Analizy i komentarze
Zachwyt nad offshore'em wygasa. Ropa i gaz wracają do gry
Jeszcze całkiem niedawno morska energetyka wiatrowa jawiła się jako jeden z niepodważalnych filarów globalnej transformacji energetycznej – napędzały ją ambitne projekty oraz niemal entuzjastyczne wsparcie wielkich koncernów, mediów i polityków. Dziś sytuacja jest już jednak inna, obserwujemy wyraźne ochłodzenie nastrojów: niektóre firmy rozważają ograniczenie zaangażowania w offshore (lub wręcz to robią), a inne sygnalizują potrzebę głębokiego przewartościowania strategii w stronę… ropy i gazu. Wyhamowanie tego sektora na pierwszy rzut oka może nieco zaskakiwać, zwłaszcza w kontekście rosnącego zapotrzebowania na czystą energię i coraz mocniejszego nacisku legislacyjnego na zrównoważony rozwój. Taka jest jednak cena ignorowania rzeczywistości.
Pamiętam początki mojego zajmowania się energetyką, to był rok 2012. Morska energetyka wiatrowa była wówczas postrzegana (o ile ktokolwiek w ogóle ją zauważał) głównie jako kosztowna i wyspecjalizowana nisza, zdominowana przez nieliczne kraje i firmy, które podejmowały ryzyko wypływania na (nomen omen) nieznane wody. Z czasem jednak sytuacja uległa diametralnej zmianie. Od około połowy ubiegłej dekady (wskazałbym tu lata 2014-2015, gdy wzrost r/r wyniósł blisko 40%, pierwszy raz prowadząc do pięciocyfrowego wyniku) świat był świadkiem imponującego przyspieszenia w rozwoju tego sektora: rosnąca liczba projektów, kolejne rekordy mocy zainstalowanej oraz spadek kosztów produkcji. Te zmiany nie były jedynie efektem wspomnianego entuzjazmu inwestorów czy wsparcia politycznego, ale także postępów technologicznych, coraz sprawniejszej logistyki, doskonalenia łańcuchòw dostaw oraz lepszego zrozumienia warunków środowiskowych.
W efekcie, „eksperyment” nabrał rozpędu i stał się pełnoprawnym filarem globalnej transformacji energetycznej. Ten dynamiczny wzrost stworzył przestrzeń dla rozwoju wielu firm, umożliwił doskonalenie regulacji (to z pewnością proces niezakończony) oraz wpłynął na kształtowanie modeli biznesowych, których związek z wolą polityczną zdaje się być jednak mocniejszy niż powinien.
Czytaj też
Przyjrzyjmy się liczbom. Z danych Międzynarodowej Agencji Energii Odnawialnej (IRENA) wynika, że w roku 2014 globalnie zainstalowanych mieliśmy nieco ponad 8500 MW w wietrze na morzu. Przywoływany wcześniej rok 2015 przyniósł wzrost o ponad 37%, do poziomu 11 735 MW. Psychologiczną barierę 20 GW przekroczono w 2018. Do roku 2020 włącznie za lwią część, tj. ponad 70% mocy zainstalowanej „odpowiadała” Europa (dokładnie 24 940 MW z 34 381 MW). Zmiana przyszła w 2021, kiedy to do gry na poważnie wkroczyli Chińczycy – tak, Ci sami, którzy zdaniem części obserwatorów „nic nie robią”. W ciągu zaledwie roku niemal potroili oni swój stan posiadania – pod koniec 2020 dysponowali 8990 MW, a dwanaście miesięcy później było to już 26 390 MW, co oznacza wzrost o prawie 200%. Właściwie wyrównali też wtedy europejski wynik, tj. 26 427 MW i był to ostatni rok, gdy Stary Kontynent dzierżył palmę pierwszeństwa. Od 2022 aż do dziś niekwestionowanym liderem MEW jest Państwo Środka. Kończąc część statystyczną nie sposób zapomnieć o ostanim pełnym roku objętym analizą IRENA, tj. 2023. Świat zamknął go posiadając 73 185 MW w offshore, z czego 37 290 MW to Chiny (Azja ogółem – 40 289 MW), a 32 855 – Europa (z czego 18 120 MW przypada na UE).
Od 2014 do 2023 moc zainstalowana MEW wzrosła o niebagatelne 760% (!). Bardziej czujni Czytelnicy na pewno powiedzieliby teraz – fajnie, ale jak to przekłada się na produkcję energii elektrycznej? Spieszę z odpowiedzią, a właściwie jej przekazaniem, bo to także dane IRENA. W roku 2014 wyniosła ona 24 658 GWh, zaś w 2022 - 161 945 GWh, co oznacza zmianę na poziomie 556%. Europa „urosła” w tym czasie o 297% (z 23 786 GWh do 94 560 GWh). Z kolei Azja zaliczyła w tym okresie rajd z 872 GWh do 67 240 GWh, czyli o uwaga, uwaga – 7611% i nie jest to pomyłka, ale raczej efekt niskiej bazy. Uwagę przykuwa również fakt, że choć w 2022 roku Europa i Chiny miały bardzo zbliżone moce w offshore (30 038 MW vs 30 460 MW), to różnica w produkcji wyniosła ponad 40% na „naszą” korzyść.
Czytaj też
To tyle, jeśli chodzi o liczby. Zwłaszcza, że jak rzekł kiedyś Mark Twain: „Są trzy rodzaje kłamstw: kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyki”. Wiele wskazuje, że sektor offshore stoi dziś w obliczu zupełnie nowej ery, nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że na przysłowiowej „krawędzi”, ale z pewnością czeka go sporo zmian. I przynajmniej część może okazać się bolesna. Ostatnie tygodnie przyniosły doniesienia o wątpliwościach kilku globalnych koncernów, narastających wokół projektów morskiej energetyki wiatrowej. Warto wspomnieć choćby o BP, które pod rządami nowego dyrektora generalnego dość istotnie modyfikuje swoje dotychczasowe podejście. Jest to zresztą pochodna sytuacji rynkowej i presji akcjonariuszy, domagających się poprawy wyników finansowych. Na razie firma wstrzymała inwestycje w nowe projekty offshore, zapowiadając przegląd pozostałych i deklarując (przynajmniej na razie) dokończenie najważniejszych. W październiku Reuters podawał również, że BP zrezygnowało ze swojego planu redukcji wydobycia ropy i gazu o 25% w latach 2019-2030, utrzymując ambicje w zakresie net-zero w 2050. To zapewne przypadek.
Wstrzymanie angażowania się w nowe projekty offshore zapowiedział również Shell. Jego prezes, Wael Sawan, deklaruje podjęcie zdecydowanych działań, ukierunkowanych na zwiększenie przychodów. Rzecznik firmy poinformował w oświadczeniu, że nie zamyka się ona na możliwości w zakresie akwizycji tego typu projektów oraz z „ostrożną otwartością” podchodzi do ewentualnego zaangażowania kapitałowego. Conditio sine qua non jest tutaj oczywiście biznesowe uzasadnienie. Niezależnie od tych zapowiedzi w ostatnich miesiącach Shell wycofał się z kilku inicjatyw MEW w Korei Południowej i Stanach Zjednoczonych.
To nie koniec złych informacji. Niedawno zakończył się duński przetarg dotyczący trzech lokalizacji MFW na Morzu Północnym – nie wpłynęła żadna oferta, temat odpuścił nawet duński Ørsted. Postępowanie, o którym mowa jest elementem procesu zapoczątkowanego w kwietniu, gdy Kopehnaga ogłosiła, że do rozdysponowania jest prawo do wzniesienia turbin w sześciu lokalizacjach i łącznej mocy 10 GW. Co ciekawe, Duńczycy nie przewidzieli żadnych dotacji. Kolejna tura (dotycząca kolejnych lokalizacji) ma zakończyć się 1 kwietnia przyszłego roku. Swoją drogą, skoro już przy Danii jesteśmy, to warto nadmienić, że przywołany wyżej Ørsted także zapowiedział przegląd swoich projektów oraz redukcję zatrudnienia w związku ze znacznymi odpisami wartości opóźnionych projektów w USA. Mowa o kilkuset osobach, które miałyby stracić pracę w branży często określanej jest jako jedna z najbardziej perspektywicznych. Brzmi zaskakująco, prawda?
Czytaj też
Niestety, takich historii jak opisane wyżej jest więcej, bo rzeczywistość rynkowa staje się coraz bardziej skomplikowana. Problemy związane z funkcjonowaniem łańcuchów dostaw, wyzwania techniczne oraz zaburzenia wywołane napaścią Rosji na Ukrainę – to ważne czynniki wpływające na poziom kosztów, a co za tym idzie rentowność wielu projektów. Na powyższe nakładają się także takie zjawiska, jak choćby niestabilne notowania wykorzystywanych surowców czy trudności natury legislacyjnej lub sieciowej.
Wyzwania, przed którymi stoi morska energetyka wiatrowa, są bez wątpienia poważne, ale nie muszą być traktowane wyłącznie jako przeszkoda. Mogą również stanowić punkt wyjścia do wypracowania efektywniejszych strategii oraz mądrzejszych modeli współpracy biznesu i administracji. Winston Churchill mawiał: „Nie pozwól, aby dobry kryzys się zmarnował”. Jeśli traktujemy wyzwania klimatycznie poważnie, a zobowiązania dotyczące transformacji jako coś więcej niż greenwashing, to zasadniczo nie mamy wyjścia, bo trudno wyobrazić sobie realizację przyjętych scenariuszy bez znaczącej kontrybucji sektora morskiej energetyki wiatrowej. Nie stać nas na to, by pozwolić mu pogrążyć się w marazmie. I nie oznacza to, bynajmniej, bezwarunkowego dotowania, bo to także droga donikąd.