Groźne słowa o małym znaczeniu, czyli pozycja Brukseli wobec Pekinu
Wczorajszy szczyt UE-Chiny nie przyniósł konkretnych rozwiązań ani zobowiązujących deklaracji, nie licząc zapewnienia o wpółpracy w walce ze zmianami klimatu. Co prawda Bruksela mówiła o “ochronie własnych interesów”, jednak czy jest to możliwe przy tak znaczącym uzależnieniu od ChRL? Chińską perspektywę szczytu omawia Justyna Szczudlik, ekspertka PISM ds. Chin.
Magdalena Melke: „Jeżeli nasze obawy nie zostaną wysłuchane, europejskie branże i obywatele będą domagać się obrony swoich interesów” - mówiła po zakończeniu wczorajszego szczytu przewodnicząca Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen. Jednak czy słowa te mają realne przełożenie na rzeczywistość, skoro deficyt handlowy UE wynosi 300 mld euro? I czy Chinom rzeczywiście zależy na europejskich rynkach tak mocno, jak mogłoby się nam wydawać?
Justyna Szczudlik, ekspertka ds. Chin w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych (PISM): UE zakładała, że w wyniku pogorszenia relacji transatlantyckich, Chiny dostrzegą szansę na poprawę relacji z Europą - szczególnie, gdy prezydent Donald Trump zaczął szafować wprowadzaniem ceł na cały świat. Bruksela oczekiwała, że Pekin przedstawi jej jakąś ofertę, jednak do niczego takiego nie doszło (oczywiście nie licząc wymiaru narracyjnego, za którym jednak nie stały konkretne działania).
Wielu analityków (łącznie ze mną) zaczęło się zastanawiać: dlaczego? Przecież jest to idealna szansa na to, by próbować „rozgrywać ” UE. Brak tej oferty, chęci wykorzystania sytuacji wskazuje, że Unia jest coraz mniej ważna dla Państwa Środka, a Komunistyczna Partia Chin (KPCh) niespecjalnie obawia się działań gospodarczych z naszej strony. Chińczycy oczywiście reagują na wprowadzane przez nas restrykcje, jednak moim zdaniem niespecjalnie się nimi przejmują.
Dlaczego? Po pierwsze najprawdopodobniej zakładają, że - biorąc pod uwagę niestabilną politykę międzynarodową administracji Trumpa - Europa prędzej czy później sama zwróci się do Chin z propozycją bliższej współpracy. Po drugie, ChRL od dłuższego czasu również wdraża de facto własną politykę de-riskingu – dąży do większej samowystarczalności oraz pogłębia współpracę z państwami tzw. Globalnego Południa. Ponieważ nie jesteśmy w stanie sprawdzić realnej sytuacji ekonomicznej w Chinach nie wiemy, na ile znaczenie Europy się zmniejsza. Jednak wczorajszy szczyt pokazał, że Pekin nie wydaje się zbytnio przejęty zdaniem Brukseli, co - niestety - łączy Xi Jinpinga i administrację Donalda Trumpa. Europa staje się dla nich mało ważna.
Czy w takim razie Europa przestała być dla Chin jednym z kluczowych rynków zbytu? Dane ekonomiczne nadal wskazują na zależność obu krajów, oczywiście większą po stronie Brukseli (w latach 2014-2024 import UE z Chin wzrósł o ponad 102 proc.).
Moim zdaniem Europa nadal jest ważna, jednak nie aż tak, jak mogłoby nam się wydawać. Czysto hipotetycznie: gdybyśmy jako Europa zablokowali cały import z Chin to dziś na pewno negatywnie by się to odbiło na Pekinie. Jednak KPCh doskonale zdaje sobie sprawę, że nie możemy tego zrobić. Jesteśmy silnie uzależnieni od eksportu z Państwa Środka - i to kluczowych materiałów oraz surowców. ChRL świetnie pokazały potencjalną siłę nacisku, wprowadzając restrykcje na eksport rzadkich minerałów, które były z resztą przedmiotem wczorajszej dyskusji na szczycie .
Obecna współzależność daje Chinom poczucie siły i sprawstwa. Przykładem może być nałożenie ceł na samochody elektryczne z Chin. Z punktu widzenia UE był to duży krok naprzód jeśli chodzi o podejmowanie twardych decyzji wobec Pekinu, jednak w rzeczywiśtości, z punktu widzenia ekonomicznego, nałożone cła są zbyt małe aby jakkolwiek wymiernie wpłynąć na chińskie przedsiębiorstwa.
Czyli nawet pięcioletnie cła wynoszące od 17 proc. (dla BYD) do 35,3 proc. (dla SAIC Group) nie mają przełożenia na chińskie aspekty gospodarcze?
Moim zdaniem nie miało to żadnego przełożenia ekonomicznego - szczególnie, że cła nie obejmowały nawet całości sektora, a jedynie kilka wybranych firm. Był to potrzebny, polityczny sygnał ze strony Unii, jednak bardzo ograniczony w swoim realnym oddziaływaniu. Chiny widzą, że używamy naszych instrumentów nacisku delikatnie, a osiągnięcie konsensusu zajmuje nam wiele czasu.
Dodatkowo uzależniliśmy się od importu ciężko zastępowalnych produktów. Zerwanie więzi energetycznych z Rosją było o wiele prostsze, łatwo je można pozyskać z innych źródeł choć są pewnie droższe, natomiast sprowadzane z Chin komponenty czy metale ziem rzadkich niezbędne w zielonej transformacji energetycznej są sektorowo niemal zmonopolizowane przez ChRL.
Naturalnie Pekin musi „pohukiwać”, kiedy nałożymy na niego cła, jednak widać, że KPCh zbytnio się nami nie przejmuje.
Kontynuujmy perspektywę chińską i przenieśmy uwagę na rynek wewnętrzny ChRL. Co z nadprodukcją aut elektrycznych (EV) oraz paneli fotowoltaicznych (PV)? Rozumiem, że rynek krajowy jest już nasycony i m.in. dlatego ChRL eksportuje tak wiele produktów za granicę. Wspominała o tym również Ursula von der Leyen. Czy w tym kontekście UE nie pozostaje dla Pekinu ważnym rynkiem zbytu?
Chińczycy naturalnie zaprzeczają, jakoby mierzyli się z nasyceniem rynku czy nadpodażą. Mówią, że chińska nadprodukcja to fake news. Jednak „zalew” chińskich EV i PV wynika bezpośrednio z polityki wewnętrznej i przyjętego modelu gospodarczego.
W Chinach to państwo odgórnie określa, w jaki sektor należy inwestować. W przypadku aut elektrycznych KPCh zdecydowała, że Pekin nie będzie w stanie nadrobić zaległości wobec europejskich marek w obszarze aut spalinowych. Dlatego postanowiono (odgórnie) wykonać wielki skok naprzód i skierować inwestycje w sektor elektromobilności. Rządowe środki w postaci ogromnych subsydiów i pomocy finansowej zostały przekierowane na wykreowanie wewnętrznej konkurencji, w wyniku czego powstało wiele chińskich firm EV, które następnie walczyły o miejsce na chińskim rynku. Dzięki temu stworzono obecnych czempionów, takich jak BYD czy Great Wall Motors, produkujących dobrej jakości samochody.
Jednak wadą tego rozwiązania jest nasycenie rynku. Obecnie również gorsze firmy EV produkują auta elektryczne (co jest możliwe właśnie ze względu na oferowane subwencje), a poszczególnym prowincjom zależy na ich utrzymaniu, aby uniknąć groźby bezrobocia (nawet jeśli są nierentowne). W efekcie nadpodaż nadal jest wspierana przez państwo.
Czy Chinom udało się zwiększyć konsumpcję wewnętrzną, która mogłaby rozwiązać ten problem?
Jeszcze nie. Wydaje się, że KPCh zdaje sobie sprawę z konieczności pobudzania konsumpcji wewnętrznej, ponieważ byłoby to idealne rozwiązanie zarówno problemów wewnętrznych jak i zewnętrznyck ChRL. Jednak pomimo tej świadomości władze de facto nic w tym kierunku nie robią. Problem polega na tym, że chińskie społeczeństwo zwyczajnie nie ma pieniędzy na konsumpcję. Słaby system ubezpieczeń społecznych – emerytalnych, rentowych czy zdrowotnych – tym bardziej ją ogranicza. W efekcie Chińczycy nadal skupiają się na zabezpieczeniu swojej przyszłości poprzez gromadzenie środków. W efekcie nadprodukcję trzeba wypychać poza Chiny.
Istnieje kilka hipotez, dlaczego Xi Jinping nie wprowadza polityk, mających rozwiązać problem konsumpcji wewnętrznej. Jedną z nich jest obawa, że po poprawie standardu życia, Chińczycy mogą zacząć domagać się zwiększenia wolności w innych dziedzinach, a obecnie skupiają się na przetrwaniu do przysłowiowego pierwszego dnia miesiąca. Byłoby to wówczas wyzwanie dla pozycji KPCh.
Inna hipoteza jest taka, że Xi Jinping jest przede wszystkim sfokusowany na rywalizacji z USA, więc na pierwszym miejscu stawia na bezpieczeństwo. Przekonuje społeczeństwo, że to właśnie jest priorytet państwa i dopiero po odpowiednim zabezpieczeniu KPCh może skupić się na kwestiach rozwoju społecznego. To coś na zasadzie: zaciskamy zęby, bo USA nam grożą. Jak tą rywalizację wygramy, to wtedy będziemy myśleć o podnoszeniu standardu życia.
Jednak pojawiają się sygnały, że KPCh zaczyna poruszać temat nadprodukcji i przyznawać, że on istnieje. Partyjna prasa zaczęła posługiwać się terminem „inwolucja”. To, w jaki sposób się o tym pisze, wskazuje, że chodzi o nadprodukcję i powiązanie jej ze standardami życia chińskiego społeczeństwa. Co ciekawe, nawet Ursula von der Leyen użyła tego hasła w trakcie szcczytu. Warto jednak zaznaczyć, że to pierwsze jaskółki dostrzegania problemu w chińskiej przestrzeni publicznej. Nie oznacza to, że będą wdrażane rozwiązania tego problemu.
Chiny nadal potrzebują rynków zbytu, w tym Europy, dla nadmiaru swoich produktów. Natomiast mam poczucie, że zdają sobie sprawę z unijnego współuzależnienia oraz długiego procesu decyzyjnego w Brukseli, dlatego też niespecjalnie czują się zagrożeni możliwością nałożenia konkretnych czy bolesnych gospodarczo ograniczeń przez UE.
Czy w takim razie wszystkie okrągłe sformułowania, wyrażane wczoraj przez prezydenta Xi Jinpinga oraz premiera Li Qiana dotyczące multilateralizmu, współpracy, dialogu itd., służyły pewnemu… poklepywaniu Brukseli po głowie?
Dokładnie tak. Zarówno Xi Jinping, jak i Ursula von der Leyen, od dłuższego czasu podczas spotkań wpadają w dobrze znane schematy. Od czasu rozpoczęcia pełnoskalowego konfliktu na Ukrainie strona unijna prezentuje dość pryncypialne stanowisko wobec Pekinu. Z kolei strona chińska wyraża się dyplomatycznie i polubownie wobec Brukseli, mówiąc o współpracy, dialogu i zachowaniu multilateralnego świata.
Z mojego punktu widzenia ostrzejsze wypowiedzi UE są zdecydowanie dobrym sygnałem - szczególnie w kontekście napięć z Tajwanem, współpracy z Rosją czy łamania praw człowieka w Xinjiangu.
Wróćmy do wczorajszego szczytu i atmosfery naokoło spotkania unijnych i chińskich przywódców politycznych, która od początku nie była pozbawiona napięć.
Pamiętajmy, że spotkanie oryginalnie miało odbyć się w Brukseli. Xi Jinping otrzymał zaproszenie związane z 50. rocznicą nawiązania stosunków dyplomatycznych między UE a Pekinem, jednak odmówił przyjazdu argumentując, że nie planuje pojawić się w Europie w najbliższym czasie. W efekcie szczyt zorganizowano w Pekinie i to przewodnicząca Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen, przyjechałą do Chin.
Warto zaznaczyć: Bruksela próbowała podnieść rangę wczorajszego spotkania poprzez udział Xi Jinpinga w szczycie. Jednak według strony chińskiej moment spotkania prezydenta Chin i António Costy… nie był elementem szczytu jako takiego. Costa i von der Leyen spotkali się przed szczytem z Xi Jinpingiem, natomiast sam szczyt odbywał się podczas rozmów z premierem Chin, Li Qiangiem. To również pokazuje podejście KPCh do kontaktów z Brukselą. Co więcej, jeszcze tydzień-dwa przed szczytem nie było pewne, czy szefowa Komisji i szef Rady Europejskiej w ogóle spotkają się z Xi.
Biorąc to wszystko pod uwagę - jak ważny jest dla Chin unijny rynek w kontekście zielonej transformacji? Czy Bruksela posiada jakąkolwiek kartę przetargową?
Znajdujemy się w o wiele gorszym położeniu niż Chiny. Najlepiej pokazują to wspomniane wcześniej zależności importowe od paneli fotowoltaicznych, aut elektrycznych, przetworzonych metali ziem rzadkich, magnesów do turbin wiatrowych…
Moim zdaniem konsumenci również nie do końca rozumieją znaczenie dominacji Chin w zielonych łańcuchach dostaw. Wielokrotnie podnoszony jest argument (skąd inąd zrozumiały z punktu widzenia konsumenta): skoro powinniśmy dokonać zmian jak najszybciej ze względu na zmiany klimatyczne, nie ma znaczenia, czy będziemy kupować produkty europejskie czy chińskie - szczególnie, że te ostatnie są stosunkowo tanie i dobrej jakości.
Owszem, z punktu widzenia przyspieszenia transformacji, wprowadzanie ceł na produkty z ChRL nie ma sensu. Dlatego właśnie Pekin zyskuje podwójną przewagę, również narracyjną. Chiny wygrywają nie tylko na gruncie technologicznym czy produkcyjnym, lecz również PR-owym. Nie jest łatwo przekonać zwykłego konsumenta, że zalew chińskiej taniej produkcji – nawet jeżeli jest ona dobrej jakości i „zielona” – to w dłuższej perspektywie zagrożenie dla naszej gospodarki. W efekcie nasz przemysł upada, ludzie nie mają pracy, wpadamy w uzależnienie od Chin, które potem zdobędą monopol i będą mogły dyktować ceny.
Co więcej, jest niemal pewne, że chińskie produkty technologiczne mogą potencjalnie zbierać informacje o europejskich konsumentach. W odpowiedzi na oskarżenia Pekin stosuje starą, dobrą metodę zaprzeczania, a Bruksela de facto nie może na to w żaden sposób odpowiedzieć, lub odpowiada długo, a jej odpowiedzi nie są dla Chin zbyt dotkliwe.
Czy Chinom zależy na zazielenieniu gospodarki?
Pamiętajmy, że w chińskiej zielonej transformacji nie chodzi o jej proekologiczność, a o biznes i gospodarkę. Ważne są chińskie miejsca pracy, nie środowisko. Pekin wie, że to technologiczny skok do przodu, którym można zdobyć przewagę konkurencyjną - ograniczenie emisji gazów cieplarnianych, czy generalnie walka ze zmianami klimatu, to rzecz absolutnie wtórna.
Czy Chinom zależy na tym, aby być postrzeganym jako „złote dziecko” zielonej transformacji? I czy rzeczywiście byłyby gotowe przejąć globalne przewodnictwo w tym zakresie?
Pekin na pewno chce być postrzegany jako pionier zielonej transformacji energetycznej. Co do globalnego przywództwa - moim zdaniem Chiny nie chcą brać na barki odpowiedzialności tego kalibru.
Pomimo ciągłego odnoszenia się do Stanów Zjednoczonych i zachodzącej rywalizacji między krajami, ChRL obawia się odpowiedzialności za globalny porządek międzynarodowy i nie jest gotowa stać się „zielonym hegemonem”. Obecnie KPCh zależy na zwiększeniu obszaru wpływu.
Dobrze obrazuje to reakcja Pekinu na wojnę na Ukrainie. Chiny są jedynym państwem, które ma realny wpływ na Rosję i które mogłoby zakończyć konflikt zakręcając im kurek z pomocą ekonomiczną. Jednak jak wiemy nie decydują się na ten ruch i się na niego nie zdecydują choć mogłyby zakończyć tę wojnę.
Dziękuję za rozmowę.