Analizy i komentarze
Koalicja Klimatyczna wskazuje wroga transformacji w Polsce. I wcale nie chodzi o węgiel
Koalicja Klimatyczna stawia sprawę tak: koniec z gazem i inwestycjami związanymi z błękitnym paliwem. Gdyby było to takie proste, w wielu miejscach na świecie elektroenergetyka już odeszłaby od gazu.
„Dalsze poleganie na gazie to ryzyko przepalenia publicznych pieniędzy na nieopłacalne inwestycje, zapóźnienia polskiej gospodarki przez uzależnienie jej od przestarzałej i drogiej energetyki” – wskazuje Koalicja Klimatyczna w swoim najnowszym stanowisku w sprawie energetyki gazowej w Polsce.
Organizacja zaznacza, że w zasadzie już nad Wisłą znaleźliśmy się w „pułapce uzależnienia od gazu”, a kolejne inwestycje w infrastrukturę do transportu i odbioru błękitnego paliwa czy plany na budowę elektrowni gazowych, jeszcze bardziej przywiązują kraj do drogiego, importowanego surowca.
Wszystkie argumenty przeciw stosowaniu gazu w elektroenergetyce (i nie tylko), przytaczane przez Koalicję Klimatyczną, są znane, podnosiła je m.in. Międzynarodowa Agencja Energii. Jak w przypadku każdego paliwa kopalnego, rekomendacje można podsumować jednym zdaniem: jeśli chce się niższych emisji gazów cieplarnianych, trzeba odchodzić od spalania gazu.
Gaz nie taki przejściowy
Niestety, dla paliw kopalnych trzeba mieć alternatywne źródła energii, najlepiej stabilne – a tego warunku nie spełniają OZE, chyba że są wspierane przez magazyny energii czy elektrownie szczytowo-pompowe (a to i tak uproszczenie). Państwa wybrały różne drogi prowadzące do dekarbonizacji – Indie i Chiny jako paliwo przejściowe stosują węgiel, w Europie wiele krajów postawiło na gaz. W pierwszej kolejności dlatego, że miały do niego łatwy dostęp, a błękitne paliwo z Rosji było tanie – ten argument przepadł. Wieloletnie strategie energetyczne nie przewidziały wybuchu wojny w Ukrainie i jej skutków – abstrahując już od zasadności robienia interesów z Moskwą jeszcze przed rosyjską agresją.
Nie da się odkręcić decyzji inwestycyjnych sprzed lat, elektrownie i elektrociepłownie gazowe działają w całej Europie. Stary Kontynent szybko się ich nie pozbędzie. Choćby dlatego, że wcześniej na potęgę rezygnowano z elektrowni węglowych, a zastępowały je bloki gazowe. Nie było w tym przypadku – spalanie gazu wiąże się z mniejszymi emisjami CO2 w porównaniu do węgla. Skoro spalaniu gazu przypisano w UE niższe emisje, to przy obecnym systemie EU ETS, wykorzystanie błękitnego paliwa stało się dla wielu państw jedynym rozwiązaniem, by suchą stopą przejść przez początkowe etapy transformacji energetycznej. Dlatego zwolennicy gazu nazywają go paliwem „przejściowym” czy „pomostowym”.
Koalicja Klimatyczna słusznie zauważa, że do błękitnego paliwa doklejana jest – niesłusznie – łatka „niskoemisyjnego”. Przykładów nie trzeba szukać daleko, niedawno w komunikacie PGE na temat modernizacji elektrociepłowni w Gdyni stwierdzono, że grupa „kontynuuje w gdyńskiej elektrociepłowni proces odchodzenia od węgla i przejścia na paliwo niskoemisyjne, czyli gaz”.
Stąd apel organizacji, by ukrócić taką narrację. Gaz może i jest mniej emisyjny od węgla (o 40-55 proc. w zależności od układu, w jakim jest spalany – CCGT czy OCGT), ale pozostaje paliwem kopalnym i może obniżyć emisje gazów cieplarnianych, jednak tylko do pewnego momentu. Tymczasem w całej klimatyczno-energetycznej układance chodzi o to, aby dojść do zerowych emisji.
Koalicja Klimatyczna pyta: po co budowane są tylko CCGT?
Stowarzyszone w koalicji organizacje uderzają w gaz na wielu płaszczyznach, proponują wycofanie się z niektórych inwestycji czy ustanowienie planu dla porzucania tego paliwa. Tylko po serii uwag, następuje taka rekomendacja: „Transformację energetyczną w Polsce należy oprzeć na trzech filarach, tj. redukcji zapotrzebowania na energię, poprawie efektywności energetycznej we wszystkich sektorach oraz intensywnym rozwoju odnawialnych źródeł, magazynowania energii i prosumeryzmu”.
Gdyby było to możliwe pod względem kosztowym, mocy produkcyjnych i nie groziło utratą stabilności systemu, to zapewne już by się działo (warto przyjrzeć się temu, jak ten proces przebiega w Kalifornii). Na razie jednak postępuje powoli, o czym szerzej pisaliśmy na łamach E24, gdy opisywaliśmy perspektywy dla rozbudowy magazynów energii w Polsce.
Czytaj też
Jest natomiast jeden wątek, od którego polskie władze i spółki z sektora nie powinny przeoczyć. Koalicja zauważa, że budujemy nie ten rodzaj bloków gazowych, który przyda się do współpracy z OZE. - Obecnie w Polsce w budowie jest kilka dużych bloków typu CCGT, czyli zaprojektowanych do pracy w podstawie systemu energetycznego, a nie do stabilizowania systemu, „gdy nie wieje i nie świeci” – ocenia cytowana w komunikacie Katarzyna Wiekiera ze Stowarzyszenia Pracownia na rzecz Wszystkich Istot.
Trudno się z tym argumentem nie zgodzić – bloki CCGT (korzystające z układów łączonych, gazowo-parowych) służą do pracy w tzw. podstawie. Do szybkiego reagowania na wieczorny spadek generacji fotowoltaiki bardziej nadają się bloki z układami otwartymi (OCGT), które szybciej dochodzą do pracy z pełną mocą (trwa to kilka minut). W dodatku są tańsze, ale przy tym – bardziej emisyjne, ponieważ nie występuje „odzysk” ciepła ze spalin.
Jak zauważa Wiekiera, wszystkie planowane i będące w budowie elektrownie gazowe w Polsce będą korzystać z układów CCGT. To m.in. Ostrołęka C, Rybnik, Dolna Odra czy Kozienice.
„Nowe moce wytwórcze oparte na gazie będą wytwarzać energię elektryczną nawet ponad czterokrotnie drożej niż duże farmy wiatrowe czy fotowoltaiczne, a podobny trend dotyczy też gazowych źródeł ciepła” – wskazuje Koalicja Klimatyczna. Tylko że porównywanie źródeł pogodozależnych pod względem LCOE (Levelized cost of electricity, wyrównany koszt energii) z dużymi blokami wytwórczymi mija się z celem. LCOE nie uwzględnia jednego, kluczowego czynnika – dyspozycyjności. Co z tego, że energia elektryczna z farm fotowoltaicznych jest tańsza, skoro pojawia się w systemie w określonym czasie? Wieczorną czy nocną lukę w systemie trzeba czymś załatać.
Czy od gazu w elektroenergetyce uciekniemy i nie wpadniemy w słynną „pułapkę”? Nic na to nie wskazuje. Zwłaszcza jeśli błękitne paliwo miałoby tracić na znaczeniu nie tylko w sektorze wytwarzania energii elektrycznej, ale i ciepłownictwie czy w przemyśle. Do tego jednak długa droga.