W komentarzu dotyczącym porozumienia zawartego podczas paryskiego szczytu klimatycznego podkreślałem, że jest on polskim sukcesem tylko teoretycznie (tekst można znaleźć tutaj). Mimo, że umowa daje czołowym emitentom dużą swobodę w kształtowaniu swojej polityki energetycznej, to jednak na poziomie komunikacyjnych w jasny sposób wzywa do redukcji CO2. Unia Europejska będzie odwoływać się do osiągniętego w stolicy Francji konsensusu i udowadniać na bazie własnych danych, że tylko 40% redukcja emisji CO2 do 2030 r. względem 1990 r. pozwoli zrealizować globalny cel zahamowania wzrostu średniej temperatury na świecie . Taką możliwość daje jej niedoprecyzowanie przez sygnatariuszy umowy paryskiej jaki model klimatyczny należy uznać za wiążący i jaka jest dokładna korelacja między wzrostem temperatury a emisją CO2. Innymi słowy szczyt klimatyczny w stolicy Francji nie tylko nie ostudzi chęci Wspólnoty do utrzymywania pozycji lidera w redukcji gazów cieplarnianych (mimo spadku konkurencyjności gospodarki), ale nawet może skłonić ją do zaostrzenia dotychczasowej polityki. UE czeka reforma europejskiego systemu handlu emisjami (ETS). Argument „paryskiego konsensusu” na rzecz klimatu może wzmocnić postulaty zwiększenia kosztów uprawnień w ramach ETS czy wciągnięcia do niego nowych sektorów gospodarki. Chodzi już nie tylko o energetykę, ale np. odpady czy rolnictwo.
Swoistą idee fix Brukseli jest łączenie redukcji emisji CO2 z rozwojem odnawialnych źródeł energii. To dlatego Polska podczas szczytu paryskiego tak gorliwie zwalczała chęć używania w ostatecznym porozumieniu sformułowania dekarbonizacja wymierzonego w węgiel i wpisanie jego kosztem niskoemisyjności. Niskoemisyjność będzie bowiem pozwalać naszemu państwu rozwijać średnioterminowo nowoczesne technologie węglowe zmniejszające emisję gazów cieplarnianych (długoterminowo może to być trudne jeśli "klimatyczny trend" utrzyma się). Innymi słowy chodzi o to by mieć wybór i transformować własną energetykę nie tylko w kierunku odnawialnych źródeł energii. To się jednak nie podoba głównym graczom w UE takim jak Niemcy, którzy od lat rozwijają energetykę wiatrową czy solarną i mają zamiar swoje rozwiązania eksportować na rynki ościenne. To dlatego wstępne ustalenia dotyczące rozdziału środków z funduszu modernizacyjnego Wspólnoty, który ma złagodzić reżim klimatyczny dla 10 najbiedniejszych gospodarek UE jest niesatysfakcjonujące dla Warszawy. W akceptacji konkretnych projektów aspirujących do uzyskania dofinansowania mają brać bowiem udział przedstawiciele Europejskiego Banku Inwestycyjnego jawnie sprzyjającego odnawialnym źródłom energii. Polska zapewne będzie próbowała uczynić dystrybucję środków pomocowych bardziej transparentną. Nasz kraj obawia się bowiem w dalszej perspektywie „energetycznego kolonializmu” tj. oparcia transformacji krajowej energetyki o import gotowych rozwiązań wypracowanych przez Niemcy i inne kraje zaangażowane w promowanie „zielonej rewolucji”.
Oprócz twardych negocjacji w Brukseli rząd w Warszawie może jednak spróbować dostosować się do zachodzących zmian i zacząć wspierać rodzime rozwiązania, aby zminimalizować ryzyko skolonizowania nas przez inne gospodarki unijne. Jednym z ciekawszych z jakimi miałem okazję się zetknąć jest technologia opracowana przez polską spółkę Bioelektra (chodzi o tzw. RotoSteril). Umożliwia ona selekcję odpadów. Część z nich jest recyklingowana, z pozostałych powstaje sucha i czysta biomasa. Jej spalanie jest bezemisyjne. Innymi słowy wdrażanie tego rozwiązania pozwala na rozwijanie rodzimych rozwiązań technologicznych, ograniczenie ryzyka importu zagranicznych technologii oraz dostosowanie źródła wytwarzania energii do ostrych wymogów klimatycznych. Oprócz tego mimo, iż mamy do czynienia z biomasą nie musimy jej importować (jak ma to miejsce np. z kokosowymi łupinami).
Pytaniem otwartym pozostaje jednak to czy Polska wyjdzie naprzeciw takim inicjatywom. Generalnie mimo wymogu unijnego posiadania przez nasz kraj 15% udziału odnawialnych źródeł energii w miksie energetycznym są one traktowane u nas po macoszemu. Tymczasem ich rozsądny udział (ale nie taki jakiego chciałyby organizacje ekologiczne) będzie konieczny w kontekście zaciskających się kleszczy klimatycznych w Unii Europejskiej. Lepiej by był to udział oparty o polskie rozwiązania aniżeli model „energetycznego kolonializmu”.
Zobacz także: Perspektywy rozwoju Odnawialnych Źródeł Energii w Polsce