Reklama

Analizy i komentarze

Czy Trump wywróci klimatyczny stolik? Nie bądźmy naiwni

Fot. Coast Guard photo by Petty Officer 2nd Class Patrick Kelly
Fot. Coast Guard photo by Petty Officer 2nd Class Patrick Kelly

Wybór Donalda Trumpa na 47. Prezydenta Stanów Zjednoczonych, to bez wątpienia wydarzenie zasługujące na wielopłaszczyznową analizę. Zwłaszcza, gdy przypomnimy sobie jego rolę w haniebnym szturmie na Kapitol w styczniu 2021 czy ponury obraz jaki wyłaniał się z dość zgodnych wspomnień jego byłych współpracowników. U nas, nad Wisłą, jego zwycięstwo wywołało reakcje, które można podzielić na trzy kategorie: uzasadnione, histeryczne oraz głupie. Niestety, z przewagą tych ostatnich. Niestety, także w odniesieniu do szeroko rozumianego sektora energii.

Zarówno przed, jak i po amerykańskiej elekcji mieliśmy do czynienia z klasycznym ogłupianiem odbiorców poprzez wpychanie ich w pułapkę skrajności. Nie chcę nawet przytaczać ani niemądrych głosów na temat nowego-starego przywódcy USA płynących z lewa, ani infantylnego entuzjazmu, który wywołuje on u części polskiej prawicy. Rozumiem, że obydwie strony żywią się nieustannym konfliktem, a jego przedmiot, to kwestia trzeciorzędna, każdy powód jest dobry, żeby trochę spolaryzować. I dopóki zdajemy sobie z tego sprawę, to można jeszcze jakoś minimalizować szkody, ale gdy tego typu tez zaczynamy używać w poważnych dyskusjach, to robi się po prostu niebezpiecznie. A przy okazji niemądrze.

Nie zliczę, ile razy słyszałem lub czytałem, że to co wydarzyło się w USA będzie oznaczać: „katastrofę” lub „zaoranie” globalnej polityki klimatycznej. Pierwszego terminu używają oczywiście osoby, którym byłoby z tego powodu smutno, zaś drugiego te, którym niekoniecznie. I żeby to jeszcze dotyczyło wyłącznie dyskusji publicystycznych lub naszych codziennych naparzanek w różnych mediach społecznościowych, to pewnie niespecjalnie chciałoby mi się ten temat poruszać. O Trumpie napisano już tak wiele, że to prawdę mówiąc umiarkowana przyjemność dorzucać tekst nr 877 642 643 do tego zbioru. Ambaras polega jednak niestety na tym, że tego typu argumentów używają już nawet poważni ludzie, w poważnych rozmowach, rozważając poważne decyzje dotyczące gospodarki. A robią to, bo nęci ich pozorna atrakcyjność tego typu podejścia.

Czytaj też

Drill, baby, drill” – to slogan, którego w ostatnich miesiącach wielokrotnie używał świeżo upieczony prezydent-elekt. Swoją drogą, często przypisywane jest mu niesłusznie autorstwo tych słów, pewnie ze względu na ich poetykę, pasującą do szołmeńskiego stylu byłego-przyszłego gospodarza Białego Domu. Ich prawdziwym autorem, a przynajmniej osobą, która pierwsza wypowiedziała je publicznie, był wicegubernator stanu Maryland, Michael Steele. Padły one we wrześniu 2008 roku podczas konwencji Republikanów w Saint-Paul w Minnesocie. Szybko zyskało popularność jako krótka, nośna fraza promująca zwiększenie krajowej produkcji ropy naftowej i gazu. Co ciekawe, Donald Trump nie był też pierwszym politykiem, który podchwycił slogan Steele’a. Przed nim zrobił to także były burmistrz Nowego Jorku Rudy Giuliani oraz kandydatka na wiceprezydenta w 2012 roku Sarah Palin.

W szerszym kontekście hasło „drill, baby, drill” stało się symbolem polityki nastawionej na intensywne wydobycie paliw kopalnych jako klucza do niezależności energetycznej i bezpieczeństwa narodowego. Krytycy traktują je jako retoryczny symbol ignorowania długofalowych skutków środowiskowych takiej działalności. I właśnie w tym duchu, absolutnej przychylności branży naftowo-gazowej należy odczytywać przygarnięcie tego sloganu przez Donalda Trumpa. I to właściwie żadne zaskoczenie, bo wielokrotnie dał się już poznać jako osoba, której (mówiąc wyjątkowo delikatnie) leży na sercu dobrostan naftowych magnatów. Oczywiście wyłącznie z powodu troski o amerykański przemysł, każdy kto upatrywałby się w tym drugiego dna i np. próby odwdzięczenia za wsparcie, powinien zostać ogłoszony nikczemnikiem.

Reklama

Branża wie, że może liczyć na ekscentrycznego miliardera. Już kilka tygodni temu Reuters donosił, że szefowie kompanii energetycznych niemal ustawiają się do niego w kolejce. W przestrzeni publicznej krąży już „lista życzeń” sektora oil&gas, na której znaleźć można najrozmaitsze pomysły. Wiele z nich, oprócz oczywistej szkodliwości dla środowiska i przydatności dla energetycznych krezusów, łączy jeszcze jeden wspólny mianownik – zasłanianie się wyświechtanymi, demagogicznymi hasełkami o „wolności”. Dobrym przykładem jest tutaj dążenie do złagodzenia przepisów dot. redukcji emisji spalin (planowo -50% w 2032, przyjmując 2026 r., jako bazowy). Jak tłumaczy to przedstawiciel American Petroleum Institute? „Uważamy, że nadszedł czas, w którym Amerykanie powinni mieć większy wybór, a nie mniejszy, jeśli chodzi o energię, której używają” – uważa cytowany przez Reutersa Dustin Meyer.

Branża chciałaby także złagodzenia regulacji dotyczących takich kwestii jak eksport węglowodorów, budowa infrastruktury przesyłowej czy samo wydobycie, także na obszarach wcześniej niedostępnych lub dostępnych w bardzo ograniczonym zakresie (agencja wymienia tutaj niektóre obszary morskie oraz Alaskę). Nie wiem czy Donald Trump spełni dokładnie te życzenia, ale dość oczywistym wydaje się, że amerykański sektor oil&gas ma tutaj podstawy do optymizmu. Przestrzegałbym równocześnie przed pochopnymi opiniami, że oznacza to równoczesną kasację sektora OZE czy szerzej – niskoemisyjnych rozwiązań.

Czytaj też

Zwłaszcza, że ma on swoje argumenty. Reuters przywołuje tutaj dane Energy Innovation, przedsiębiorstwa pracującego w obszarze polityk środowiskowych. Wynika z nich, że krytykowane przez Republikanów Inflation Reduction Act, Bipartisan Infrastructure Law oraz

CHIPs and Science Act miały od 2022 niebagatelny wpływ na amerykański rynek pracy. Objawia się on w przyczynieniu do stworzenia ponad 300 tysięcy nowych miejsc pracy oraz „aktywowania” 372 miliardów dolarów nowych, prywatnych (podkreślmy) inwestycji. To nie są liczby, które można łatwo zlekceważyć, jeśli idzie się do wyborów z hasłami wzmacniania gospodarki. Ich zignorowanie utrudnia również to, że jak zauważa agencja: „Duża część tej aktywności koncentrowała się w stanach, które głosowały na Republikanów w wyborach”. Jako przykład podaje tutaj działania związane z wodorem, które ogniskowały się wokół najważniejszych obszarów przemysłowych, a większość centrów wodorowych utworzonych przez Departament Energii zlokalizowana jest w zwycięskich dla GOP stanach. Inną kwestią jest to, że Elon Musk, kto wie czy nie najpotężniejsza osoba w nowej administracji, to równocześnie osoba sceptycznie nastawiona do wykorzystania H2 w transporcie (któż by się spodziewał, prawda?). I tego czynnika nie należy lekceważyć.

Reklama

Powody do obaw ma (i sama je zresztą wyraża) branża wiatrowa, szczególnie w odniesieniu do segmentu offshore. Lęk przed przyszłością pod rządami Trumpa wyrazili po wyborach przedstawiciele dwóch potentatów na tym rynku – RWE i Siemens Energy. Pierwszy z nich to jeden z największych na świecie deweloperów projektów offshore, a drugi to globalnie największy producent morskich turbin wiatrowych. „Biorąc pod uwagę wyniki wyborów w USA, widzimy większe niż wcześniej ryzyko dla terminowej realizacji projektów wiatrowych na morzu” – powiedział cytowany przez Reutersa Michael Mueller, głównodowodzący w zakresie finansów RWE. Łącznie firmy zaangażowane są obecnie w projekty „wyceniane” co najmniej na 7,2 GW (odpowiednio 3 i 4,2 GW). Ich przyszłość jest dziś mglista, a sytuacji zdaje się nie poprawiać również fakt, że obydwa wspomniane wyżej podmioty są firmami niemieckimi. A wszyscy wiemy, jaki stosunek do naszego zachodniego sąsiada ma DJT.

Pewnie część z Państwa już kilka razy pomyślała, że opowiadam tutaj o jakimś gazie, o wiatrakach i tak dalej, zapominając zupełnie o koronnej, najgłośniejszej i najbardziej spektakularnej deklaracji Donalda Trumpa – zapowiedzi wycofania USA z porozumienia paryskiego. Uspokajam – pamiętam, ale osobiście dostrzegam w niej znacznie mniej mocy niż chcieliby niektórzy polscy komentatorzy, zwłaszcza Ci „klimatosceptyczni”. Już kilka razy byłem świadkiem rozmów poważnych osób, których wiedzę szczerze cenię, zastanawiających się (w skrócie) czy bez USA ostoi się europejska polityka klimatyczna. To „zastanawianie” odczytuję jako klasyczne „wishfull thinking” - liczenie, że presja Trumpa i zmiana amerykańskich priorytetów doprowadzi do złagodzenia stanowiska EU.

Czytaj też

Proszę się na mnie nie gniewać, ale uważam to za trochę naiwne. Oczywiście absolutnie zgadzam się, że część założeń np. Europejskiego Zielonego Ładu (ale nie tylko) wymaga pilnej rewizji, bo już dziś wiemy, że nie działają lub przynoszą efekt odwrotny od zamierzonego. To wszystko prawda, ale wpływ nieszczególnie cenionego na zachodzie Europy Trumpa będzie tutaj mocno ograniczony. Warto w tym miejscu pamiętać o latach 2017-2021, kiedy sprawował on urząd „przywódcy wolnego świata” po raz pierwszy. Czy europejska polityka klimatyczna doświadczyła wówczas jakiegoś załamania? No niekoniecznie, powiedziałbym raczej, że odwrotnie – rozkwitała, przecież Europejski Zielony Ład został zaprezentowany w grudniu 2019, a więc w środku jego kadencji. Więc na jakiej podstawie dzisiaj (po latach działań i wydaniu kolejnych miliardów euro) liczymy, że pod wpływem Waszyngtonu zajdą jakiekolwiek głębsze zmiany? Czy Trump przeszkadzał? Owszem. Czy jego prezydentura była game changerem? Nie. Liczby nie pozostawiają złudzeń – w czasie jego pierwszej kadencji zainstalowana moc OZE: w Europie wzrosła o 26%, w USA wzrosła o 41%, a w Chinach wzrosła o 63%. Nieźle, jak na kogoś w kim upatruje się pogromcy OZE.

Reasumując – nie mam złudzeń, że druga kadencja Trumpa będzie dobrą dla branży paliw kopalnych i pewnie trochę gorszą dla szeroko rozumianego klimatu (w tym powiązanych z tym zagadnieniem sektorów gospodarki). Stanowczo nie zgadzam się jednak z myślowym radykalizmem, głoszącym naftowe Eldorado bez ograniczeń lub bezwarunkową katastrofę wysiłków na rzecz ograniczenia zmian klimatu. Osobiście mam nadzieję, że powrót do władzy denialisty z Nowego Jorku pozwoli nam spojrzeć na dotychczasowe aktywności z pewnym dystansem i dokonać mądrych zmian. Takich, które wzmocnią nasze wysiłki na rzecz ochrony klimatu i równocześnie nie zdemolują europejskiego przemysłu. Nie wiem, czy pamiętacie Państwo, co zrobił „na ochłodę” Andrzej Kmicic, gdy dowiedział się o zdradzie Radziwiłłów podczas rozmowy w Pilwiszkach, ale to samo zalecałbym przed konstruowaniem opinii. O Trumpie. Lepiej ochłonąć, może zebrać trochę mniej rozemocjonowanych wyświetleń, ale dzięki temu pozostać w bliższym związku z rzeczywistością.

Trump obiecał porzucić projekty wiatrowe na morzu, wycofać regulacje klimatyczne, otworzyć więcej federalnych terenów i wód na odwierty ropy i gazu. Doradcy przygotowali rozporządzenia wykonawcze, aby wycofać się z paryskiego porozumienia klimatycznego, które wiąże USA z redukcją emisji.

Reklama
Reklama

Komentarze

    Reklama