Reklama

Analizy i komentarze

Wyborcze żniwa. Dla kogo protesty rolników to furtka do Parlamentu Europejskiego?

Kobieta siedząca w kabinie biało-czerwonego ciągnika
Protest rolników przeciwko rządowi, Frankfurt, 11.01.2024. Jeden z wielu protestów rolników, które opanowały Europę
Autor. Flickr / @conceptphoto.info

Niedawne protesty rolników zwróciły uwagę nie tylko swoim rozmachem i w sumie niezłą organizacją. Chociaż jakość ich komunikacji była taka, że dalibóg czasami trudno było zrozumieć przeciwko czemu protestują, to zdecydowanie nie można ich lekceważyć i wrzucać do worka z różnej maści odklejonymi od rzeczywistości negacjonistami. Sprawa jest znacznie poważniejsza i wykracza poza deficyty natury edukacyjnej.

W odpowiedzi na protesty, których skala ewidentnie zaskoczyła europejskich urzędników, KE poszła na szereg ustępstw. Szefowa KE zapowiedziała weryfikację planów co do „symbolu polaryzacji”, jak określiła zamiar ograniczenia pestycydów w rolnictwie o połowę. „Nasi rolnicy zasługują na wysłuchanie” – powiedziała Von der Leyen i kontynuowała: „Wiem, że martwią się o przyszłość rolnictwa i swoją przyszłość jako rolników. Wiedzą jednak również, że rolnictwo musi przejść na bardziej zrównoważony model produkcji, aby ich gospodarstwa pozostały rentowne w nadchodzących latach”. Aby złagodzić gniew protestujących ogłoszono również planowane ustępstwa w zakresie gruntów, które będą musiały pozostawać jako „nieprodukcyjne” – to istotne w kontekście starań o dotacje.

Reklama

Te ustępstwa poczynione pod przymusem przypominają nam, że eksperci, przynajmniej Ci bardziej rozgarnięci, od lat zwracali uwagę, że zamienienie polityki klimatycznej w rodzaj świeckiego kultu może zakończyć się wielopoziomową katastrofą. Nieroztropne obciążanie obywateli oraz poszczególnych branż obowiązkami trudnymi lub wręcz niemożliwymi do realizacji musi, w którymś momencie doprowadzić do sprzeciwu. Zwłaszcza, jeśli towarzyszy mu ignorowanie ostrzeżeń i głosów wzywających do tego, by nie lekceważyć kosztów transformacji.

Czytaj też

W tym miejscu, chciałbym jasno zaznaczyć – konieczność jej przeprowadzenia jest dla mnie oczywista. Przytłaczającą większość wiarygodnych opracowań dotyczących klimatu moglibyśmy spuentować pięcioma słowami – nie ma czasu do stracenia. Trzeba działać szybko, zdecydowanie i… mądrze, czyli jednak nieco inaczej niż dotychczas.

Reklama

Dalsze lekceważenie głosów ostrzegających o społecznych konsekwencjach zbyt mocno dokręconej śruby może i wpłynie pozytywnie na nasze samopoczucie, ale tylko w krótkiej perspektywie. W tej dłuższej majaczą nam już na horyzoncie protesty kolejnych grup, które nie tyle nie chcą, co po prostu nie będą w stanie udźwignąć ciężarów wynikających z europejskiej polityki klimatycznej. W kolejce stoją nie tylko rolnicy, ale i wiele innych branż – jak choćby chemiczna, czyli trzeci co do wielkości sektor przemysłowy w Polsce, dający pracę ponad 340 tysiącom osób. Jego sytuacja jest wyjątkowo trudna, ponieważ nie dość, że w dyrektywie RED III przyjęto wyśrubowane normy dotyczące np. RFNBO, to jeszcze cierpi on z powodu właściwie niekontrolowanego przez UE napływu nawozów, głównie ze wschodu, w tym putinowskiej Rosji. Mamy więc do czynienia z sytuacją, w której UE może i nie pomaga w zatrzymaniu tego haniebnego procederu, ale przynajmniej zmusza przedsiębiorstwa do kosztownej transformacji. No chyba nie tędy droga.

Powyższe to oczywiście tylko pierwszy z brzegu przykład, ale tego typu obszarów jest znacznie więcej. Rośnie grupa obywateli (nie tylko Polski), którzy czują się porzuceni. Wbrew próbom usłużnych mediaworkerów nie da się wrzucić wszystkich do worka pn. „denialiści i oszołomy”, ponieważ wielu z nich rozumie wagę walki ze zmianami klimatu. Domagają się jedynie, by odbywała się ona w sposób racjonalny – zauważający także koszty i potrzebę wsparcia w tym zakresie. Oczywiście, dla dobrego samopoczucia można ich nadal ignorować, ale wydarzenia ostatnich kilku tygodni pokazują, że prawdopodobnie nie jest to najlepsza droga. Zwłaszcza, że zniecierpliwienie zaczyna być również widoczne w sondażach poprzedzających wybory do Parlamentu Europejskiego – a to jest już po prostu niebezpieczne.

Czytaj też

I bynajmniej nie mam tu na myśli niebezpieczeństwa polegającego na tym, że niemądrzy politycy stracą mandaty, przywileje i wpływy. Bardziej obawiam się tego, kto ich zastąpi i czy przypadkiem nie środowiska, które nie tyle będą chciały uporządkować klimatyczny stolik, co po prostu go przewrócić - po cichu liczę na to, że skończą jak polscy odpowiednicy. Wpadlibyśmy wtedy z deszczu pod rynnę. Kiedy uświadomimy sobie znaczenie dynamiki politycznej w kształtowaniu działań na rzecz ochrony klimatu oraz rolę UE w napędzaniu światowych zmian w tym zakresie, dopiero wówczas będziemy mogli w pełni dostrzec powagę sytuacji.

W czerwcu tego roku mieszkańcy państw członkowskich UE po raz kolejny wybiorą swoich przedstawicieli w Parlamencie Europejskim. Będą to już dziesiąte wybory do PE (dla Polaków piąte) i pierwsze po Brexicie. W końcówce lipca 2023 osiągnięto wstępne porozumienie dotyczące zwiększenia liczby MEP-ów (od angielskiego Member of European Parliament) do 720. Została ona zaaprobowana także przez PE i Radę Europejską. Od składu nowego parlamentu w dużym stopniu zależeć będzie nie tylko kształt Komisji Europejskiej, ale także wielu polityk realizowanych na szczeblu wspólnotowym, w tym oczywiście klimatycznej - szeroko rozumianej.

Z sondażu, który w ubiegłym miesiącu wzbudził sporo zainteresowania (i który omawiał choćby Reuters) wynika, że istnieje spore prawdopodobieństwo, iż w zbliżającej się elekcji w siłę urosną formacje prawicowe oraz populistyczne, kosztem centrum, lewicy i partii zielonych. Nie cichną spekulacje, że owocem takiego rozkładu sił mogłaby być bardziej lub mniej formalna koalicja nastawiona, mówiąc delikatnie, dość sceptycznie wobec prowadzonych dotychczas działań na rzecz ochrony klimatu. I bądźmy uczciwi – w wielu przypadkach jest to krytyka słuszna i nie zawsze prowadzona z negacjonistycznych pozycji. Pytanie podstawowe dotyczy jednak jej granic oraz tego na jak daleko idące ustępstwa trzeba będzie się godzić. Jeśli chcemy skutecznej transformacji, to zwyczajnie nie możemy lekceważyć głosów wzywających do jej urealnienia - względem możliwości ekonomicznych, społecznych czy politycznych. 

Czytaj też

Autorzy badania European Council on Foreign Affairs, o którym mowa wyżej, przeprowadzili symulację dotyczącą lipcowego głosowania ws. odbudowy zasobów przyrodniczych. Zwolennicy nowych uregulowań wygrali je większością zaledwie 12 głosów, ale wg. Projekcji badaczy w nowym parlamencie mogłoby ono przepaść, a różnica między zwolennikami i przeciwnikami wyniosłaby ok. 70. To oczywiście tylko rodzaj intelektualnego eksperymentu, ale pokazującego nam, że od zbliżających się wyborów do PE zależy znacznie więcej niż to, kto tym razem będzie pobierać apanaże nieadekwatne do stopnia odpowiedzialności. 

Reklama

W nadchodzących miesiącach należy spodziewać się wzmożonej aktywności polityków i środowisk kierujących swój przekaz do grup będących ofiarami (lub uważających się za nie) transformacji klimatycznej. Paliwa im raczej nie braknie, bo zarówno odchodząca KE, jak i jej poprzednicy z wcześniejszej kadencji, zrobili wiele, by zantagonizować na tym tle naprawdę wiele osób, firm czy całych branż. Próby zaostrzania kursu, polegające na podnoszeniu celów klimatycznych, należy w tym kontekście ocenić jednoznacznie negatywnie - jako krótkowzroczne i zideologizowane. To nie tylko niemądre z punktu widzenia konkurencyjności europejskiej gospodarki, ale także bardzo ryzykowne biorąc pod uwagę nastroje.

Reklama

Komentarze

    Reklama