Analizy i komentarze
Wodór jak Neymar. Entuzjaści H2 mają za sobą trudny czas i lepiej nie będzie
Czy jawni zwolennicy wykorzystywania wodoru to tak naprawdę skryci lobbyści paliw kopalnych? Co łączy „paliwo przyszłości” i brazylijskiego piłkarza Neymara? Czy naprawdę zdajemy sobie sprawę ze wszystkich zagrożeń, które wiążą się z budową rynku wodorowego? Poszukajmy odpowiedzi.
Być może kojarzycie Państwo piłkarza o nazwisku Neymar – przez lata uważany za złote dziecko brazylijskiego futbolu, potrafiący robić rzeczy niezwykłe i równocześnie zupełnie nieprzystosowany (pod kątem mentalności) do wewnętrznej rywalizacji z najlepszymi. Trafiłem niedawno na informację, że tuła się po saudyjskich boiskach, zarabiając krocie i rozmieniając na drobne resztę sportowej klasy. Generalnie – historia wielkiego potencjału, który nigdy nie został w pełni wykorzystany, choć czasami wydawało się, że jest już blisko. Nie przypomina to Państwu trochę „paliwa przyszłości”, które ma wszelkie papiery, żeby zrewolucjonizować różne obszary naszego życia, ale… No właśnie, i tu można by długo wyliczać. Jeśli chodzi o niektóre zastosowania H2, być może nawet zbyt długo.
Uporządkujmy jednak – polityki lub inicjatywy, których celem jest publiczne wsparcie projektów wodorowych (szeroko rozumianych, bo chodzi tutaj o rozbudowany zakres działań) posiadają państwa, które odpowiadają za ponad 90% globalnego PKB. To informacja pochodząca z Polskiej Agencji Rozwoju Przemysłu, więc można założyć, że stoją za nią realne dane, a nie publicystyczne uniesienia. Oznacza to, że zarówno politycy, jak i świat nauki oraz częściowo biznes, dostrzegają w tej ścieżce realną szansę na wsparcie procesu dekarbonizacji „trudnych” sektorów gospodarki. Jest to obszar ciekawy, w pewnych aspektach perspektywiczny i bez wątpienia pobudzający wyobraźnię.
Wodór nie taki przyszłościowy
Ostatnie tygodnie, a szczególnie październik, to jednak czas ciężkiej próby dla entuzjastów wodoru, do których (w zasadzie) także chyba należę. Przyniosły one najpierw stanowisko Międzynarodowej Agencji Energetycznej, ostrzegającej, że wysiłki, jakie dotychczas podjęto w tej materii, są niewystarczające, żeby osiągnąć cele klimatyczne. Zdaniem MAE kluczowe przeszkody to kwestie finansowe (zarówno kosztochłonność, jak i pozyskiwanie kapitału), niepewność regulacyjna, opóźnienia w realizacji inicjatyw, trudności we wdrażaniu systemów zachęt oraz szeroko rozumiane wyzwania operacyjne, związane choćby z infrastrukturą przesyłową czy bezpieczeństwem. Z informacji, które przekazała MAE, wynika, że aktualnie większość (globalnie) projektów wodorowych jest na wczesnym etapie rozwoju. Co to oznacza? Ano łatwo je zatrzymać, ich losy wcale nie są przesądzone.
Przykładów nie trzeba daleko szukać. W końcówce września br. Equinor poinformował, że rezygnuje z planów w zakresie produkcji niebieskiego wodoru i jego eksportu do Niemiec. Przyczyna jest charakterystyczna dla tego segmentu – wysokie koszty i niewystarczający popyt. Co ciekawe, partnerem przedsięwzięcia był inny potentat branży energetycznej – Shell, więc powiedzielibyśmy potocznie, że na biednych nie trafiło, ale wystrzegajmy się złośliwości, idźmy dalej.
Czytaj też
Na początku października podano informację, że zasilany zielonym wodorem rurociąg między Danią i Niemcami, który miał ruszyć w 2028 roku, będzie opóźniony o trzy lata. Marny los spotkał także gigaprojekt Coyote, planowany przez australijskie Fortescue. Miał on stanąć w Kolumbii Brytyjskiej (Kanada), produkować zielony wodór i amoniak oraz dysponować mocą na poziomie ok. 1 GW (900 MW do produkcji wodoru + 100 MW do produkcji amoniaku). Niestety nic z tego, inwestor poinformował tamtejszą administrację o wycofaniu projektu z procesu oceny oddziaływania na środowisko. Coyote może wrócić do gry, ale dopiero, gdy możliwe będzie zapewnienie „korzystniejszych cen i dostępności energii”.
I to jest wątek, przy którym warto zatrzymać się dłużej, bo o niego rozbija się coraz więcej projektów wodorowych, zwłaszcza tych dotyczących zielonego H2, wytwarzanego w procesach elektrolitycznych. Chodzi tutaj nie tylko o nakłady inwestycyjne (o nich mówimy wiele), ale także element, który na ogół jest lekceważony, tj. społeczności lokalne. Wzmagając regulacyjną presję na produkcję dużych ilości zielonego wodoru, założono optymistycznie, że z zachwytem będą one przyjmować zajmujące ogromne połacie terenu elektrownie słoneczne czy wiatrowe. A to nie jest takie oczywiste. Niezłym przykładem jest tu historia z Nowej Szkocji, gdzie mieszkańcy protestują przeciwko farmie wiatrowej, która miałaby zająć powierzchnię 64 000 hektarów, składać się z 404 turbin i docelowo zasilać produkcję zielonego wodoru w Point Trupper. Ich głosem jest grupa Green Nova Scotia First, która wśród swoich celów wymienia: „(…) podnoszenie świadomości na temat zagrożeń związanych z eksportem wodoru i amoniaku wytwarzanych przy wykorzystaniu dużych turbin wiatrowych”. GNST uważa, że priorytetowo powinny być traktowane potrzeby związane z dekarbonizacją miksu energetycznego prowincji, a nie „zyski międzynarodowych korporacji”.
RFNBO i wodór, nierozłączna para
Założeniem dużej części zielonych inicjatyw wodorowych jest lokowanie produktu w Europie, aby umożliwić tamtejszym firmom realizację celu RFNBO (paliwa odnawialne pochodzenia niebiologicznego). I bądźmy szczerzy – to także nie ułatwia sprawy, biorąc pod uwagę wymogi, jakie przed producentami stawia unijne prawodawstwo, w tym dyrektywa RED III. To dokument, który uważany jest za istotny, zaostrzający krok w europejskiej polityce klimatycznej. Zakłada m.in. zwiększenie udziału OZE zarówno w miksie energetycznym ogółem, jak i w poszczególnych sektorach gospodarki. Artykuł 22a odnosi się do zwiększenia roli OZE w przemyśle. Stanowi on m.in.: „(…) aby wśród paliw odnawialnych pochodzenia niebiologicznego stosowanych do celów związanych z energią końcową i celów innych niż energetyczne wodór stosowany w przemyśle do celów związanych z energią końcową i celów innych niż energetyczne stanowił przynajmniej 42% do 2030 r. 60% – do 2035”. Dla polskiego i europejskiego przemysłu nawozowego jest to oczywiście ogromne wyzwanie, bo wymaga albo zmiany modeli funkcjonowania i przestawienia się na import zielonego wodoru/amoniaku, albo ogromnych inwestycji. A niewykluczone, że jednego i drugiego.
W przepisach określono szereg kryteriów, które musi spełnić wyprodukowany wodór, aby mógł zostać uznany za RFNBO, są to:
- kryterium korelacji czasowej – na początku produkcja energii OZE i H2 powinny mieć miejsce w tym samym miesiącu, od 2030 rozliczanie przejdzie w tryb godzinowy, co w praktyce oznacza poważny wzrost kosztów;
- kryterium dodatkowości – energia OZE wykorzystywana do elektrolizy powinna mieć charakter „dodatkowy" w stosunku do istniejącej produkcji energii, celem jest oczywiście stymulowanie budowy źródeł odnawialnych;
- kryterium odnawialności – primo to konieczność wykorzystywania energii odnawialnej, a secundo – warunki dodatkowe dotyczące np. tego, że instalacja OZE nie powinna zacząć działać wcześniej niż 36 miesięcy przed wodorową itd.
- kryterium korelacji geograficznej – instalacja OZE i elektrolizery powinny znajdować się w tej samej strefie przetargowej, do spełnienia tego warunku prowadzą trzy drogi, których pozwolę sobie tutaj nie omawiać, by nazbyt nie odejść od meritum naszych rozważań.
Uważajcie na Chiny
Katon Starszy zwykł kończyć swoje przemówienia w rzymskim senacie słowami: „ceterum censeo Carthaginem esse delendam”, co oznacza: „poza tym uważam, że Kartaginę należy zniszczyć”. Gdyby żył w naszych czasach, dodawałby zapewne: „i uważajcie na Chiny”. Proszę mi wybaczyć, że ja znowu o tym, ale nigdy dość przypominania o cenie gospodarczego wasalizmu. Ryzyko systemowego uzależnienia naszej transformacji (a docelowo także gospodarki) od czerwonego smoka jest na tyle poważne, że choć europejskie młyny mielą powoli, to nawet Bruksela zaczęła wdrażać kroki zaradcze.
We wrześniu unijny komisarz ds. polityki klimatycznej poinformował, że zmianie ulegną warunki uczestnictwa w systemie wsparcia realizowanym przez Europejski Bank Wodoru. To pokłosie pierwszej aukcji, w której pomiędzy 7 projektów rozdysponowano 720 milionów euro. Branża podniosła larum, że wysokość niektórych ofert dość jednoznacznie wskazuje na zamiar znacznego wykorzystywania elementów produkowanych w Chinach. Z punktu widzenia budowania europejskiego przemysłu wodorowego (rozumianego także przez pryzmat istotnego udziału tzw. local contentu) to sytuacja daleka od optymalnej.
Czytaj też
27 września opublikowano zapowiedziane zmiany, polegają one m.in. na ograniczeniu udziału chińskich komponentów w projektach, które uzyskują finansowanie EBW. Reuters cytuje przy tej okazji fragment dokumentu, który głosi: „Ocenia się, że istnieje znaczne ryzyko zwiększonej i nieodwracalnej zależności UE od importu elektrolizerów pochodzących z Chin, co może zagrozić bezpieczeństwu dostaw”. Czy trzeba dodawać coś więcej? Chyba nie. No może oprócz tego, że kolejna aukcja, zaplanowana na 3 grudnia, ma „wartość” 1,2 mld euro.
Przygotowując się do napisania tego tekstu, zaglądałem w różne zakamarki internetu. W pewnym momencie trafiłem na teorię, której ślad znajduje się w leadzie – jakoby zwolennicy wodoru byli utajonymi obrońcami starego porządku, czyli paliw kopalnych.
Jednym z jej najważniejszych głosicieli jest Michael Liebreich, założyciel Bloomberg New Energy Finance. Uważa on, że firmom paliwowym zależy na tym, aby promować niekonkurencyjne zastosowania wodoru, ponieważ w ten sposób można opóźniać elektryfikację i wywoływać korzystne dla nich „zamieszanie”. To ciekawy punkt widzenia, zmuszający nas do dwojakiej refleksji. Po pierwsze – rzeczywiście ogromnym zagrożeniem dla gospodarki wodorowej są grupy wpływu oraz zwrócenie uwagi, że ich działalność nie musi być otwarcie wroga, ale może polegać np. na upośledzaniu procesu decyzyjnego w zakresie wyboru priorytetowych obszarów zastosowania. Po wtóre – warto uważnie przyglądać się nie tylko temu, co deklarują na temat wodoru paliwowi giganci, ale także ile z tego zostaje w strategii po wyłączeniu kamer i mikrofonów.
Szczerze mówiąc, podsumowanie tego tekstu sprawia mi pewną trudność. Nie ulega bowiem wątpliwości, że problemów i zagrożeń jest cała masa, a dotknęliśmy przecież tylko wierzchołka góry lodowej. Równocześnie bez wątpienia są obszary, w których zielony wodór może być „game changerem”. Uczciwość każe jednak przyznać, że nie jest to raczej temat na „za chwilę”. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, to rozdmuchuje niemożliwe do spełnienia oczekiwania, czego efektem na ogół jest zmiana sentymentu na negatywny. Trzeba podejść do sprawy realistycznie, jeśli naprawdę dobrze jej się życzy.