Reklama

Gdyby przyjąć na chwilę, że wszyscy jesteśmy zwolennikami dekarbonizacji i skupić się wyłącznie na sferze deklaratywnej, to w zasadzie powinniśmy mrozić szampany i zrelaksowani oczekiwać na 11 grudnia - popijając rzecz jasna dobre francuskie wino. Podczas wystąpień otwierających paryski szczyt klimatyczny wszyscy najważniejsi światowi liderzy - poczynając od Baracka Obamy, a kończąc na Władimirze Putinie i Xi Jinpingu - wyrazili swoje poparcie dla rozwijania działań obejmujących kontrolę i redukcję emisji CO2. Diabeł oczywiście tkwi w szczegółach, ale o tym za chwilę. Wartym odnotowania jest również fakt, że „The Leaders Event” z udziałem 130 światowych przywódców rozpoczęło tegoroczną konferencję ONZ. Ta drobna zmiana formuły ma wymiar zarówno symboliczny (podkreślenie wagi podejmowanych spraw), jak i pragmatyczny - szefowie państw mają najmocniejszy mandat do prowadzenia negocjacji, co już na początku stwarza szansę na wyznaczenie ram ewentualnego porozumienia. Część ekspertów uważa, że umieszczenie sesji przywódców na początku konferencji pozwoli poczynić postępy, których osiągnięcie „zajęłoby normalnie dwa szczyty”. 

Celem nadrzędnym spotkania w Paryżu jest przyjęcie wiążących rozwiązań o charakterze globalnym, które pozwolą utrzymać średni wzrost temperatury poniżej 2° C w porównaniu do poziomu sprzed rewolucji przemysłowej. Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu uznał wspomniany pułap za „granicę bezpieczeństwa”, której przekroczenie może spowodować serię ekstremalnych zjawisk pogodowych. Proekologiczni eksperci wskazują, że osiągnięcie tych założeń będzie wiązało się z koniecznością zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych o 40 - 70% w perspektywie najbliższych 35 lat oraz o 100% najpóźniej do roku 2100. Nikomu nie trzeba zapewne tłumaczyć, jak rewolucyjne są to zmiany.

Presja związana z COP21 wynika bezpośrednio z fiaska poprzednich szczytów, które wbrew oczekiwaniom nie zakończyły się podpisaniem globalnego porozumienia. Na dobrą sprawę ostatnim była właśnie Ramowa Konwencja Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu (UNFCCC), przyjęta w roku 1992 podczas Szczytu Ziemi w Rio de Janeiro. Głównym założeniem dokumentu było przyjęcie, iż zmiany klimatu mają charakter antropogeniczny i zostały w istotnym stopniu spowodowane przez człowieka. Państwa - strony (zwłaszcza uprzemysłowione) zobowiązały się do podjęcia współpracy na rzecz stabilizacji oraz ograniczania emisji gazów cieplarnianych. Te dość nieprecyzyjne określenia zostały przekute w konkrety podczas opracowywania treści tzw. protokołu z Kioto, który jest umową międzynarodową stanowiącą uzupełnienie konwencji ramowej. Został on wynegocjowany w roku 1997, wszedł w życie w lutym 2005 i wygasł 31 grudnia 2012 r. Traktat obligował kraje uprzemysłowione do obniżenia emisji o przynajmniej 5% w stosunku do roku bazowego 1990. Polska jako kraj z gospodarką przejściową, mający prawo do wyboru innego roku bazowego, przyjęła 1988. Nasze zobowiązanie do redukcji wyniosło 6% - osiągnęliśmy 30%. Gazy objęte porozumieniem to: dwutlenek węgla, metan, podtlenek azotu, sześciofluorek siarki, fluorowęglowodory, perfluorowęglowce. Jeszcze w 2012 roku, podczas 18.  Konferencji Stron w Ad-Dausze, uzgodniono wprowadzenie poprawki przedłużającej obowiązywanie protokołu z Kioto poprzez  wprowadzenie okresu rozliczeniowego 2013 - 2020 (poprzedni to 2008 - 2012). Dodano także trójfluorek azotu do wykazu gazów cieplarnianych, których dotyczy protokół oraz ułatwiono jednostronne wzmocnienie zobowiązań przez pojedyncze strony. Aby rzeczona poprawka weszła w życie musi ją ratyfikować 144 ze 192 stron Konwencji Klimatycznej ONZ.  27 października 2015 roku Kancelaria Prezydenta Andrzeja Dudy poinformowała, że odmówił on podpisania ustawy ratyfikacyjnej, ponieważ w jego opinii nie przeprowadzono wystarczająco szczegółowej analizy skutków prawnych i ekonomicznych przyjęcia zobowiązań określonych w tym dokumencie.

Aby COP21 zostało uznane za historyczny sukces musi zakończyć się podpisaniem globalnego porozumienia, które zaakceptują wszyscy najwięksi emitenci. Kształt dokumentu nie jest jeszcze znany, ale zwolennicy postulują, aby objął m.in. następujące kwestie: określoną możliwie precyzyjnie redukcję emisji CO2 w perspektywie długoterminowej 2050, pięcioletni cykl kontrolny obejmujący realizację zobowiązań i zwiększanie limitów, przyjęcie bardziej przejrzystych mechanizmów finansowych (na co zdecydowanie naciskają państwa z Grupy 77, które mają być ich beneficjentami) oraz rozwiązania dotyczące mechanizmów ustalania cen węgla - stosują je obecnie 62 kraje. Istotne, choć uczciwie należy przyznać, że nie najważniejsze miejsce podczas dyskusji w Paryżu zajmują również zagadnienia związane z zaangażowaniem obywateli w cały proces - chodzi tu zarówno o grupy miast, jak i przedsiębiorstw, czy wreszcie jednostek.

Rozprawiając o szczycie klimatycznym warto pochylić się nad stanowiskiem najważniejszych światowych graczy, którzy wszelkimi sposobami będą starali się przeforsować korzystne dla siebie rozwiązania - niewykluczone, że dojdzie nawet do zablokowania przyjęcia porozumienia. Szczególnie istotne w tym kontekście są Chiny, Indie, Stany Zjednoczone, Rosja oraz oczywiście Unia Europejska.

Chińska Republika Ludowa odpowiada aktualnie za 50% światowej konsumpcji węgla i jest największym emitentem CO2. Prezydent Xi Jinping powiedział wczoraj, że niezwykle istotnym jest uszanowanie różnicy rozwojowych pomiędzy poszczególnymi krajami oraz wynikających z nich zdolności do wypełnienia określonych zobowiązań. W jego przekonaniu „Zmiany klimatu nie powinny negatywnie wpłynąć na możliwości rozwojowe (…) Konferencja w Paryżu nie jest linią mety, ale nowym punktem wyjścia”. Przywódca uważa, że z jednej strony rządy powinny zmobilizować społeczeństwa do udziału w międzynarodowych staraniach na rzecz ochrony klimatu, z drugiej natomiast „(…) wszystkie kraje, zwłaszcza rozwinięte, powinny przyjąć na siebie więcej obowiązków”. Choć Chińczycy prężnie rozwijają tzw. zielone technologie oraz wydobywają coraz więcej gazu (bardziej akceptowalnego, niż węgiel), to trudno sobie wyobrazić, żeby zgodzili się na warunki, które zaszkodzą konkurencyjności ich gospodarki - zwłaszcza w obecnym okresie dziejowym.

Kolejnym krajem, który może stanowić zagrożenie dla globalnego paktu na rzecz klimatu są oczywiście Indie. Prognozowany popyt na węgiel w tym kraju (perspektywa 2040) został zwiększony o 22% w stosunku do ubiegłorocznych szacunków. Wielu obserwatorów wskazuje na to, że Indie mogą stać się „drugimi Chinami” nie tylko pod kątem rosnącej energochłonności, ale również struktury miksu energetycznego. Według Międzynarodowej Agencji Energii w 2040 roku Hindusi będą zaspokajać tylko 3% swojego zapotrzebowania za sprawą OZE - z wyłączeniem elektrowni wodnych.

Dla kontrastu, zarówno UE, jak i USA zamierzają zaprezentować bardzo ambitne plany ograniczenia emisji. W przypadku Stanów Zjednoczonych zostały one zawarte w Climate Action Plan, który zakłada obniżkę o 26-28% do roku 2025 - w stosunku do 2005. „Przyszedłem tutaj osobiście, jako lider największej gospodarki świata i drugi największy emitent, aby powiedzieć, że Ameryka nie tylko przyznaje się do swojego wkładu w zmiany klimatu, ale obiecuje coś z tym zrobić” - deklarował Barack Obama. Po chwili dodał: „(…) Jednym z wrogów, których będziemy zwalczać na tej konferencji jest cynizm - pogląd, że nic nie możemy”.

W podobnym tonie wypowiadał się w minionym tygodniu unijny komisarz ds. działań klimatycznych i energii Miguel Canete, według którego niemal na pewno dojdzie do podpisania porozumienia, ale obawia się, że może przybrać ono charakter minimalistyczny. 

Wydaje się że jednym z głównych beneficjentów paryskiego szczytu może okazać się Rosja. Podczas wystąpień przywódców Władimir Putin mówił: „Mamy nadzieję, że poprzez skoordynowane wysiłki będziemy w stanie stworzyć nowe porozumienie, które zastąpi protokół z Kioto (…) Zmiany klimatyczne stały się jednym z najpoważniejszych wyzwań, przed którymi stoi ludzkość”. Rosjanie liczą na wymierne korzyści związane z odchodzeniem od węgla na rzecz mniej emisyjnych paliw - w ich ocenie doświadczenie ostatnich dziesięciu lat pokazuje, że szybkie zwiększenie udziału OZE w światowym miksie energetycznym będzie niemożliwe. W związku z tym najskuteczniejszym sposobem szybkiego (i relatywnie niedrogiego) ograniczania emisji jest przestawienie się na gaz. Drugim obszarem, z którym Władimir Putin wiąże spore nadzieje, jest oczywiście energetyka jądrowa - promowana jako ekwiwalent nieefektywnego OZE. Przyjęcie rygorystycznych norm podczas COP21 z pewnością przełożyłoby się (w mniejszym lub większym stopniu) na sytuację państwowego Rosatomu.

Zobacz także: Szydło na COP21 skrępowana „sukcesem klimatycznym” Ewy Kopacz

Zobacz także: Bez prądu nadal 900 tys. mieszkańców Krymu

Reklama
Reklama

Komentarze