Reklama

Upływ nieomal dekady od tego czasu jednoznacznie pokazał niesłuszność pierwszego z powyższych założeń. Ceny gazu rosyjskiego dla odbiorców środkowoeuropejskich, uzależnionych od monopolu tego dostawcy, bywały w poprzednich latach zdecydowanie wyższe od cen na giełdach zachodnioeuropejskich. Skutkowało to między innymi szeregiem międzynarodowych postępowań arbitrażowych. Oprócz utraty wiarygodności biznesowej, miniona dekada pogłębiła złą reputację Rosji, jako państwa agresywnie stosującego szantaż energetyczny do celów politycznych.

Drugi z powyższych argumentów pozostaje nadal istotny. Pojemność naszego rynku to ok. 15 mld m3 gazu rocznie, czego około 5 mld to krajowe wydobycie PGNiG, a pozostałe 10 mld stanowi import z Rosji. Jednak począwszy od tego roku rozpocznie działalność port LNG w Świnoujściu o przepustowości 5 mld m3 rocznie, która po rozbudowie wzrosnąć może do ponad 7 mld. Polska buduje też interkonektory, łączące nas z rynkiem zachodnioeuropejskim, którymi importować możemy kilka mld m3 gazu. Istnieją też uzasadnione nadzieje na zwiększenie krajowego wydobycia. W efekcie do całkowitego zastąpienia gazu rosyjskiego na naszym rynku wystarczyło by z Norwegii importować nie więcej niż 2-3 mld m3 gazu rocznie. Taki wolumen gazu nie zapewni ekonomicznej opłacalności norweskiej inwestycji.

Jednakże przygotowywana przez Rosję i jej zachodnich partnerów budowa gazociągu Nord Stream II niespodziewanie może dostarczyć nam partnerów do budowy rurociągu z Norwegii, co w efekcie pozwoliło by osiągnąć odpowiednią dla tego projektu skalę przesyłu gazu. Projekt Nord Stream II, choć w zamierzeniu ma przede wszystkim wyizolować ukraiński rynek energetyczny, to jednak odcina od dostaw gazu z Rosji takie kraje jak Słowacja, Czechy, czy Węgry. Kraje te zmuszone są dziś do szukania alternatywnej struktury dostaw tego paliwa, więc dyskusja z nimi na temat wspólnej inwestycji może mieć sens. Wspólne zainteresowanie projektem norweskim Polski i naszych wyszehradzkich sąsiadów, a może też Ukrainy, zdecydowanie urealniało by jego wprowadzenie w życie. 

Jednak najważniejszy problem dla koncepcji gazociągu Norwegia–Polska leży gdzie indziej. Morze Północne, w tym szelf norweski, to basen o wyczerpujących się zasobach. Przez najbliższe dekady strumień gazu płynący do Unii Europejskiej z północy będzie więc zapewne stopniowo malał. Zatem dla sensowności budowy tego gazociągu konieczne jest zapewnienie dla niej długofalowych dostaw gazu. Aktywność PGNiG i LOTOS w naftowym sektorze poszukiwawczo-wydobywczym na szelfie norweskim, obserwowana w ostatnich latach, może w przyszłości dla tego celu być kontynuowana i rozszerzana.

Zatem dla ostatecznego rachunku ekonomicznego, oprócz kosztów budowy infrastruktury transportowej, konieczne jest uwzględnienie również wydatków na uzyskanie dostępu do złóż gazu. Kwestia ekonomicznej uzasadnienia całej inwestycji będzie zapewne dopiero przedmiotem szczegółowych analiz. Jednak sfera decyzji strategicznych i wsparcia politycznego zapewne zdecyduje o tym, że tym razem koncepcja gazociągu norweskiego nie ugrzęźnie od razu w głębokiej szufladzie. 

Paweł Poprawa
Instytut Studiów Energetycznych
Akademia Górniczo-Hutnicza

Zobacz także: Austria wspiera Nord Stream II i krytykuje Polskę

Zobacz także: Szydło w Norwegii o ropie i gazie

Reklama

Komentarze

    Reklama