Reklama

Szczyt Klimatyczny w Paryżu zakończył się porozumieniem, wedle którego państwa – sygnatariusze (łącznie jest ich 195) będą dążyć do tego by do końca stulecia średnia temperatura na świecie nie wzrosła o 1,5 stopnia Celsjusza (optymalnie 2 stopnie) względem epoki preindustrialnej (tj. 1900 roku). Ma ono wejść w życie jeśli zostanie ratyfikowane przez przynajmniej 55 krajów do kwietnia przyszłego roku. To niejedyny „drobny druczek” w umowie. Państwom nie narzucono żadnej „mapy drogowej” w jaki sposób mają realizować cele emisyjne. Szkic porozumienia nie precyzuje także czy grożą im kary za jego niedotrzymanie. Mowa jedynie o pięcioletnich cyklach, w których realizacja umowy ma być weryfikowana.

Jeśli zostanie ona ratyfikowana i wejdzie w życie (tak raczej będzie) to pozostawi ogromną swobodę jej uczestnikom. Zapewne czeka nas żonglerka modelami klimatycznymi bo nie ma zgody odnośnie tego jaka redukcja emisji CO2 będzie wystarczająca do osiągnięcia paryskiego celu. Dla części emitentów będą one ostrzejsze, dla niektórych natomiast łagodniejsze. To zależy jakimi „danymi” poszczególne stolice się podeprą (i jakiemu lobby dadzą posłuch). Porozumienie nie prezentuje dokładnych kalkulacji w tym zakresie. Jest tak ogólne, że każdy dopasuje je do swoich potrzeb. Tak samo sprawa wygląda z samodzielnym wyborem modelu redukcji emisji przez poszczególne państwa. Skoro podczas odbywających się co pięć lat kontroli realizacji porozumienia paryskiego nie ma możliwości stosowania kar wobec emitentów to nic nie stoi na przeszkodzie, by redukcje CO2 rozpoczęli oni np. za kilka dekad by osiągnąć finalny (teoretyczny) efekt u progu obecnego stulecia (tu znów kłania się kwestia różnych modeli klimatycznych).

Polska liczyła na to, że szczyt paryski nie doprowadzi do globalnych redukcji CO2 i „otrzeźwi” UE wzmacniając w niej świadomość tego, że sama nie cofnie zmian klimatu, może za to przestać być konkurencyjna. Niestety były to płonne nadzieje. Zgodnie z polskimi przewidywaniami umowa zawarta w stolicy Francji to „zakupy w supermarkecie”, na których każdy włoży do swojego koszyka to co będzie mu odpowiadało. Niestety na poziomie informacyjnym udało się zawrzeć pozorny konsensus (sukces) i Komisja Europejska będzie to akcentować przy okazji reformy europejskiego systemu handlu emisjami. Porozumienie paryskie nie tylko nie „otrzeźwi” Brukseli, ale wręcz zdopinguje ją do promowania własnych modeli klimatycznych „udowadniających”, że realizacja międzynarodowego porozumienia jest uzależniona od redukcji 40% emisji CO2 do 2030 r. względem 1990 r. Niemal na pewno można spodziewać się także postulatów zwiększenia kosztów uprawnień w ramach ETS czy wciągnięcia do niego nowych sektorów gospodarki. To dla Polski fatalna wiadomość.

Drobne sukcesy negocjacyjne Warszawy w Paryżu takie jak zastąpienie dekarbonizacji niskoemisyjnością czy zalesianie jako element walki z emisją raczej nie odwrócą negatywnego trendu dla naszej gospodarki w UE. Mogą jednak spowodować, że w Brukseli uwzględnione zostaną żądania Warszawy w kontekście rozdzielania środków z funduszu modernizacyjnego, które mają trafić do 10 najbiedniejszych krajów Wspólnoty (chodzi o środki ze sprzedaży 310 mln pozwoleń na emisję). Według pierwotnego zamysłu mają one być przydzielane poprzez radę inwestycyjną i komitet zarządzający, w skład których wejdą przedstawiciele państw członkowskich, KE i Europejskiego Banku Inwestycyjnego. Ostatni z wymienionych elementów jawnie wspiera odnawialne źródła energii i jest niechętny węglowi. W KE także nie brakuje zwolenników „zielonej energii”. To dla Polski duży problem i w tym przypadku paryska „niskoemisyjność” może być przydatna by przeforsować korzystne rozwiązania dla węgla. Będą ono jednak chwilowe. W dalszym horyzoncie czasowym i tak nie uciekniemy przed całokształtem unijnych celów, które w skali globalnych działań przeciwdziałających emisji CO2 będą prezentować się niezwykle ambitnie i zostaną mocno skorelowane z odnawialnymi źródłami energii. Presja krajów eksportujących dedykowane im technologie będzie zapewne jeszcze bardziej wzrastać. W pewnym momencie nawet nowoczesne elektrownie węglowe będą zbyt emisyjne, a przymus administracyjny zbyt duży by inwestować w gaz lub atom. 

Zobacz także: COP21: Globalne porozumienie pod znakiem zapytania [raport]

 

Reklama

Komentarze

    Reklama