Analizy i komentarze
Gaz i prąd będą droższe. Winne... mrożenie cen energii
Partie polityczne przerzucają się oskarżeniami, kto odpowiada za to, że na rachunkach po 1 lipca zobaczymy wyższe stawki za energię elektryczną i gaz, nawet jeśli wejdą w życie przepisy o dalszym mrożeniu cen. Z czego to wynika? Mechanizmy osłonowe mają to do siebie, że gdy się kończą lub są częściowo luzowane, zderzamy się z rzeczywistością, której unikano jak ognia w czasach kryzysu.
Rada Ministrów jeszcze nie zajęła się projektem mrożącym ceny energii elektrycznej i wprowadzającym bony energetyczne (ceny maksymalnej dla gazu nie przewidziano), ale nie ma dnia, by ktoś nie zgłaszał uwag do pomysłów przedstawionych przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Jednak najczęściej powtarzanym zarzutem, podnoszonym przez obecną opozycję, jest to, że rząd zgotuje obywatelom festiwal drożyzny po 1 lipca br., gdy przestaną funkcjonować obowiązujące limity i zasady.
Nowy front został obrany tuż przed majówką, gdy media zaczęły opisywać podwyżki cen za gaz w II połowie roku. Temat podchwycił już m.in. poseł Janusz Kowalski, który ma wejść z kontrolą poselską do MKiŚ.
Dlaczego za energię zapłacimy więcej, chociaż i tak będzie to mniej
Cena gazu dla gospodarstw domowych wzrośnie o ok. 45 proc. Stanie się tak dlatego, że przez dłuższy czas była ona ustanowiona na maksymalnym poziomie 200,17 zł za MWh, tymczasem zatwierdzone taryfy od 1 lipca to 290,97 zł MWh (są to kwoty netto, bez VAT), wzrosną także opłaty dystrybucyjne. Skok o ponad 40 proc. na pewno będzie odczuwalny w domowych budżetach. Tylko że te same budżety ochroniono przed jeszcze większymi wydatkami – w całym 2023 roku i przez połowę 2024.
Gdyby odbiorcy gazu nie mieli zamrożonych cen w ubiegłym roku, to płaciliby ponad 480 zł za MWh. Nikt jednak nie wydawał takich pieniędzy – dzięki mrożeniu cen i płacono niecałe 200 zł/MWh. Taryfy zatwierdzone przez URE na rok 2024 kształtowały się już na podstawie kontraktów i cen w momencie, gdy kryzys energetyczny odpuszczał, a na rynki powróciła stabilność. Zresztą, sytuacja poprawiła się na tyle, że taryfa na ten rok została już obniżona – pierwsza zatwierdzona przez URE wynosiła 318,14 zł/MWh, teraz to 290,97 zł. Spadek sięga więc ok. 40 proc., a niewykluczone, że kolejny rok także przyniesie obniżki. Poza tym, projekt MKiŚ przewiduje… rekalkulację taryf.
To samo stało się z energią elektryczną. Odbiorcy przez cały ubiegły rok nie płacili za prąd jak za zboże, a na to wskazywałyby taryfy z 2023. Poniższa grafika sporządzona przez URE pokazuje te zmiany, których i tak na razie nikt nie odczuł. I zapewne nie odczuje, ponieważ rząd chce mrozić ceny energii elektrycznej także w II połowie br., tylko na poziomie 500 zł/MWh netto, a nie jak dotychczas – 412 zł netto (bez VAT i akcyzy).
Podsumowując: przez 1,5 roku odbiorcom energii elektrycznej, którzy korzystali z mrożenia, władza (jedna i druga) nałożyła „różowe okulary”. Prędzej czy później było wiadomo, że ktoś powie: sprawdzam. I mało kto pochyli się nad szaleństwem cenowym na rynku gazu z ostatnich lat, skutkach kryzysu energetycznego, wysokich cen uprawnień do emisji CO2 (ETS), strachu o dostawy węgla i serię innych zdarzeń, które wywindowały koszty energii.
Za kredyty i osłony trzeba płacić
Skoro gospodarstwa domowe (a także tzw. odbiorcy wrażliwi, jak szpitale szkoły) nie płaciły przez miesiące „prawdziwej” ceny za energię, to kto pokrywał różnicę między zamrożoną a taryfową ceną? Spółki energetyczne, do czego zostały zobowiązane poprzez skomplikowany mechanizm rekompensat, który miał być zasilany ich… dodatkowymi zyskami z okresu kryzysu energetycznego. Nie ma sensu objaśniać szczegółowo tego schematu, ale jak można się domyślić – są wątpliwości, czy rzeczywiście był i jest to samofinansujący się wehikuł.
Czytaj też
W kryzysowym momencie ciężar utrzymania niskich cen dla odbiorców spadł na spółki energetyczne, należące do państwa, a pośrednio – do wszystkich obywateli. Skoro rzucono je do walki z drożyzną, nie realizowały np. nowych inwestycji, wstrzymały istniejące i tak dalej. Doszło zresztą do tego, że państwowe spółki, notowane na giełdzie, zobowiązano (zrobiła to poprzednia władza) do zaoferowania odbiorcom „rabatu” na 125 zł, za który nikt nie zwróci im pieniędzy. To, co stało się wybawieniem dla milionów odbiorców, kładło się cieniem na spółkach energetycznych.
W skrócie: nie ma darmowego mrożenia cen, tak jak nie ma darmowych kredytów czy obiadów. Obecna opozycja, która apeluje o kontynuację interwencji, najwidoczniej o tym zapomina.
Amnezja dopada także nową władzę, która zrzuca odpowiedzialność na poprzedników i ich zbyt małe ambicje np. w rozwoju OZE w kraju. Rządzący zapomnieli, że mieli dosyć czasu, by tak skonstruować mechanizmy pomocowe, by nie powstawały żadne wątpliwości interpretacyjne, a „mrożenie” było przemyślane. Jest koniec kwietnia 2024 r., a jest więcej pytań niż odpowiedzi, gdy myśli się o tym, co czeka rynek energii i odbiorców od 1 lipca.
Zabawa gorącym kartoflem trwa w najlepsze.
Ktoś_2
Przez półtora roku płaciliśmy mniej niż wynosiła cena rynkowa, to teraz rząd poprzez URE każe nam płacić więcej niż wynosi cena rynkowa.