Atom
Bez atomu Polsce może grozić „energetyczny kolonializm”
Nagła wolta polityczna rządu wobec projektu budowy polskiej elektrowni atomowej pokazuje, że w Polsce nie jest prowadzona jakakolwiek długoterminowa polityka energetyczna. W obliczu konieczności przebudowy krajowego miksu energetycznego w związku z zaostrzającymi się wymogami polityki klimatycznej może to oznaczać wzrost importu prądu z rynków ościennych i zagrozić bezpieczeństwu kraju.
Niedzielna wypowiedź premier Ewy Kopacz sugeruje polityczny zwrot rządu w temacie projektu budowy elektrowni atomowej. Szefowa Rady Ministrów oświadczyła, że „W przeciwieństwie do politycznych oponentów nie ma w tyle głowy budowania elektrowni atomowej”. Dodała także, że „Bezpieczeństwo energetyczne Polski jest oparte na węglu kamiennym i brunatnym”. Powyższa wypowiedź była nieprzypadkowa, ponieważ w Platformie Obywatelskiej pojawiły się ostatnich godzinach podobne głosy. Jacek Protasiewicz stwierdził np., że „Był rozważany wariant uruchomienia energetyki jądrowej. Jednak kontekst zewnętrzny się zmienił po katastrofie w Japonii (…) Nie ma zgody społecznej ani politycznej na uruchomienie elektrowni atomowej”.
Wolta w tak strategicznej sprawie jak budowa polskiej elektrowni atomowej powinna dziwić i niepokoić. Platforma Obywatelska aktywnie forsowała tą inwestycję od 2009 r., w którym rząd Donalda Tuska przyjął uchwałę o przygotowaniu programu „Polska Energetyka Jądrowa”. W styczniu 2014 r. został on przyjęty (a więc trzy lata po katastrofie w Fukushimie, o której wspomina Protasiewicz). Jeszcze w ubiegłym miesiącu ministerstwo gospodarki poddało konsultacjom społecznym projekt „Polityki energetycznej Polski do roku 2050”, w którym energetyka jądrowa miała odpowiadać za 19% produkowanej w kraju energii. Mało tego, nie wykluczano krajowego wydobycia uranu, a po 2035 r. budowy kolejnej siłowni jądrowej. W tym kontekście zasadne wydaje się pytanie, czy Rada Ministrów prowadzi jakąkolwiek skoordynowaną politykę energetyczną? Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że nie, co nie tylko prowadzi do niegospodarnego zarządzania środkami finansowymi dedykowanymi energetyce, ale także zagraża w sposób bezpośredni bezpieczeństwu państwa („polski atom” na obecnym etapie zaawansowania projektu to m.in. koszty powołania i funkcjonowania spółki PGE EJ1 oraz działań dostosowawczych pomorskich gmin rozpatrywanych jako docelowe miejsce budowy siłowni. Nie wiadomo również, czy firma Worlay Persons, z którą rozwiązano kontrakt o wartości ponad 250 mln zł na badania lokalizacyjne i środowiskowe nie będzie dochodzić swoich praw na drodze sądowej).
Polska był w 2014 r. importerem energii netto. Trend ten będzie się nasilał jeśli nasz kraj nie zacznie w sposób odpowiedzialny kształtować swojego przyszłego miksu energetycznego. Założenia polityki klimatycznej na jakie zgodził się rząd Ewy Kopacz (40% redukcji emisji CO2 do 2030 r. względem 1990 r.) powodują, że utrzymanie dominującej pozycji węgla w polskiej energetyce będzie niemożliwe. Polska otrzyma środki (ich wielkość jest dyskusyjna, zależy m.in. od przyszłych kosztów praw do emisji CO2) w jakimś stopniu rekompensujące zachodzące zmiany, ale będą one służyć przebudowie krajowego miksu energetycznego w kierunku technologii niskoemisyjnych. Jeśli w grę nie będzie wchodzić ani węgiel, ani atom to władzom w Warszawie pozostaną inwestycje w odnawialne źródła energii lub elektrownie gazowe. W pierwszym przypadku byłoby to niezwykle ryzykowne (nie zawsze wieje, nie zawsze świeci słońce) i niesłychanie kosztowne (koszty niemieckiej „zielonej rewolucji” są gigantyczne, a Polska to dużo uboższy kraj). W drugim oznaczałoby wzrost importu „błękitnego paliwa” (z powodu fiaska rewolucji łupkowej). Czy sprowadzanie LNG w tak dużej skali byłoby opłacalne (alternatywnym wobec gazoportu źródłem surowca byłby bowiem Gazprom)? Dziś trudno to przewidzieć.
Wybór przyszłego fundamentu miksu energetycznego Polski to zresztą w obliczu nieodpowiedzialnych polityków budujących swoje strategie w perspektywie najwyżej jednej kadencji parlamentarnej raczej zabawa intelektualna. Przebudowa krajowych mocy wytwórczych wymaga bowiem niepopularnych decyzji i strat wizerunkowych, dlatego należy spodziewać się, że zamiast nowych elektrowni władze po prostu zwiększą import prądu. Kwestią drugorzędną jest to czy będzie on realizowany na kierunku zachodnim czy wschodnim (Rosja, Białoruś, Ukraina nie są objęte reżimem unijnej polityki klimatycznej), ważne jest to, że takie działania będą skazywać Polskę na „energetyczny kolonializm” przed czym przestrzegał na tegorocznym Forum Ekonomicznym w Krynicy szef URE, Maciej Bando.
Zobacz także: Polityka energetyczna Polski do 2050 r. – atom zastąpi węgiel, koniec łupkowej rewolucji
Zobacz także: Polski atom: Kluczowe postępowanie jeszcze w tym roku