Reklama

OZE

Polacy przekonują się do energetyki wiatrowej, pomogła m.in. wojna na Ukrainie [KOMENTARZ]

Fot.  Tom Shockey / Flickr
Fot. Tom Shockey / Flickr

Wydaje się, że ustawa odległościowa i sytuacja za naszą wschodnią granicą zrobiły dla promocji energetyki odnawialnej, a zwłaszcza wiatrowej, więcej niż niejedna kampania promocyjna. Wyniki badań nie zostawiają wątpliwości: większość Polaków jest za budową energetyki wiatrowej, a niemal połowa nie ma nic przeciwko temu, aby farma wiatrowa działała w najbliższej okolicy.

Reklama

Badania prowadzone przez socjologów z Uniwersytetu Śląskiego (wspólnie z Instytutem Staszica) w trzech powiatach województw podkarpackiego, lubelskiego i pomorskiego, gdzie miały być budowane farmy wykazały, że 60% ludzi akceptuje energetykę wiatrową jako źródło energii. Co ważniejsze, efekt „nie na moim podwórku" zadziałał w stopniu znacznie mniejszym, niż mogłoby się to wydawać. Tutaj odsetek osób akceptujących wiatraki w swojej najbliższej okolicy dobił do 49%. Jako powody akceptacji oczywiście wskazywano wysokie ceny energii (i perspektywę ich obniżenia przez OZE), jak też wojnę na Ukrainie i konieczność zastępowania paliw kopalnych innymi źródłami.

Reklama

Jeszcze większe liczby podaje w swoich badaniach fundacja Client Earth. W jej badaniach lądową energetykę wiatrową akceptuje 79% ogółu Polaków i taki sam procent mieszkańców wsi. Także 71% respondentów uważa, że lądowa energetyka wiatrowa jest sposobem na uniezależnienie się od Rosji. Co ciekawe, Client Earth zestawia te dane z preferencjami politycznymi: w efekcie zwolennikami wiatraków okazuje się 74% wyborców PiS, podobna ich liczba widzi w tym szanse na niezależność energetyczną. Rozbija to narrację, iż obawy wobec energetyki wiatrowej wynikają z ogólnej niechęci partii rządzącej i jej elektoratu do wszelkich nowinek i OZE, prowadzi natomiast do dość praktycznych wniosków.

Tak więc można wywnioskować, iż „ustawa 10h" z jednej strony zaszkodziła rozwojowi branży, ale też ze względu na wzmożony dyskurs o potrzebie jej liberalizacji, zaczęła wpływać na nastawienie społeczne. Ludzie sami zaczęli dostrzegać potrzebę rozwoju i budowy nowych farm wiatrowych. Mieszkańcy chcieli usunięcia patologii przy stawianiu farm wiatrowych, natomiast nie chcieli ich całkowitej blokady. Nie tylko dyskusja o liberalizacji ustawy wiatrakowej, ale generalnie dyskusja o transformacji energetycznej i przyczynach wysokich cen energii zaczęła zmieniać nastawienie społeczne, które można streścić: "wypaczenia – nie, ale same wiatraki – tak".

Reklama

Czytaj też

Trzeba pamiętać ze „ustawa 10h" (choć będąca typowym przykładem nadregulacji, nie tyle rozwiązującej problem, co likwidującej cały obszar problematyczny) nie wzięła się znikąd. U jej źródeł leżał autentyczny problem społeczny, jakim była „wiatrakowa patodeweloperka", czyli stawianie farm tam, gdzie nie powinny były powstawać. Nadal istnieją problemy, o których i dziś mówią ankietowani w badaniach: średnio ponad 70% respondentów zadeklarowało, że nie otrzymywało regularnych informacji o inwestycji. Ich wiedza w większości opierała się na niesprawdzonych informacjach powielanych w Internecie czy przekazach ustnych. O ile część argumentów jest zrozumiała i nadaje się do dyskusji, są i takie, które w znacznym stopniu pokazują kompletny brak komunikacji i pracy nad myśleniem potencjalnych sąsiadów inwestycji: hałas i szum, wpływ na plony, gorsze zbiory, utrata wartości gruntów, wymieranie gminy („nikt się nie będzie tu budował"), szkodliwe dla zwierząt i ludzi (odstrasza i zabija ptaki, wpływa na bydło i trzodę chlewną, „pole magnetyczne wpływa na mózg").

W przeszłości często powodem braku akceptacji był deficyt dialogu, narzucanie wiatraków bez pytania o zgodę lokalnej społeczności. Z roku na roku świadomość korzyści i pozytywnego wpływu energii z wiatru wzrasta. Równolegle jednak wciąż wśród lokalnych społeczności krążą mity i niesprawdzone informacje, które negatywnie wpływają na postawy. Szczególnie w małych miejscowościach, gdzie opinia sąsiada często jest podstawowym źródłem informacji – co pokazały badania.

Zdecydowana większość respondentów wyrażała chęć otrzymywania bieżącej informacji o inwestycji, korzyściach dla gminy i społeczności, ale także o ewentualnych wyzwaniach i sposobie ich rozwiązania. W każdej lokalizacji (w badaniach UŚ) te deklaracje były wyraźne. Wojna na Ukrainie wzmocniła trend zmiany postrzegania energetyki wiatrowej przez ogół społeczeństwa. Strach przed utratą źródeł energii i uzależnieniem w tym zakresie od Federacji Rosyjskiej wpływa wprost na akceptację społeczną dla budowy i rozwoju energetyki wiatrowej. W badaniach w województwie lubelskim nastąpił wzrost o prawie 25% w porównaniu z poprzednimi badaniami w ocenie tej konieczności – 65% respondentów zauważyło potrzebę szybszej transformacji w obliczu wojny. Akceptując potrzebę transformacji, lokalne społeczności zaczynają dostrzegać perspektywy, możliwości i korzyści dla swojej okolicy. Jak jednak pokazały badania, wciąż tylko niewielki odsetek pytanych potrafił wskazać prawdziwe korzyści oraz zagrożenia wynikające z lokalizacji farm wiatrowych w ich okolicy. Szczególnie teraz, kiedy do kamieni milowych KPO została wpisana liberalizacja „ustawy 10 h", to właśnie uzyskanie akceptacji lokalnej społeczności będzie jednym z kluczowych czynników powodzenia inwestycji.

Dobra wiadomość dla branży energetycznej jest taka, że jesteśmy już po „jasnej stronie". Polacy zarówno w ogólnym przekroju, jak i jako mieszkańcy lokalnych społeczności akceptują energetykę wiatrową, na co wpływ miała zarówno wojna, jak i debata o transformacji energetycznej i błędach „ustawy 10h". Druga dobra wiadomość jest taka, że obecnie w Polsce planuje się ponad 800 projektów energetyki wiatrowej na lądzie. Tym niemniej przytoczone badania pokazują, że aby nie zaprzepaścić tego trendu, branża musi działać rozważnie, a przed wszystkim sensownie prowadzić dialog ze swoimi interesariuszami – lokalnymi społecznościami.

dr Dawid Piekarz Wiceprezes Instytutu Staszica

Reklama

Komentarze

    Reklama