Reklama

Zbliża się moment podjęcia decyzji ws. kontynuowania projektu polskiej elektrowni atomowej (ma zostać ogłoszona pod koniec roku). Ministerstwo Energii w ostatnim czasie z dużą częstotliwością komunikuje swoje poparcie dla budowy siłowni jądrowej podkreślając, że bez niej ciężko będzie wypełnić wymogi klimatyczne UE. Coraz „cieplej” o tym pomyśle mówi także resort rozwoju, o czym świadczy deklaracja wicepremiera Mateusza Morawieckiego w Krynicy, iż jest on „zwolennikiem taniej energetyki atomowej”. Konsensus burzy, według informacji Energetyka24, Ministerstwo Środowiska, które mocno lobbuje za rozwojem geotermii. Na marginesie, sytuacja ta pokazuje jak dużym błędem rządu było niedokończenie przesuwania prerogatyw związanych z energetyką do nowego resortu.

Zobacz także: Wiceminister energii o budowie polskiej elektrowni atomowej

Równolegle do toczącego się politycznego procesu decyzyjnego następuje aktywizacja dużych graczy z sektora jądrowego, których polski program budowy elektrowni atomowej interesuje z przyczyn biznesowych bądź geopolitycznych. 

Tak należy tłumaczyć aktywność strony japońskiej, która zorganizowała wyjazd dla dziennikarzy z Polski do Japonii, co skutkowało wysypem publikacji na temat tamtejszej branży atomowej, a także organizuje seminaria dla resortu energii dzieląc się swoim know-how (16 października br. odbędzie się pierwsze z nich, w Krakowie). Według nieoficjalnych informacji Energetyka24, kluczowym elementem oferty z Kraju Kwitnącej Wiśni jest także udostępnienie władzom w Warszawie japońskich technologii czystego węgla.

Nastąpiła również aktywizacja Chin. Na temat ich propozycji pojawiło się mnóstwo publikacji akcentujących szeroki offset (220-250 mld zł) dla Polski, który miałby wesprzeć realizowany nad Wisłą projekt rozwoju elektromobilności, w zamian za atomowy kontrakt.

 

Nie próżnują również Rosjanie, dla których elektrownia atomowa zbudowana na terenie naszego kraju jest zagrożeniem dla interesów eksportowych Rosatomu (chodzi o plan sprzedaży energii z powstających siłowni w obwodzie kaliningradzkim i na Białorusi). W ostatnim czasie byliśmy świadkami zakrojonych na szeroką skalę działań dezinformacyjnych wymierzonych w polski projekt

W wyścig o polski atom włączają się także Ukraińcy. Minister energetyki i przemysłu węglowego Ukrainy, Ihor Nasalyk, poinformował, że nasz kraj mógłby zaangażować się w odbudowę nieczynnego połączenia linii Chmielnicki-Rzeszów. Dzięki temu możliwy byłby eksport energii z elektrowni atomowej Chmielnicki (po synchronizacji jej bloku z parametrami unijnych sieci), a za uzyskane tym sposobem pieniądze rozbudowanoby ją o dwa kolejne bloki. Zdaniem strony ukraińskiej nasz kraj mógłby przejąć je na własność wraz z odbudowanymi sieciami.

Zobacz także: Strupczewski: Nadszedł moment na polski atom

Powyższa propozycja to jedynie lekko zmodyfikowana koncepcja, którą zamierzał realizować dr Jan Kulczyk. Już wtedy uważana była za bardzo kontrowersyjną. Część ekspertów podkreślała, że import taniej energii z Ukrainy na południe polski mógłby uderzyć w górnictwo i lokalne elektrownie węglowe. W dodatku jego uruchomienie wiązałoby się z dużymi wydatkami w sieci po obu stronach granicy (za polskie pieniądze?) w momencie gdy podobne inwestycje będą potrzebne by rozprowadzić moc z budowanej w naszym kraju elektrowni jądrowej. Dziś kwestia ta nie wybrzmiewa aż tak mocno, ale zaangażowanie Polski w siłownię w Chmielnickim w naturalny sposób wiązałby się z porzuceniem własnych atomowych ambicji.

Strona ukraińska będzie zapewne akcentowała w ramach swojej koncepcji konieczność intensyfikacji kooperacji bilateralnej, a także grała nutą Międzymorza (co de facto miało miejsce także w przypadku zaangażowania polskiego PGE w projekt elektrowni atomowej w litewskiej Wisagini, który miał być realizowany wspólnie z krajami bałtyckimi). Jednak ze względu na podkreślane od lat zagrożenia dla polskiej gospodarki związane z restytucją połączenia Chmielnicki-Rzeszów należy podejść do tego pomysłu z rezerwą. Tym bardziej, że dużą niewiadomą byłby udział naszych firm w rozbudowie siłowni ukraińskich. Mało tego, to tamtejsza gospodarka skorzystałaby na zleceniach dla lokalnych podwykonawców, od firm budowlanych po hotele czy piekarnie. Ponadto, na Ukrainie cały czas toczy się wojna i lokując tam część naszego bezpieczeństwa energetycznego musimy liczyć się z intensyfikacją działań zbrojnych, a także dywersyjnych na jej terytorium. Nie chodzi tu jedynie o fizyczne niszczenie infrastruktury (np. przesyłowej), ale także cyberataki. Może to doprowadzić do deficytów energetycznych i przekierowania przesyłu energii z „polskich” bloków w Chmielnickim na potrzeby krajowe w ramach realiów wojennych. Z analogicznych powodów podchodzę sceptycznie do pomysłu umieszczania polskiego gazu w magazynach pod Lwowem. 

Zobacz także: Wicepremier Morawiecki: "jestem zwolennikiem taniej energetyki atomowej"

Reklama

Komentarze

    Reklama