Reklama

Portal o energetyce

Putin oszuka koncerny zaangażowane w Nord Stream II?

  • Fot. Nancy Pelosi / Flickr

Porozumienie dotyczące realizacji Nord Stream II, zawarte przez europejskie koncerny i popierane przez rządy niektórych państw członkowskich UE, grozi całkowitym unicestwieniem projektu Unii Energetycznej - rozumianego jako wspólnota oparta na zasadach solidarności oraz uczciwej konkurencji. W dłuższej perspektywie może okazać się także niekorzystne dla zaangażowanych w budowę nowego gazociągu podmiotów, ponieważ Rosja pod rządami Władimira Putina wielokrotnie objawiała dość „swobodny” stosunek do własności prywatnej i podjętych zobowiązań.

Jeszcze kilka lat temu KE w obronie zapisów prawa wspólnotowego doprowadziła do fiaska rosyjskiego projektu South Stream - służącego, a jakże, tranzytowej marginalizacji Ukrainy oraz wzmocnieniu europejskiego uzależnienia od surowca dostarczanego przez Gazprom. Cele, które przyświecają budowie rurociągu Nord Stream II są w dużym stopniu tożsame - wciąż chodzi o osłabienie pozycji niektórych państw członkowskich, porozumienie ponad ich głowami oraz rozbicie strategii ukierunkowanej na dywersyfikację źródeł dostaw. Nieco inne są jednak planowane sposoby przeprowadzenia inwestycji - Rosjanie wyciągają wnioski i są prawdziwymi mistrzami w poruszaniu się na granicy jednoznaczności. Projekt oczywiście nadal budzi potężne wątpliwości związane z realizacją postanowień unijnego prawodawstwa, ale co do zasady nie łamie ich wprost - wykorzystując zarówno niespójność przepisów, jak i poparcie ze strony najważniejszych państw Unii. Tymczasem, trzeci pakiet energetyczny UE, który wszedł w życie 3 marca 2011 roku, zakłada m.in. że dostawca gazu nie może być równocześnie właścicielem infrastruktury przesyłowej. Nie ulega wątpliwości, że lądowa część Nord Stream - podlega europejskim regulacjom w tym zakresie. Zdecydowanie bardziej problematyczna jest kwestia jurysdykcji nad morskim odcinkiem rurociągu - część prawników i ekspertów twierdzi, że podlega on rygorom trzeciego pakietu energetycznego, ponieważ rodzi następstwa dla interesów państw członkowskich oraz wspólnego rynku. Co oczywiste, z takim stanowiskiem zdecydowanie nie zgadza się Moskwa, według, której budowa Nord Stream II nie będzie wymagała żadnych dodatkowych zezwoleń ze strony Komisji Europejskiej.  

Zaledwie kilka tygodni temu eurodeputowani z Polski, Węgier, Rumunii, Włoch, Grecji, Cypru, Estonii, czy nawet Luksemburga, ostro protestowali przeciwko planom budowy kolejnych nitek Gazociągu Północnego. Zarzucano wówczas Niemcom, Francuzom, Brytyjczykom, Holendrom i Austriakom brak solidarności, wspieranie lobby szkodzącego Unii Energetycznej oraz wzmacnianie przekazu promowanego przez rosyjską propagandę - jakoby NS II był projektem o charakterze wyłącznie komercyjnym. Tymczasem twarde dane są nieubłagane - w chwili obecnej przepustowość Nord Stream wykorzystywana jest zaledwie w połowie, a popyt ma charakter zniżkowy. Agencja ratingowa Fitch informowała niedawno, że pierwsza połowa roku przyniosła Gazpromowi 7% spadek sprzedaży na Starym Kontynencie - do 80 mld m3. Równocześnie średnia cena gazu zmniejszyła się o 26% - i według ekspertów to jeszcze nie koniec: „Spodziewamy się, że w latach 2015 - 2016 ilość sprzedanego surowca pozostanie na stabilnym poziomie, oczekujemy jednak zauważalnej obniżki cen dla europejskich klientów”. Jeżeli dodatkowo weźmiemy pod uwagę, że tranzyt „błękitnego paliwa” po dnie Morza Bałtyckiego jest droższy od szlaku wiodącego przez Ukrainę, to dostrzeżemy, że z punktu widzenia ekonomii jest to projekt delikatnie rzecz ujmując - wątpliwy. 

Lord Palmerston zwykł mawiać: „Anglia nie ma wiecznych wrogów ani wiecznych przyjaciół, ma tylko wieczne interesy”. Nie jest żadną tajemnicą, że zarówno wielkie europejskie koncerny, jak i rządy państw, które wspierają ich działalność, ostrzą sobie zęby na zyski płynące ze współpracy z Władimirem Putinem. I nie chodzi tu bynajmniej wyłącznie o niższe ceny gazu, pewność dostaw (sic!), dostęp do syberyjskich złóż, czy nawet częściowy udział w ewentualnych zyskach spółki joint venture. Stawka jest znacznie wyższa i prawdopodobnie są to bogate zasoby Arktyki, ulokowane na rosyjskim szelfie kontynentalnym. Za takim scenariuszem przemawia kilka czynników. Pierwszym z nich jest oczywiście sytuacja Gazpromu, który musi inwestować w działalność eksploracyjną - pierwsza połowa 2015 roku przyniosła spółce spadek produkcji na poziomie 12,9% w stosunku do 2014. Eksperci prognozują, że całkowita wartość wydobycia w br. nie przekroczy 410 – 420 mld m3 i będzie najniższa od 22 lat. Oczywiście przyczyny takiego stanu rzeczy są zróżnicowane (m.in. zmniejszenie eksportu) ale w perspektywie kilku lat coraz większy kłopot będą stanowić również dostępne rezerwy - zwłaszcza w sytuacji, kiedy koncern chciałby wykorzystywać pełną moc magistrali tranzytowych. Kłopot polega jednak na tym, i tu przechodzimy do drugiego czynnika, że sankcje odcięły rosyjskie firmy od nowoczesnych technologii oraz zachodnich inwestycji.  29 września br. tamtejsze Ministerstwo Zasobów Naturalnych ogłosiło, że projekty arktyczne Rosnieftu i Gazpromu zostaną opóźnione o kolejne 2 - 3 lata, a wicepremier Igor Chłoponin dodał, że w najbliższym czasie Rosja nie będzie w stanie prowadzić samodzielnie efektywnych prac poszukiwawczych na szelfie. Dosłownie przed kilkoma dniami wspomniany powyżej resort poinformował również, że liczba odwiertów na tym obszarze spadła o 50% w porównaniu z rokiem ubiegłym. Dla FR oznacza to konieczność sięgnięcia po „wsparcie” z zewnątrz natomiast dla europejskich spółek okazję do sporego zarobku - rzecz jasna w pewnej perspektywie czasowej, co rodzi spore niebezpieczeństwo.

Nie od dziś wiadomo, że Władimir Putin przejawia dość osobliwy stosunek do wartości prywatnej, respektowania zawieranych umów, czy wywiązywania się z przyjętych zobowiązań. Dość przypomnieć w tym miejscu historię kooperacji BP i Rosnieftu. Rosjanie uzyskali dzięki niej dostęp do nowoczesnego sprzętu, niezwykle potrzebnego do prac na północy kraju (brzmi znajomo?), zaś Brytyjczycy mieli nadzieję, na osiąganie potężnych przychodów z tytułu eksploatacji tamtejszych złóż. Początkowo współpraca układała się poprawnie, a obydwie strony czerpały z niej wymierne korzyści. Działo się tak jednakże do czasu, kiedy rosyjskie władze postanowiły wykorzystać stosowany w przeszłości mechanizm i de facto zmusić BP do odsprzedania swoich udziałów Rosnieftowi - oczywiście po odpowiednio zaniżonej cenie. Po serii ataków na kompanię - związanych np. z kwestionowaniem legalności pobytu pracowników, żądaniem spłaty wyimaginowanych zaległości podatkowych, czy niesławnym odszkodowaniem na rzecz Andrieja Prochorowa - Brytyjczycy ulegli. Historia TNK - BP powinna stanowić ważną przestrogę dla europejskich polityków oraz przedsiębiorców, którzy ramię w ramię z prezydentem Putinem dokonują demontażu Unii Energetycznej, przyczyniają się do dekompozycji UE oraz zwiększenia uzależnienia od wschodniego giganta. 

Zobacz także: Wiceprzewodniczący KE krytykuje Niemcy za Nord Stream II

Zobacz także: Niemcy zmodernizują ukraiński sektor gazowy?

Reklama

Komentarze

    Reklama