Analizy i komentarze
Pierwsze eksplodziny Nord Streamów. To już rok od sabotażu na gazociągach [KOMENTARZ]
Dokładnie rok temu tajemnicze eksplozje zniszczyły trzy z czterech gazociągów magistrali Nord Stream. Choć do dziś nie wiadomo, kto stał za atakiem, to znane są konsekwencje energetyczne i geopolityczne tego wydarzenia.
Dziś magistrale Nord Stream obchodzą swoje pierwsze eksplodziny. Dokładnie rok temu, 26 września 2022 roku, eksplozje ładunków wybuchowych uszkodziły obie nitki gazociągu Nord Stream oraz nitkę A gazociągu Nord Stream 2, który – choć ukończony – nigdy nie został oddany do użytku. Sprawców jak na razie nie udało się ustalić. Wiadomo natomiast, jakie energetyczne oraz geopolityczne konsekwencje przyniosło to wydarzenie.
Przede wszystkim, zniszczenie większości mocy przesyłowych magistrali Nord Stream pogrzebało – przynajmniej na jakiś czas – niemiecki model transformacji energetycznej, czyli Energiewende. Berlin zakładał bowiem, że w ramach tejże polityki będzie mógł prowadzić komis z rosyjskim gazem. Surowiec z Rosji miał płynąć potężnym kanałem bezpośrednim prosto do RFN (przepustowość obu Nord Streamów wynosiła 110 mld metrów sześciennych rocznie, a więc nieco więcej niż zużywały same Niemcy), by następnie trafiać do innych państw, które wybierały model Energiewende dla swojej gospodarki. Teraz manewr ten jest niemożliwy – bałtycka trasa dostaw gazu w 75% nie funkcjonuje; trudno powiedzieć, czy zniszczone fragmenty magistrali będą nadawać się do naprawy; nie wiadomo także, kto miałby się ewentualnie podjąć prac naprawczych. Tymczasem Niemcy stanęły w energetycznym rozkroku – wciąż nie jest jasne, czy Berlin będzie chciał przebudować swoją wizję transformacji energetycznej czy też wskrzesić to, co się da z Energiewende. Na impasie decyzyjnym traci niemiecka gospodarka: coraz wyższe ceny energii uderzają w przemysł i gospodarstwa domowe, zakłady produkcyjne grożą emigracją np. do Stanów Zjednoczonych, a w społeczeństwie rośnie poparcie np. dla Alternatywy dla Niemiec (AfD), czyli prawicowych populistów żerujących na niezadowoleniu. Sytuacja wymaga działań – jednakże rząd federalny nie potrafi wyjść z dobrym, konkretnym i długofalowym planem naprawczym. Podejmowane działania są doraźne – i nie rozwiązują problemu, a jedynie łagodzą jego skutki.
Na tym lista problemów wywołanych zniszczeniem Nord Streamów się jednak nie kończy – pozostaje bowiem kwestia ustalenia, kto stał za tym sabotażem. W przestrzeni medialnej pojawiły się trzy główne hipotezy – jako winnych wskazywano Amerykanów, Rosjan i... Ukraińców. Każda z tych opcji byłaby dla Niemców bardzo problematyczna. Jeśli prowadzone obecnie śledztwo (którym zajmują się Duńczycy, Niemcy i Szwedzi) wykazałoby, że za zniszczeniem Nord Streamów stoją Stany Zjednoczone, to w RFN doszłoby do wzrostu nastrojów antyamerykańskich i – co prawdopodobne – chęci odłączenia się od struktur, w których wiodącą rolę odgrywają USA. Berlin mógłby zwrócić się w stronę federalizowania Unii Europejskiej i tworzenia na jej gruncie podmiotów równoważących np. wpływy NATO w Europie. Byłoby to jednak kosztowne i dość karkołomne, biorąc pod uwagę rozpoczętą już rywalizację między Brukselą a Pekinem, w której UE opłaca się być w zespole z Ameryką. Jeśli winni okazaliby się Rosjanie – perspektywa powrotu do współpracy energetycznej z tym krajem oddaliłaby się jeszcze bardziej, a unijne „jastrzębie" walki z Rosją (czyli np. Polska, konfliktująca się obecnie z RFN) dostałyby nową amunicję do ręki. Byłby to również kolejny dowód na błędną perspektywę niedawnej polityki zagranicznej Berlina. Jeśli zaś za sabotażem na Nord Streamach stoją Ukraińcy, to rozgoryczenie mogłoby łatwo przemeblować niemiecką scenę polityczną i rozpocząć dyskusję wewnętrzną w kwestii podejścia do toczącej się na Ukrainie wojny. Patrząc na te scenariusze łatwo dojść do wniosku, że dla Niemiec byłoby lepiej, gdyby winny wysadzenia Nord Streamów nie znalazł się nigdy.
Czytaj też
A propos Ukrainy – warto zauważyć jeszcze jedną implikację zniszczenia podbałtyckich gazociągów dla tego państwa i jego relacji z Niemcami. Magistrale łączące Rosję z RFN były bowiem od dawna potężną zadrą na linii Kijów-Berlin. Ukraina – całkiem słusznie – postrzegała je jako potężne zagrożenie dla swojej pozycji. Nord Streamy mogły bowiem przejąć przesył gazu, który przed ich powstaniem był realizowany przez terytorium ukraińskie. Taki manewr pozbawiał Ukraińców nie tylko dochodów z tytułu tranzytu surowca, ale także bezpiecznika geopolitycznego: trudno zaatakować pełnoformatowo kraj, który jest główną arterią dostaw kluczowego towaru dla ważnych, wpływowych i bogatych klientów. Nie jest przypadkiem, że rosyjska pełna agresja na Ukrainę rozpoczęła się akurat wtedy, gdy ukończono prace nad gazociągiem Nord Stream 2, tworząc w ten sposób alternatywę dla szlaku ukraińskiego. Jednakże teraz podbałtyckich magistrali praktycznie nie ma. A to oznacza, że nie ma też jednej z najważniejszych kwestii spornych między Ukrainą a Niemcami. Każda ze stron może wykorzystać tę okazję do resetu relacji.
Warto wspomnieć o jeszcze jednej konsekwencji zniszczenia gazociągów Nord Stream. Wydarzenie to pokazało Europejczykom, że ich infrastruktura krytyczna nie jest święta i nietykalna – a to z kolei zapoczątkowało w Europie zupełnie nową dyskusję, w której wreszcie na poważnie zaczęto omawiać zagrożenia dla najważniejszych obiektów oraz sposoby ich ochrony. Być może Stary Kontynent potrzebował tak gwałtownego wyrwania z coraz bardziej niebezpiecznego snu o powszechnym bezpieczeństwie gwarantowanym mocą porozumień handlowych?
Jak widać, wysadzenie Nord Streamów ma konsekwencje wykraczające daleko poza energetykę. Patrząc na sprawę sabotażu na tych gazociągach trudno nie odnieść wrażenia, że im więcej czasu od niego mija, tym więcej pytań rodzą rdzewiejące na dnie Bałtyku rury.