Analizy i komentarze
Komu służy dziura w rurze? Nowe tropy ws. Nord Streamów [KOMENTARZ]
Historia dziwnego rejsu jachtu „Andromeda”, który jakoby miał stanowić bazę dla działań dywersyjnych skierowanych przeciwko Nord Stream 1 i 2, to może być pułapka informacyjna. Zaprojektowana tak, by utrudnić dotarcie do faktycznych sprawców. Paradoksalnie – może jednak okazać się cennym tropem, wbrew intencjom tajemniczych reżyserów.
Przypomnijmy: we wrześniu 2022 roku seria podwodnych eksplozji uszkodziła dość poważnie powłokę Nord Stream 1 oraz spowodowała drobniejsze szkody na nitce A rurociągu NS2. Pomimo śledztwa prowadzonego przez kilka państw (Polskę też) wciąż pozostaje zagadką, kto dopuścił się tego ataku. Już od pierwszej chwili w przestrzeni medialnej ścierały się dwie wersje. Jedna zakładała, że to rosyjska prowokacja. Druga – że to Amerykanie (względnie: Ukraińcy), być może przy udziale partnerów z NATO, postanowili ostatecznie zamknąć drogę rosyjskiego gazu do Unii Europejskiej. Wiarygodnych dowodów, potwierdzających którąkolwiek z teorii, wciąż jednak brak. Pojawiają się za to kolejne poszlaki. Oraz, znacznie częściej – plotki. Z których znaczna część jest zapewne celową dezinformacją.
Bój o uwagę infosfery jako pierwszy wygrał sędziwy Seymour Hersh, znany amerykański dziennikarz śledczy – który praktycznie całą swoją karierę oparł na tropieniu i ujawnianiu zbrodni „imperialistów" z Waszyngtonu. Zbrodni czasem prawdziwych, jak masakra w My Lai podczas wojny wietnamskiej, czasem nieco mniej oczywistych, a czasem całkiem dętych. Ale zawsze użytecznych propagandowo dla Moskwy, względnie dla amerykańskiej, pacyfistycznej lewicy. Tym razem przedstawił scenariusz, oparty o wiedzę dość oczywistą w branży wojskowo-wywiadowczej (że Amerykanie i jakoby pomagający im Norwegowie są antyrosyjscy, a ponadto mają wyszkolonych specjalistów od operacji podmorskich), wzbogacony o niewątpliwie atrakcyjną fabułę, kończącą się „bum" na dnie Bałtyku. Problem w tym, że na tę część fabularną nie miał cienia dowodów, poza własnym głębokim przekonaniem i powoływaniem się na jakieś anonimowe źródło. Gdy fala zainteresowania jego opowieścią opadła, częściowo pod wpływem merytorycznej krytyki wielu ekspertów, w zachodniej prasie pojawiły się przecieki wskazujące, że amerykańskie służby specjalne już przed atakiem miały wiedzieć o przygotowaniach, czynionych przez służby specjalne Ukrainy – i świadomie nie zastopowały planów Kijowa. Potem: że krążący we właściwym miejscu i czasie jacht „Andromeda", z załogą na paszportach bułgarskich i rumuńskich (wiele wskazuje, że fałszywych), został wynajęty przez warszawską firmę, będącą jakoby przykrywką ukraińskiego wywiadu w Europie. Na dodatek w operację miał być zaangażowany „pewien młody Ukrainiec związany z wojskiem".
Niedawno pojawił się jednak kolejny „przeciek ze śledztwa" – który zwolennikom wersji o sprawstwie amerykańsko-ukraińskim raczej się nie spodobał. Otóż, obecna prezes spółki „Feeria Lwowa", która wynajęła „Andromedę" – pani Natalia A. (pełne nazwisko nietrudno znaleźć w KRS) – ma co prawda powiązania z Ukrainą, ale jeszcze wyraźniejsze z Rosją. Wychodzi więc na to, że za całą akcją stoi nie firma generała Budanowa, ale wręcz przeciwnie. Sama zaś „Feeria" faktycznie, z racji swej historii i sposobu dotychczasowego funkcjonowania, na milę (a raczej na wiorstę) zalatuje podręcznikową działalnością przykrywkową.
Tyle, że zdaniem wielu praktyków, jednostka tej wielkości co „Andromeda" raczej kiepsko nadawałaby się jako baza dla skomplikowanej operacji dywersyjnej w głębinach. Znacznie bardziej prawdopodobne, że wybuchy zostały zorganizowane w inny sposób, natomiast ów rejs, zdecydowanie nieprzypadkowy, odbył się tylko po to, by wystawić opinii publicznej Ukraińców w roli sprawców. I po to również pozostawiono na pokładzie jachtu ślady materiałów wybuchowych. Jeśli tak, to oczywiste, że za tym teatrem stał reżyser mający siedzibę w Moskwie. A realnych sprawców należy szukać – na przykład – raczej na pokładzie okrętu podwodnego SS-750 lub innych jednostek rosyjskich, które w feralnym czasie operowały w feralnym rejonie.
Nie byłoby w tym nic szczególnie zaskakującego. Historia działań wywiadowczych i dywersyjnych dostarcza licznych analogii, zarówno w zakresie stosowania tzw. „fałszywej flagi", czyli podszywania się pod inne podmioty, jak i celowego podejmowania działań pozornych, dla odwrócenie uwagi publiki od tego, co najważniejsze. Niczym iluzjonista w cyrku, „znikający" królika w cylindrze.
Czytaj też
Ale w warunkach piętrowej dezinformacji, bazując na strzępach trudnych do zweryfikowania informacji, w gruncie rzeczy mamy bliskie zeru szanse, by dojść prawdy wyłącznie w oparciu o to, co widać. Warto więc posłużyć się inną metodą – analizą interesów. Nawiązującą do starej, bo sięgającej korzeniami czasów rzymskiego antyku, szkoły kryminalistycznej, w poszukiwaniu zbrodniarza pytającej przede wszystkim „cui prodest?"
Teoretycznie oczywiście jest możliwe, że za atakiem stoją Stany Zjednoczone, Norwegia, Ukraina, a być może i Polska. Ale, gdyby atak nastąpił kilka lub kilkanaście miesięcy wcześniej, gdy zawiodły próby blokowania projektu Nord Stream metodami politycznymi, możnaby rzeczywiście oskarżać w pierwszym rzędzie właśnie te kraje, dla których interesów owa inwestycja stanowiła wtedy fundamentalne zagrożenie. Natomiast gdy nastąpiły eksplozje, gaz z Rosji i tak tymi rurami nie płynął, i nie zanosiło się bynajmniej na rychłe przywrócenie dostaw. Więc po co politycy amerykańscy, norwescy czy polscy – a nawet ukraińscy – mieliby zlecać swoim spec-służbom taką operację? Na zapas? Wolne żarty – to jest zawsze ryzyko, że coś pójdzie nie tak i będzie duży skandal. Poza tym koszty, czas ludzi, czyli zużycie środków, które można wykorzystać gdzie indziej, bardziej efektywniej. Takich akcji nie robi się ot, tak – dla sportu i frajdy. A w przypadku żadnego z wymienionych państw nie widać zbyt silnej motywacji, by uderzać akurat tu, teraz i w taki sposób. Przy okazji: zupełnie absurdalne są argumenty Hersha i innych, wskazujące, że o winie niektórych państw Zachodu świadczy sam fakt posiadania przez nie zdolności technicznych i ludzi o stosownych kompetencjach. Dość przypomnieć stary dowcip o bacy, którego chciano kiedyś skazać za bimbrownictwo w oparciu o to, że miał w stodole odpowiednią aparaturę – a ten zaproponował, by na analogicznej podstawie ukarano go od razu za gwałt.
Czytaj też
Czy są więc argumenty mówiące, że to jednak mogła być Rosja? Pośrednie. Po pierwsze, jeśli nie NATO – to przecież nie krasnoludki, hasające po dnie morskim dla zabawy, ani nie kosmici, zatroskani o emisję gazów cieplarnianych ze spalania węglowodorów na jednej z pomniejszych planet Drogi Mlecznej. Po drugie – tak, ten baca też miał aparaturę, czyli zdolności techniczne i ludzkie, i to nawet bardziej realne niż kraje NATO, bo to jednak była jego rura. Przez niego zaprojektowana, położona i chroniona na parę sposobów. A nikt nie ma łatwiej z kradzieżą, niż właśnie stróż. Naprawdę, rosyjski monitoring nie wykrył w porę wrogiej działalności wokół NS? Nie zgromadził twardych dowodów, że to służby państw zachodnich, i nie rzucił ich dotychczas na stół? Bardzo wątpliwe.
No i po trzecie, najważniejsze: interes, czyli korzyści. Możliwe, że Kreml zrozumiał w pewnym momencie, że bałtyckie rurociągi są już de facto i tak bezużyteczne, bo po tym wszystkim co się zadziało powrotu do normalnego handlu gazem z Europą i tak już nie ma, w wyobrażalnej perspektywie. I mógł napisać dla nich ostatnią rolę – rekwizytu w prowokacji, która pozwoli zwalić na Amerykanów winę za to, że Niemcy i inne narody Europy zmarzną minionej zimy. Czyli, wsadzić kijek w szprychy zaskakująco dobrej, jak na wcześniejsze realia, transatlantyckiej współpracy w dziedzinie powstrzymywania rosyjskiej agresji. A przy okazji, pokazać komu trzeba, że Rosjanie grają va banque – a nuż ten i ów z zachodnich decydentów się przestraszy, wymięknie, zgodzi na złagodzenie sankcji, pod presją tej konstatacji? Bo to także sygnał od szantażysty – „mogliśmy uszkodzić swoją rurę, tym bardziej możemy te wasze".
Czytaj też
Pamiętajmy przy tym, że uszkodzenia chyba wcale nie są tak znaczące, jak mogło się wydawać w pierwszej chwili. Niewykluczone, że instalacje względnie łatwo da się naprawić, gdyby kiedyś stały się znów potrzebne. Wytłumaczenie, że cały scenariusz miał być tylko elementem nacisku na europejską opinię publiczną, z ważnym komponentem w postaci skompromitowania Ukraińców jako „terrorystów" i sprawców zimowego przeziębienia obywateli UE, staje się w tym kontekście jeszcze bardziej realistyczne.
Rosjanie są dobrzy w takich grach, nie należy ich lekceważyć. Ale popełniają ostatnio liczne błędy także na tym polu. Możliwe więc, że planując piętrowe dezinfo, po prostu przedobrzyli z tą „Andromedą" – i przygotowując operację, mającą zmylić świat oraz oczernić Ukraińców i Amerykanów, niechcący sami wystawili się na strzał, zdradzając swój prawdziwy udział i intencję. Dzisiaj wiele na to wskazuje.
Autor: Witold Sokała, wicedyrektor Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Polityk Publicznych UJK w Kielcach, przewodniczący Rady i analityk Fundacji Po.Int, publicysta, stały współpracownik Energetyka24