Reklama

Energia elektryczna przesyłana jest na Krym czterema liniami. Odłączenie choćby jednej wywołuje poważne utrudnienia w dostawach, a przy odłączeniu dwóch dochodzi do awarii całego systemu energetycznego. Wybuchy wywołały potrzebę awaryjnego odłączenia części mocy dwóch elektrowni cieplnych na Ukrainie Południowej oraz reaktorów elektrowni atomowej w Zaporożu i Jużnoukraińsku. Kilka rejonów obwodu chersońskiego wykorzystuje energię z rezerw. Przy ewentualnych kolejnych awariach tego typu nie da się wykluczyć, że blisko 50% obwodu chersońskiego może zostać pozbawiona prądu. Ponadto, zagrożona jest stabilność pracy linii łączącej Cherson z Mikołajowem.

Warto zwrócić uwagę na oficjalne postulaty blokujących dostęp do słupów aktywistów (głównie Tatarów Krymskich), którymi są np. przestrzeganie praw Tatarów Krymskich, zniesienie zakazu wjazdu na półwysep dla liderów mniejszości - Mustafy Dżemilewa i Refata Czubarowa - oraz wprowadzenie międzynarodowego monitoringu przestrzegania praw człowieka na Krymie. Spełnienie takich postulatów ze strony Kremla jest, delikatnie mówiąc, mało realne. Wydaje się, że kluczowym warunkiem wznowienia dostaw prądu na półwysep okaże się przegląd relacji handlowych Ukrainy z FR, przede wszystkim podpisanie nowego kontraktu na dostawy energii elektrycznej na Krym.

Analizując incydent warto skoncentrować się na tym aspekcie. Przypomnę, że kontrakt ze strony Krymu podpisał Wiktor Płakida, który był ważnym urzędnikiem w czasach Wiktora Janukowycza, a obecnie jest oskarżany przez Kijów o zdradę stanu. Innym bulwersującym elementem kontraktów jest zastosowana w dokumencie nazwa Krymu: „krymski okręg federalny”.

Dlaczego Kijów zgodził się na tak absurdalne warunki współpracy z władzami okupacyjnymi? Bez zrozumienia szerszego kontekstu relacji energetycznych obu krajów nie można tego wytłumaczyć. W pewnym uproszczeniu, to barter. Kijów ma w tym układzie zapewniać bezproblemowe dostawy prądu na półwysep, a Moskwa nie stwarzać przeszkód w dostawach deficytowego nad Dnieprem antracytu, na którym pracuje połowa z 14 ukraińskich elektrowni cieplnych wytwarzających energię elektryczną. Ponadto, Rosja ma uzupełniać deficyty energii na Ukrainie poprzez jej eksport nad Dniepr. Ukraińskie władze podkreślały, że Kijów jest niejako zmuszony pójść na taki krok, aby ustabilizować pracę sektora energetycznego. Jest to jednak tylko część prawdy.

Takie tłumaczenie miało podstawy w 2014 roku, gdy nowe władze w postmajdanowym chaosie z oczywistych względów nie zdążyły znaleźć alternatywnego wyjścia. Jednak dlaczego nie podjęto żadnych działań w 2015 roku? Dlaczego nie rozpoczęto prac modernizujących elektrownie cieplne (przeorientowanie ich na inne niż antracyt grupy węgla, których Kijów ma pod dostatkiem) od razu po zakończeniu sezonu opałowego? Tym bardziej, że warunki pogodowe były bardzo sprzyjające. Dlaczego negocjacje z RPA dotyczące dostaw antracytu rozpoczęto dopiero latem?

Nici prowadzą niestety do oligarchów. Jest wysoce prawdopodobne i niemal oczywiste, że przeciwni takim działaniom byli ukraińscy oligarchowie, głównie Rinat Achmetow i Konstanty Hryhoryszyn. Pierwszy korzysta na dostawach antracytu z niekontrolowanej przez Kijów części Donbasu nad Dniepr. Drugi lobbuje za dostawami prądu przez RAO JES Rassija na Ukrainę. Według powszechnej opinii w ukraińskich mediach, pierwszy jest zorientowany na otoczenie premiera Arsenija Jaceniuka, a drugi na otoczenie prezydenta Petra Poroszenki, głównie ministra energetyki Wołodymyra Demczyszyna.

Głównym pytaniem jest, jak dalej rozwinie się sytuacja? Po pierwsze, media rosyjskie zbagatelizowały problem z dostawami energii elektrycznej na półwysep, co może świadczyć o pewnym braku pomysłu na reakcję ze strony Kremla. Oceny są utrzymywane w spokojnym tonie – incydent ma rzekomo przyspieszyć prace dywersyfikacyjne FR i władz okupacyjnych. Jednak budowany przez Moskwę most energetyczny pomiędzy rosyjskim Krajem Krasnodarskim, a Krymem nie ma szans na to, by w pełni uniezależnić półwysep od dostaw prądu z ukraińskich elektrowni. Moce przesyłowe, które ma zapewnić nowy most mają w grudniu tego roku stanowić maksymalnie 30% od potrzeb na półwyspie. Zresztą nawet teoretycznie zapewnienie przez budowany most wystarczających mocy nie byłoby warunkiem wystarczającym do uniezależnienia: jest jeszcze kwestia wątpliwych zdolności do przesyłu z Kraju Krasnodarskiego oraz modernizacji infrastruktury na Krymie. Wszystko to ciągnie za sobą znacznie większe koszty i znacznie większą perspektywę czasową od tej, o której mówi Kreml. W efekcie, co najmniej w średniej perspektywie Krym pozostanie zależny od dostaw energii elektrycznej z macierzy.

Kreml, na kanwie opisywanych wydarzeń oczywiście nie zdecyduje o oddaniu Ukrainie Krymu. Jednocześnie bardzo wątpliwym jest, by perturbacje w systemie energetycznym mogły kardynalnie wpłynąć na nastroje społeczne na półwyspie w postaci zwiększenia zwolenników powrotu pod kontrolę Kijowa. Bardzo możliwym za to jest reakcja zwrotna na innych kierunkach współpracy energetycznej – problemy z dostarczaniem deficytowego nad Dnieprem antracytu, na którym pracuje połowa z 14 elektrowni cieplnych. Choć sytuacja z zapasami antracytu jest znacznie lepsza, niż w minionym roku, to wciąż do ideału daleko. Ukraina musi szukać alternatywnych źródeł węgla wysokokalorycznego, a po zakończeniu sezonu opałowego natychmiast rozpocząć prace modernizujące elektrownie.

Po drugie, pod wpływem presji społecznej Kijów może zacząć wymagać od Moskwy negocjacji dotyczących nowego kontraktu na dostawy energii elektrycznej na Krym. Prawdopodobieństwo tego kroku jest wysokie i odzwierciedla naciski społeczne. Wiele, będzie zależał od rozwoju debaty publicznej nad Dnieprem. Istotnym elementem tej układanki jest fakt, że ważnym graczem pozostaje Mustafa Dżemilew, bezpośrednio zaangażowany w problem, co wzmacnia szanse na renegocjacje kontraktu. Tak czy inaczej, stopień determinacji Kijowa w zakresie nowego kontraktu będzie doskonałym miernikiem poziomu oligarchizacji życia publicznego na najwyższym szczeblu.  

Po trzecie, nie należy wykluczać, że kluczowym i bezpośrednim skutkiem kryzysu będzie dymisja ministra energetyki Demczyszyna. Jak wiadomo, nad Dnieprem trwa dyskusja dotycząca przeformatowania rządu a Demczyszyn i tak jest jednym z głównym kandydatów do dymisji. Biorąc jednak pod uwagę wpływy wspomnianych oligarchów, nie da się wyeliminować wariantu przewidującego nawet rozpad koalicji - i tak trzeszczącej w szwach. Kryzys energetyczny byłby wtedy detonatorem tego procesu. Nie zapominajmy jednak, że ani Poroszence, ani Jaceniukowi nie zależy na takim scenariuszu. Prawdopodobnie kompromisowe rozwiązanie zostanie znalezione.

Po czwarte, długoterminową implikacją kryzysu może być szansa na powrót na wokandę tematu Krymu. Oczywiście nie ma co liczyć na jej szybkie rozwiązanie, ale chodzi o sam fakt wznowienia dyskusji publicznej, co dla coraz bardziej zapominanych Tatarów Krymskich oraz reszty proukraińsko nastawionych mieszkańców Krymu ma duże znaczenie. 

Zobacz także: KE wybrała kluczowe projekty energetyczne

Zobacz także: Sabotaż pozbawił Krym energii elektrycznej. Stan wyjątkowy na półwyspie

Reklama
Reklama

Komentarze