego poziomu są przekazywane do Narodowego Funduszu Dobrobytu. Kłopot polega jednak na tym, że notowania ropy są dość kapryśne i mocno uzależnione od sytuacji geopolitycznej. Na początku lipca Bloomberg informował, że przychody FR z tytułu sprzedaży ropy i gazu były w czerwcu 2025 niższe o… 33,7%. Przyczyną są oczywiście stosunkowo niskie ceny ropy naftowej, ale problem nie pojawił się w minionym miesiącu, trwa dłużej. Już 30 kwietnia br. rosyjski rząd przyjął projekt ustawy zmieniającej założenia budżetowe na 2025 rok. Nowa prognoza mówi, że średnia roczna cena ropy w eksporcie osiągnie poziom 56 dolarów za baryłkę, podczas gdy jeszcze jesienią 2024 roku zakładano, że będzie to 69,7 dolara.
Według najnowszych szacunków agencji Reuters, średnia cena rosyjskiej mieszanki ropy naftowej w pierwszych dwóch tygodniach lipca wyniosła 4701 rubli za baryłkę, co jest wartością niemal identyczną jak w czerwcu, ale o 11,1 proc. niższą od zakładanej w budżecie. Rządowa kalkulacja opierała się natomiast na założeniu ceny ropy na poziomie 56 dolarów. Ministerstwo Finansów Federacji Rosyjskiej poinformowało, że deficyt budżetowy w pierwszej połowie 2025 roku wyniósł 3,69 biliona rubli, czyli 1,7 proc. PKB. To dokładnie tyle, ile przewidywano na cały rok, co oznacza, że budżet już teraz wymaga rewizji.
Część rosyjskich elit miała nadzieję, że choć kilkumiesięczną ulgę przyniesie konflikt Izraela z Iranem, który w pierwszym okresie spowodował skokowy wzrost cen ropy o kilkanaście procent. Szybko okazało się jednak, że rynek niespecjalnie obawia się eskalacji konfliktu. Dochodzące co jakiś czas pomruki o możliwym zablokowaniu cieśniny Ormuz też dość szybko przestały robić większe wrażenie. Ale prawdziwym problemem Putina nie są zawiedzione w związku z tym nadzieje, lecz polityka OPEC+, który co miesiąc „zaskakuje” analityków zwiększeniem wydobycia. To działania kartelu najtrwalej i najwyraźniej (obok sankcji) zagrażają finansowym fundamentom rosyjskiego neoimperializmu. Pojawiły się nawet spekulacje, że „inni szatani są tam czynni”, a konkretnie – Amerykanie.
Dyscyplinowanie Rosji
Na początek przypomnijmy krótko czym w ogóle jest OPEC+ i dlaczego jego modus operandi ma dziś kluczowe znaczenie z perspektywy Kremla. Sojusz OPEC+ został utworzony w końcówce roku 2016 przez kraje tworzące Organizację Krajów Eksportujących Ropę Naftową (OPEC) oraz dziesięć państw, które nie są członkami kartelu, ale należą do wiodących producentów „czarnego złota”. Głównym celem OPEC+ jest prowadzenie wspólnej polityki podażowej w odniesieniu, a poprzez manipulowanie wolumenami wydobycia, wpływanie na globalne notowania surowca. I tak np. w czasie pandemicznego lockdownu w 2020 roku wprowadzono limity produkcyjne wskutek których na rynek przez jakiś czas na rynek płynęło 10 mln b/d mniej (to ok. 10% globalnej podaży).
Jak podaje Reuters organizacja odpowiada za około 41% światowej produkcji ropy, więc jej decyzje na ogół mają istotny wpływ na sytuację. Na ogół, bo dochodzą tutaj oczywiście także inne czynniki, okresowo nawet ważniejsze. Wiodącą rolę w OPEC+ odgrywa Arabia Saudyjska – nie tylko za sprawą możliwości ekonomicznych, ale także znaczącego (zwłaszcza regionalnie) potencjału politycznego oraz militarnego. I wiele wskazuje na to, a przynajmniej dość zgodne opinie analityków, że to właśnie KAS stoi za ostatnimi decyzjami, które w średnio i długoterminowej perspektywie mogą okazać się bardzo bolesne dla putinistów.
O co chodzi? Oczywiście o luzowanie przez OPEC+ ograniczeń produkcyjnych i zwiększanie ilości wydobywanej ropy. W grudniu osiem krajów należących do organizacji i uczestniczących w ostatniej fazie redukcji wydobycia (o 2,2 mln b/d), postanowiło rozpocząć łagodzenie limitów poprzez sukcesywne zwiększanie produkcji – od kwietnia 2025 r. co miesiąc o około 138 000 b/d. Nie trwało to jednak długo, albowiem już w maju, dość nieoczekiwanie, zwiększono pulę „uwolnionej” ropy do 411 000 b/d, a następnie kontynuowano tę politykę w odniesieniu do czerwca i lipca. Na początku bieżącego miesiąca organizacja ponownie wywołała pewną konsternację wśród obserwatorów, ponieważ zaskoczyła wszystkich zatwierdzeniem wzrostu wydobycia na sierpień, a właściwie jego wysokością – aż o 548 000 b/d. I to pomimo istniejącej (oraz prognozowanej) nadpodaży.
Dlaczego OPEC+ zdecydował się na takie kroki i to w sytuacji, gdy wielu jego członków uważa obecne ceny ropy za niekoniecznie satysfakcjonujące? Odpowiedzi jest kilka. Pierwsza mówi, że klucz tkwi w dążeniu organizacji do utrzymania udziału w rynku w obliczu rosnącej konkurencji oraz obaw przed utratą klientów na rzecz producentów spoza OPEC+, takich jak np. Stany Zjednoczone oraz potencjalnie Kanada, której piaski roponośne charakteryzują się niskimi kosztami wydobycia. Druga wersja głosi, że przyczyną była rosnąca irytacja Arabii Saudyjskiej wobec tych państw, które łamią umowę. Celem było zatem ich „zdyscyplinowanie” poprzez wywarcie presji na notowania. I wreszcie po trzecie – są głosy, które uważają, że nie bez znaczenia są tutaj naciski ze strony Donalda Trumpa, który otwarcie komunikował swoje oczekiwania dotyczące obniżenia cen ropy. Nie jest także tajemnicą, że za jego kadencji współpraca USA i Arabii Saudyjskiej ma się nienajgorzej – podczas ostatniej wizyty podpisano szereg porozumień i zapowiedziano idące w setki miliardów dolarów inwestycje. Smaczku sprawie dodaje fakt, że KAS dla bilansowania potrzebuje notowań surowca na poziomie ok. 90 dolarów, dziś są one poniżej 70, a organizacja, w której grają pierwsze skrzypce podejmuje działania, które na pewno ich nie podniosą, a raczej obniżą. I pewnie nie robi tego bez solidnego powodu.
Niezależnie od tego, która odpowiedz jest najbliższa prawdy (być może wszystkie) jedno jest pewne – pośrednim efektem tych działań jest uderzenie w jeden z fundamentów rosyjskiej gospodarki. Gdy piszę ten tekst, to świat dyskutuje o ultimatum Donalda Trumpa wobec Władimira Putina (słynne 50 dni i cła na odbiorców m.in. jego ropy) oraz nowych sankcjach UE, zatwierdzonych 18 lipca br. Zostały one wymierzone w sektor naftowy ogółem, zwłaszcza w notowania „czarnego złota” (obniżenie limitu i uzależnienie go od trzymiesięcznej średniej), jej niektórych odbiorców oraz kolejne statki zaliczane do „floty cieni”.
Czytaj też
Historia Smauga uczy nas, że nawet jeśli sam smok czuje się niezwyciężony, to prędzej czy później ktoś znajdzie jego słaby punkt i napnie cięciwę. Osobiście wątpię, aby w rolę Barda wcielił się miliarder z Nowego Jorku, ale kto wie?
