Reklama

O Ukrainie bez Ukrainy. Co może przynieść szczyt Putin–Trump?

Fot. KREMLIN.RU
Fot. KREMLIN.RU

Spotkanie Donalda Trumpa z Władimirem Putinem na Alasce ma być testem, czy możliwe jest choćby zawieszenie broni na Ukrainie bez ustępstw na rzecz Moskwy. Jak donoszą media, wybór bazy JBER w Anchorage i zapowiedź „bardzo poważnych konsekwencji” wobec Rosji windują stawkę rozmów, ale też ryzyko polityczne po obu stronach.

Reklama

Zbliża się szczyt, który już teraz kształtuje narrację globalnej polityki. Prezydent USA Donald Trump i przywódca Rosji Władimir Putin spotkają się w piątek na Alasce, w bazie wojskowej Joint Base Elmendorf-Richardson w Anchorage. Miejsce spotkania nie zostało wybrane przypadkowo, ponieważ przez dekady pełniło rolę kluczowego punktu odstraszania ZSRR, a dziś stacjonują tam m.in. myśliwce F-22. Jak informują amerykańskie media, to pierwsza wizyta Putina w USA od 2015 r. i pierwsze tego szczebla spotkanie w Stanach od końca zimnej wojny.

YouTube cover video

Czego możemy się spodziewać?

W centrum rozmów pozostaje Ukraina i odpowiedź na pytanie, czy Kreml w ogóle rozważa realne ustępstwa. Biały Dom nie obiecuje przełomu, jednak, jak donoszą redakcje w Waszyngtonie, Trump stawia warunek w postaci natychmiastowego zawieszenia broni, grożąc „bardzo poważnymi konsekwencjami”, jeśli Putin na to nie przystanie. Nie precyzuje czy chodzi o nowe sankcje, taryfy czy działania wtórne wobec nabywców rosyjskich surowców, sygnalizuje jednak gotowość do eskalacji presji. W jego otoczeniu mówi się także o możliwości zacieśnienia kontroli nad tzw. „flotą cieni” transportującą rosyjską ropę oraz o wprowadzeniu dodatkowych restrykcji finansowych uderzających w strategiczne sektory gospodarki Rosji.

Dyplomaci zauważają, że Trump może próbować wykorzystać groźbę gospodarczego odcięcia Moskwy jako karty przetargowej, oferując jednocześnie stopniowe łagodzenie restrykcji w zamian za konkretne kroki na rzecz pokoju. Taki scenariusz, choć teoretycznie możliwy, budzi jednak sceptycyzm wśród sojuszników USA, którzy obawiają się, że zbyt szybkie zniesienie sankcji pozwoliłoby Kremlowi odbudować potencjał militarny. W tle pojawia się też pytanie o format ewentualnych rozmów pokojowych i czy będą one prowadzone wyłącznie w układzie USA–Rosja, czy też z udziałem Ukrainy i innych partnerów, co dla Kijowa jest warunkiem nie do negocjacji.

Reklama

Czego chce Trump?

Amerykański prezydent od początku swojej obecnej kadencji powtarza, że potrafi zakończyć wojnę w ciągu 24 godzin. Na Alasce zamierza przetestować tę tezę, stawiając na szybkie zawieszenie broni jako pierwszy krok do szerszego porozumienia. Jak donoszą źródła w Białym Domu, Trump jest gotów rozmawiać o „pakietowej” ugodzie, w której rozejm zostałby powiązany z planem odbudowy Ukrainy i nową architekturą bezpieczeństwa w Europie Wschodniej. Jak informuje Al Jazeera, prezydent USA sugeruje szybkie drugie spotkanie już z udziałem Wołodymyra Zełenskiego, jeśli na Alasce uda się wynegocjować rozejm. Taka sekwencja miałaby ograniczyć ryzyko decyzji „o Ukrainie bez Ukrainy”, które w Kijowie nazywa się „martwymi rozstrzygnięciami”. W wizji Trumpa to USA miałyby odgrywać rolę głównego gwaranta realizacji ustaleń, co zwiększałoby amerykański wpływ na kształt powojennego ładu. Trump zdaje sobie jednak sprawę, że sam rozejm bez ustępstw terytorialnych może być dla Putina mało atrakcyjny, dlatego od tygodni sugeruje, że w grę mogłaby wejść dyskusja o „wymianach terytorialnych”. Tę propozycję akurat Kijów odrzuca.

Czytaj też

W tle pojawia się także wątek osobisty. Media podają, że Trump chce udowodnić, że jego kanał komunikacji z Putinem działa skuteczniej niż wielostronne formaty dyplomatyczne, co pozwoliłoby mu pokazać wyborcom obraz lidera potrafiącego „dogadać się” nawet z najtrudniejszym przeciwnikiem.

Reklama

Czego chce Putin?

Dla Kremla absolutnym priorytetem jest utrzymanie dotychczasowych zdobyczy terytorialnych oraz wymuszenie na Ukrainie formalnej rezygnacji z aspiracji do członkostwa w NATO. To właśnie te dwa punkty od miesięcy wyznaczają nieprzekraczalne granice rosyjskiej strategii negocjacyjnej. Rosyjskie media państwowe od kilku dni przygotowują grunt pod narrację, według której to Moskwa jest stroną gotową do „rozsądnego kompromisu”, a winę za brak porozumienia ponosi Zachód. Chodzi o uwiarygodnienie Rosji w oczach odbiorców wewnętrznych, ale też o stworzenie wrażenia otwartości na rozmowy w oczach opinii międzynarodowej. Z drugiej strony każdy miesiąc przedłużający wojnę bez strategicznych strat terytorialnych pozwala Kremlowi odbudowywać potencjał wojskowy, stabilizować gospodarkę pod presją sankcji i szukać nowych kanałów handlu z państwami spoza Zachodu.

Źródła zbliżone do rosyjskiej dyplomacji podkreślają jednak, że elastyczność Kremla będzie jedynie pozorna. Putin ma zamiar oferować warunki, które w będą wyglądały na gest dobrej woli, lecz w praktyce nie będą oznaczały żadnego realnego ustępstwa. Uznanie aneksji Krymu, utrwalenie rosyjskiej kontroli nad Donbasem i stopniowe znoszenie kluczowych sankcji to filary rosyjskiej propozycji, które nie zmieniły się od początku pełnoskalowej inwazji. Kreml wie, że tego typu postulaty są nie do zaakceptowania dla Kijowa, ale mogą być przedstawiane jako „rozsądne” w przekazie propagandowym, zwłaszcza jeśli część opinii publicznej na Zachodzie jest zmęczona wojną.

Czytaj też

Reklama

Putinowi zależy również na tym, aby rozmowy w Anchorage wyszły daleko poza temat Ukrainy. Moskwa chciałaby, by na agendzie znalazły się kwestie współpracy gospodarczej w Arktyce, gdzie Rosja i USA mają bezpośrednie interesy strategiczne, a także liberalizacja wymiany technologicznej czy dopuszczenie amerykańskich firm do udziału w rosyjskich projektach infrastrukturalnych i energetycznych. Odseparowanie rozmów o wojnie od szerszej agendy bilateralnej pozwoliłoby Rosji resetować relacje z Waszyngtonem bez konieczności składania ustępstw w sprawie granic.

W oczach Kremla samo zorganizowanie dwustronnego szczytu w USA jest już istotnym zwycięstwem wizerunkowym. Putin może przedstawić to spotkanie jako dowód, że mimo sankcji, izolacji i zarzutów o zbrodnie wojenne, Rosja wciąż jest zapraszana do rozmów na równych prawach z największym mocarstwem świata. W polityce wewnętrznej będzie to przekaz niezwykle cenny, wzmacniający obraz Putina jako lidera, który potrafi rozmawiać jak równy z równym z prezydentem Stanów Zjednoczonych.

Reklama

Szorstka relacja

Relacja Donalda Trumpa i Władimira Putina od lat balansuje między pragmatycznym uznaniem a ukrytą rywalizacją. Obaj przywódcy to politycy o silnych ego, przywiązani do własnego wizerunku jako liderów zdolnych do samodzielnego kształtowania globalnej polityki. W przeszłości Trump publicznie chwalił Putina za „skuteczność twardej gry” i umiejętność wykorzystania słabości przeciwników, co często wywoływało krytykę w USA. Sam Putin potrafił z kolei okazywać Trumpowi uprzejmość i podkreślać jego „zdroworozsądkowe podejście”, jednocześnie podejmując działania, które stawiały Waszyngton przed trudnymi faktami dokonanymi.

Co na to Europa i Ukraina?

Po środowej rozmowie w formacie Trump–Zełenski–liderzy UE i NATO europejscy przywódcy mówią o „jedności oczekiwań”: Kijów musi być stroną wszystkich decyzji, a gwarancje bezpieczeństwa powinny stanowić nieodłączny element każdej ugody. W oświadczeniach powtarza się podkreślenie, że nie można powtarzać błędów historii, w których decyzje o losach państw zapadały ponad ich głowami. Londyn i Paryż jasno akcentują, że granice w Europie nie mogą być zmieniane siłą, a każde odstępstwo od tej zasady podważyłoby fundamenty porządku międzynarodowego. Berlin z kolei zorganizował specjalne połączenie z głównymi stolicami UE, aby wyznaczyć „czerwone linie” jeszcze przed rozpoczęciem szczytu w Anchorage.  To właśnie te linie mają wykluczyć ewentualną presję na Kijów, by zaakceptował ustępstwa terytorialne w zamian za rozejm.

Reklama

Jednak, jak wskazująThe Washington Post iReuters, w stolicach europejskich nie słabnie obawa, że Kreml spróbuje odwrócić narrację i przedstawić Zachód jako winnego braku pokoju, jeśli Ukraina odrzuci formułę „ziemia za rozejm”. Dla Moskwy taki przekaz byłby podwójnym sukcesem, gdyż z jednej strony podważałby spójność Zachodu, a z drugiej wywierał presję na te państwa, w których opinia publiczna coraz częściej pyta o koszty dalszego wsparcia dla Kijowa.

Zełenski w tej kwestii pozostaje konsekwentny. Prezydent Ukrainy wielokrotnie podkreślał, że każde porozumienie przewidujące oddanie terytorium w zamian za rozejm jest „martwą decyzją”, która nie zakończy wojny, lecz stworzy Rosji warunki do przygotowania kolejnych ofensyw. W jego ocenie ustępstwa terytorialne byłyby nie tylko zdradą wobec poległych żołnierzy i obywateli, ale też zachętą dla Moskwy, by w przyszłości sięgnęła po kolejne regiony.

Czytaj też

Kijów liczy, że jedność europejskich stolic w tej sprawie utrzyma się także po szczycie w Anchorage, niezależnie od tego, czy Donald Trump zdecyduje się na organizację drugiego spotkania już w formacie trójstronnym. Dla Ukrainy kluczowe jest, aby partnerzy z UE i NATO wciąż stanowczo sprzeciwiali się wszelkim rozwiązaniom, które pomijają jej głos lub naruszają integralność terytorialną. Ostatnie intensywne konsultacje w Berlinie, Paryżu, Londynie i innych europejskich stolicach mają dwa główne cele. Po pierwsze, to sygnał dla Waszyngtonu, by nie zgadzał się na żadne porozumienia kosztem Ukrainy. Po drugie, to sposób na ochronę Kijowa przed sytuacją, w której zostałby sprowadzony do roli biernego widza rozmów o własnej przyszłości, jak już z resztą bywało w historii Europy. Zełenski i jego rząd są przekonani, że tylko wspólny i zdecydowany front Zachodu może zagwarantować, że warunki pokoju nie będą ustalane wyłącznie za zamkniętymi drzwiami przez Trumpa i Putina.

Reklama
Reklama

Komentarze

    Reklama