Reklama

Gra o przyszłość sankcji. Jak zwiększyć presję na Moskwę?

Autor. Пресс-служба Президента России/Wikimedia Commons

Same sankcje nie rzucą na kolana reżimu Putina – twierdzi rosyjski dysydent Michaił Chodorkowski, skądinąd słusznie. Ale żeby postulowane przez niego zwiększanie militarnej presji na Moskwę mogło odnieść skutek, sankcje powinny być podtrzymane i rozszerzone.

Kiedyś mówiono o Rosji jako o „stacji benzynowej z rakietami”, wskazując w ten sposób na dwa główne instrumenty, pozwalającej Moskwie wywierać istotny wpływ na globalną politykę. Dla precyzji wypadałoby dodać jeszcze trzecie narzędzie, kto wie zresztą, czy nie kluczowe – ofensywnie działający wywiad, wyspecjalizowany w dywersji, prowokacjach oraz w zarządzaniu siecią agentów wpływu, sączącą jad w uszy zachodnim decydentom i opinii publicznej. Niemniej, ropa i gaz rzeczywiście odgrywały tu rolę szczególną, choćby dlatego, że bez wpływów z ich eksportu nie byłoby w rosyjskim budżecie pieniędzy ani na rakiety, ani na szpiegów i farmy trolli.

Optymiści kontra pesymiśći

Dziś, zdaniem optymistów, jesteśmy o krok od sytuacji, w której Rosji może tych pieniędzy zabraknąć. System sankcji, żmudnie poprawianych i uszczelnianych, spowodował niemal całkowitą utratę przez Rosjan najbardziej intratnego rynku europejskiego. Przy okazji, warto podkreślić, ograniczyło to rosyjskie możliwości wywiadowcze, w tym oddziaływania informacyjnego – bo przy okazji handlu surowcami energetycznymi, bujnie kwitnącego i cieszącego się przez lata parasolem politycznym wysokiego szczebla, bardzo łatwo było instalować w Europie spółki i fundacje, uczestniczące następnie w procederze korumpowania decydentów oraz jednoczesnego ogłupiania publiki.

YouTube cover video

Sankcje uderzyły także w rosyjskie zdolności produkcyjne, pozbawiając tamtejszy przemysł wielu podzespołów i komponentów, które wcześniej łatwo importowano z Zachodu. Wreszcie swoje dołożyły ukraińskie ataki, głównie przy wykorzystaniu dronów, na węzły logistyczne i instalacje produkcyjne w głębi Rosji.

Pesymiści odpowiadają jednak – nie tak szybko. Owszem, rosyjska branża paliwowa ma problemy, i to poważne, ale do krachu państwa jeszcze stąd daleko. Po pierwsze, straty na kierunku europejskim Moskwa rekompensuje sobie handlem z Chinami i Indiami. Po drugie, zanim chudnięcie budżetu odczuje armia i służby specjalne, to Putin ma jeszcze spore rezerwy, w uproszczeniu polegające na cięciach w sferze cywilnej. Po trzecie, nawet gdy te staną się już bardzo dotkliwe dla „zwykłych ludzi”, to potencjał efektywnego buntu oddolnego jest w Rosji bardzo mały. I wreszcie po czwarte – rosyjski reżim może przecież liczyć na przyjaciół i agentów, także w kluczowych państwach Zachodu, którzy nie pozwolą mu upaść (bo odłamki, spowodowane tą katastrofą, ich samych poraziłyby dotkliwie).

Reklama

Rosyjski sufler

Rzecz w tym, że zarówno wspomniani optymiści, jak i pesymiści mają sporo racji. A nasz ostateczny sukces w pokonaniu rosyjskiego imperializmu zależy zapewne od tego, jak zdołamy pogodzić te dwie, pozornie sprzeczne narracje – i wyciągnąć z nich elementy, pozwalające zaplanować optymalną strategię działania. Uważając przy tym bardzo, żeby nie ulec rosyjskiemu dezinfo – obliczonemu na to, żebyśmy w dobrej wierze i z jak najbardziej antyputinowskimi intencjami realizowali to, co jest na rękę Kremlowi.

Chodorkowski, niegdyś jeden z najbogatszych oligarchów, potem więzień polityczny, a obecnie emigrant mieszkający w Wielkiej Brytanii, w swoim niedawnym artykule dla „Politico” wylicza, że „cena ropy (przeciętna na rynkach światowych – W.S.) po 70 dolarów za baryłkę równa się wpływom podatkowym w wysokości 60 mld dolarów dla rosyjskiego budżetu federalnego, z czego około 40 proc. jest wykorzystywane na opłacenie wojny”. Wskazuje jednocześnie, że „działania, które miały na celu odizolowanie rosyjskiego sektora energetycznego, zmniejszyły tę kwotę do około 30-40 mld dolarów. A tzw. wtórne sankcje wymierzone w nabywców rosyjskiej ropy mogą zmniejszyć dochody budżetowe Putina o kolejne 10-15 mld dolarów”.

Następnie wyraża przekonanie, że nawet strata 40 mld dol. rocznie – czyli hipotetyczny cel całkowitego „domknięcia” systemu sankcji energetycznych – nie zmusi Moskwy do zmiany kursu, bo to i tak stosunkowo nieznaczna część rosyjskiego budżetu federalnego, sięgającego 400 mld dol., w dodatku możliwa do zrekompensowania przez dewaluację rubla.

Trudno nie zauważyć, że te twierdzenia stanowią przysłowiową „wodę na młyn” rosyjskiej propagandy, adresowanej do odbiorców zachodnich. Chodorkowski co prawda zastrzega, że nie chodzi mu bynajmniej o rezygnację z sankcji, lecz o przeniesienie punktu ciężkości na „masową i trwałą rozbudowę sił zbrojnych przez NATO”. Ale to niuans, który niknie przy głównym przekazie.

Bo eks-oligarcha pisze równocześnie, że z punktu widzenia Putina i jego ekipy „unikanie sankcji lub łagodzenie ich skutków to tylko drobna niedogodność”, natomiast postulowane przez niektórych polityków i ekspertów na Zachodzie „usunięcie z rynku do 5 mln baryłek rosyjskiej ropy i 2 mln baryłek produktów ropopochodnych bez wywołania szoku naftowego jest skomplikowanym zadaniem o wątpliwych szansach powodzenia”.

Reklama

Warto przy tym podkreślić, że Chodorkowski korzysta tu z naturalnego autorytetu człowieka, który przecież „rozumie Rosję i mechanizmy funkcjonowania jej reżimu”, w przeciwieństwie do swoich „naiwnych” oponentów. To działa na ludzi, zwiększa wiarygodność przekazu. I dlatego, niezależnie od rzeczywistych intencji autora, przekaz już niezwykle chętnie podchwyciły tzw. rezonatory – czyli tysiące komentatorów i profili w mediach społecznościowych na całym świecie, pracujących pod nadzorem rosyjskich specjalistów od walki informacyjnej – streszczając go jednocześnie (lub, jak kto woli, wulgaryzując) do prostego „nawet Chodorkowski uważa, że sankcje nie działają, za to grożą dobrobytowi zachodnich społeczeństw”.

Dla jasności – trudno zarzucać Michaiłowi Chodorkowskiemu, że świadomie gra na zniesienie lub poluzowanie sankcji, realizując w ten sposób interes reżimu Putina. Natomiast nie byłoby niczym dziwnym, gdyby na przykład chronił w ten sposób interes Rosji i jej gospodarki, bo jak wiadomo „dłużej klasztora niż przeora”. A być może nawet szczerze i w dobrej wierze pisze to, co uważa po prostu za słuszne, nie zdając sobie sprawy, że źli ludzie wykorzystają jego artykuł w niecnych celach. Choć z doświadczenia – u ludzi z jego życiorysem prostoduszna naiwność rzadko jest dominującą cechą.

Gdy ropa nie chce stanieć

To oczywiście tylko jeden z elementów aktualnej rosyjskiej ofensywy propagandowej, ale niezwykle charakterystyczny. W interesie Moskwy jest bowiem suflowanie zniesienia sankcji, a przynajmniej zapobieżenie dalszemu uszczelnieniu systemu. Sytuacja wydaje się akurat sprzyjająca. Co prawda w poniedziałek ceny ropy naftowej spadały (niektóre nawet o 2 proc.), wskutek porozumienia o wznowienia eksportu z irackiego Kurdystanu przez turecki port w Ceyhan a także sugestii o prawdopodobnym zwiększeniu (od listopada) wydobycia surowca przez OPEC+, może to być jednak dosyć krótkotrwały trend, a cena baryłki Brent i tak oscyluje wokół 69 USD, czyli w rejonach, które jeszcze nie są Rosji szczególnie niebezpieczne. To tworzy pewien dodatkowy komfort dla tych, którzy suflują twierdzenia o nieskuteczności sankcji.

Tymczasem niektóre wróble, wtajemniczone w kulisy negocjacji na forum OPEC+, ćwierkają nieśmiało, że ten planowany wzrost wydobycia może natrafić na barierę w postaci braku realnych mocy produkcyjnych u wielu członków, poza Arabią Saudyjską i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. Czynnikiem presji na wzrost cen będą natomiast i dalsze ataki ukraińskie na rosyjskie rafinerie, i – przede wszystkim – wysoce prawdopodobne zaognienie sytuacji w Zatoce Perskiej, po decyzjach ONZ przywracających embargo na broń i wprowadzających nowe sankcje wobec Iranu. Teheran już ostrzegł, że „spotka się to z ostrą reakcją” i pewnie dotrzyma słowa, bo nie ma innego wyjścia. Na otwarte uderzenie wymierzone w USA czy Izrael nie może sobie pozwolić z oczywistych względów militarnych, ale akurat branie jako zakładnika międzynarodowego handlu ropą, poprzez serię działań asymetrycznych wykonywanych rękami ruchu Hutich i tym podobnych milicji w regionie, wciąż jest wykonalne.

Drożejąca ropa będzie więc prawdopodobnym problemem dla wielu zachodnich gospodarek, a presja Donalda Trumpa na zwiększone zakupy nośników energii w USA wcale nie spodoba się licznym krajom europejskim. Chodorkowski zresztą tak naprawdę zagrzewa je do oporu, pisząc przy okazji, że „transakcyjne podejście prezydenta USA (…) jasno pokazuje, że miałoby to cenę, której kraje europejskie, w przeciwieństwie do Rosji odczuwające presję elektoratu, nie chcą płacić”. I znów, rzeczywisty przekaz jest jasny: zamiast brnąć w strategię Trumpa, obejmującą „mrzonki” o doprowadzeniu Putina do bankructwa oraz (po drodze) o zmuszeniu Chin i Indii do rezygnacji z zakupów w Rosji, dajcie sobie spokój i wybierzcie inną, własną drogę.

Reklama

Notabene, każde wbijanie klina pomiędzy USA a Europę jest dzisiaj w interesie Moskwy – i o tym warto w tym kontekście też pamiętać. Nawet, gdy uważamy, skądinąd słusznie, że owym wbijaniem klinów często zajmują się sami Amerykanie, a ich podejście do sankcji jest – delikatnie mówiąc – nieco nieszczere i ma stanowić polityczną i ekonomiczną pułapkę na kraje europejskie.

Owszem, były właściciel Jukosu pisze, że ta „własna droga” powinna polegać na zwiększonych w sposób trwały zbrojeniach europejskich, w celu odstraszania Rosji siłą militarną. Ale można spokojnie stawiać dolary przeciw orzechom, że znakomita większość tych, którzy otworzą się na narrację Chodorkowskiego, w efekcie przyjmie i wdroży tylko jej pierwszą część. Czyli: rzeczywiście da sobie spokój z sankcjami, bo są „nieskuteczne i kosztowne”, ale bynajmniej nie dopuści, by w zamian radykalnie wzrosła europejska potęga wojskowa. Bo przecież to też kosztuje, a w dodatku mogłoby zostać przez Putina odebrane jako akt wrogi i spowodować mityczną „eskalację”. O dalsze rozpowszechnianie tych argumentów zadba zaś – jakżeby inaczej – aparat dezinformacyjny Kremla, sfinansowany także z tych kilkudziesięciu miliardów dolarów, pochodzących z handlu ropą i gazem, które pozostawi się w łapach Kremla. „Nieistotnych”, zdaniem Chodorkowskiego i tych, którzy go przeczytają zbyt mało krytycznie.

Czytaj też

Rosyjska triada, obejmująca paliwa, rakiety i dezinfo, wciąż ma się dobrze. Nie da się jej zniszczyć, wyrywając tylko jeden element – musimy wreszcie nauczyć się uderzać we wszystkie jednocześnie. Tylko tyle, i aż tyle…

Reklama

Komentarze

    Reklama