Reklama

Od Hiroszimy do 50 reaktorów nuklearnych. Czemu Japonia nadal inwestuje w energetykę jądrową?

Autor. Twitter / @JapanGov

Japonia - jedyne państwo na świecie, które doświadczyło bombardowania bronią nuklearną, w 1998 r. posiadało ponad 50 reaktorów jądrowych pokrywających ok. 30 proc. zapotrzebowania na energię elektryczną. Po gwałtownym zamknięciu niemal wszystkich elektrowni jądrowych w wyniku tsunami i awarii w Fukushimie w 2011 r., Tokio ponownie inwestuje w rozwój atomu. Odpowiedzi na pytanie, czemu Japonia nie rezygnuje z energetyki jądrowej pomimo traumatycznych doświadczeń, udziela w rozmowie z E24 dr Marcin Socha, analityk Ośrodka Spraw Azjatyckich UŁ.

W rozmowie z ekspertem z Uniwersytetu Łódzkiego poruszamy kwestie takie jak stosunek japońskiego społeczeństwa do energetyki jądrowej, polityczne i biznesowe aspekty rozwoju technologii nuklearnych w Japonii, szeroko zakrojone działania rządowe, wspierające pozytywny odbiór atomu, a także… niekompetencję japońskich organów administracyjnych podczas katastrofy w Fukushimie w 2011 r.

Hibakusha, czyli jak żyć po końcu świata

6 sierpnia 1945 r. o godz. 8:15 armia USA spuściła pierwszą na świecie bombę nuklearną, pieszczotliwie nazwaną Little Boy [pol. mały chłopiec], na japońskie miasto Hiroszimę. Zaledwie kilka dni później, 9 sierpnia o godz. 11:02, podobny los spotkał kolejne południowe miasto wysp, Nagasaki. W efekcie na miejscu zmarło ok. 70 tys. osób, a do końca 1945 r. (w wyniku chorób popromiennych i odniesionych obrażeń) - nawet 166 tys. ludzi. Dane do dzisiaj pozostają sporne i nie obejmują ofiar chorób nowotworowych w kolejnych pokoleniach i na przestrzeni lat. Po dziś dzień 35 proc. Amerykanów uważa, że zbombardowanie obu miast było uzasadnione, a 33 proc. pozostaje niepewna w swojej ocenie.

YouTube cover video

“Zbombardowanie Hiroszimy i Nagasaki pozostawiło ogromną traumę w japońskim społeczeństwie, które jako jedyne doświadczyło militarnego zastosowania broni jądrowej. Oba miasta przez wiele lat musiały zmagać się ze skutkami bombardowań, m.in. zniszczeniem infrastruktury, nie wspominając o różnego rodzaju skutkach chorób popromiennych” - mówi dr Socha. “W okresie powojennym pomoc ze strony japońskiego rządu nie była wystarczająca. Przez długi czas osoby zamieszkujące zbombardowane regiony bardzo często spotykały się z dyskryminacją”.

Ich sytuację i poczucie wyobcowania świetnie nakreśla w swojej książce „Zapiski z Hiroszimy” Ōe Kenzaburō, który w latach 60. wielokrotnie podróżował do miasta dotkniętego tragedią broni jądrowej. W zbiorze esejów opisuje również los hibakusha [pol. ludzie dotknięci eksplozją], zmagających się z poczuciem odosobnienia i marginalizacją - nie mogli znaleźć pracy ani założyć rodziny.

“Po zacieśnieniu stosunków japońsko-amerykańskich w latach 50. oraz powrotu do władzy wielu japońskich polityków prawicowych, temat bombardowania Hiroszimy i Nagasaki był pewnym tabu w mediach państwowych. Wynikało to również z kontroli, jaką USA sprawowała nad wyspami po zakończeniu II wojny światowej. W efekcie przez pewien czas wiele informacji o negatywnych skutkach broni atomowej nie mogło przedostać się do mediów ogólnokrajowych i międzynarodowych” - podkreśla dr Socha.

Skierujmy strach na inne tory

Biorąc pod uwagę tak traumatyczne doświadczenie społeczne, jak to się stało, że Japonia już w 1955 r. ustanowiła Podstawowe Prawo Energetyki Jądrowej, skupiające się na pokojowym wykorzystaniu energii atomowej? Jak zaznacza dr Marcin Socha, to nie antynuklearne społeczeństwo rozpoczęło dyskusję o cywilnym wykorzystaniu atomu, a rząd. W dodatku nie tylko japoński.

Zdaniem eksperta głównym powodem zaangażowania w energetykę jądrową był strach związany z rozprzestrzenianiem się komunizmu w Azji Wschodniej, a także efekty intensywnego rozwoju gospodarczego Japonii oraz problemy wynikające z zanieczyszczenia środowiska.

Reklama

“W latach 50. w Japonii dopiero kształtowały się nowe partie polityczne, w dużej mierze dzięki współpracy Tokio i Waszyngtonu. Strach USA przed rozprzestrzenianiem komunizmu w Azji Wschodniej (wywołany wojną koreańską z lat 1950-1953) skłonił Amerykanów do postrzegania dawnego wroga jako partnera. Administracji Eisenhowera zależało więc na odbudowaniu stabilnej gospodarczo, demokratycznej Japonii” - podkreśla dr Socha.

Jak zaznacza ekspert, jednocześnie część japońskich polityków zdawała sobie sprawę, że jedną z przyczyn rozpoczęcia wojny z Ameryką był brak surowców naturalnych. “Pojawił się pomysł (zaakceptowany i promowany przez USA), że pokojowe wykorzystanie energetyki jądrowej mogłoby rozwiązać ten problem” - mówi dr Socha. “Nie bez znaczenia pozostaje amerykańskie przemówienie „Atomy dla pokoju”, które wywarło duży wpływ na międzynarodową opinię publiczną i zapoczątkowało globalny wyścig rozwoju elektrowni jądrowych. Część japońskiego biznesu była tym naturalnie zainteresowana”.

Nadchodzący intensywny rozwój gospodarczy i szybki proces industrializacji Japonii wiązał się bezpośrednio ze wzmożonym zapotrzebowaniem na energię, a japońska gospodarka od początku napotykała trudności w pokryciu powstających luk energetycznych. Początkowo skierowano się w stronę węgla. “W latach 50. i 60. zaczęto obserwować degradację środowiska, pojawiły się kwaśne deszcze oraz silne zanieczyszczenie powietrza. W ciągu jednego roku Japończycy zorganizowali ponad 150 protestów, domagając się zaadresowania problemu. Dodatkowo, japońskie spółki węglowe były naturalnym miejscem, gdzie rozwijały się ruchy socjalistyczne czy komunistyczne. Dlatego też japoński rząd we współpracy z USA podjął działania, mające na celu osłabienie lobby węglowego” - zaznacza ekspert.

W 1970 r. partia liberalno-demokratyczna - obawiając się utraty władzy - zorganizowała tzw. “Sejm zanieczyszczeń”, podczas którego wprowadziła 21 znaczących regulacji ekologicznych. Węgiel postanowiono zastąpić innym “czarnym złotem” - ropą naftową, sprowadzaną prosto z Bliskiego Wschodu. Jak podkreśla dr Marcin Socha, w latach 70. japoński sektor energetyczny był w 75 proc. uzależniony od ropy. W tej sytuacji kryzys naftowy z lat 70. uderzył w Tokio ze szczególną siłą, a władze po raz kolejny skupiły się na znalezieniu stabilnego źródła energii, odpowiedniego dla wspierania rosnącej gospodarki. Wzrok decydentów ponownie padł na atom.

Reklama

Godzilla, Astro Boy i pół wieku rządowej propagandy

Czy “zdroworozsądkowe” argumenty dotyczące powrotu do energetyki jądrowej przekonały japońskie społeczeństwo? “Nie sądzę” - odpowiada dr Socha. “Japończycy ulegli szeroko zakrojonej kampanii marketingowej i informacyjnej, wypracowanej przez rząd we współpracy z japońskimi spółkami energetycznymi oraz przedstawicielami ośrodków badawczych i uniwersytetów. Celem prowadzonej narracji było przekonanie społeczeństwa, że energia jądrowa to nie tylko trauma Hiroszimy i Nagasaki, ale również nadzieja na zabezpieczenie potrzeb gospodarki”.

“Warto zwrócić uwagę, jak przedstawiana jest energia jądrowa w popkulturze i przekazach medialnych. Przykładem może być krótki animowany film edukacyjny „Plutonium-kun”, czyli „nasz przyjaciel Pluton”. Materiał dokładnie przedstawia zagrożenia i korzyści płynące z energii jądrowej za pomocą postaci małego Plutonka. Szczególny nacisk kładzie się w nim na aspekty bezpieczeństwa, kontroli, dogłębnego przebadania kwestii zagrożeń technologii jądrowych i niewielkiej ilości zanieczyszczeń” - mówi dr Socha. Kolejnym przykładem pozytywnego przedstawienia technologii nuklearnych może być Astro Boy - opowieść o ratowaniu świata przez małego chłopca zasilanego energią jądrową.

YouTube cover video

Jednak wysiłki japońskiego rządu mają również ciemną stronę. “Najbardziej negatywnym aspektem całego procesu była kontrola treści pojawiających się w japońskich mediach, również na poziomie lokalnym. Mechanizm był stosunkowo prosty - lokalne gazety w prefekturach posiadających reaktory jądrowe były w znacznym stopniu zależne od reklam opłacanych przez spółkę energetyczną, będącą właścicielem reaktora. W przypadku negatywnego przedstawiania elektrowni, gazeta straciłaby główne źródło dochodu” - podkreśla ekspert. “Można powiedzieć, że przez pół wieku przekonywano japońskie społeczeństwo o bezpieczeństwie tej technologii oraz przewadze japońskich rozwiązań nad konkurencją”.

Fukushima Daiichi, czyli Godzilla wyszła z morza

Rządowe wysiłki przyniosły zamierzony skutek - na początku XXI w. blisko 70 proc. społeczeństwa opowiadało się za dalszym rozwojem energetyki jądrowej, wierząc w jej bezpieczeństwo oraz skrupulatność japońskich inżynierów oraz decydentów. Jednak 11 marca 2011 r. popkulturowa Godzilla urzeczywistniła się w postaci jednego z najsilniejszych trzęsień ziemi u wybrzeży Japonii, a 15-metrowa fala tsunami zniweczyła dziesiątki lat pracy japońskich decydentów.

W elektrowni jądrowej Fukushima Daiichi wyłączono systemy zasilania awaryjnego niezbędne do chłodzenia reaktorów, rdzenie w reaktorach 1,2 i 3 uległy stopieniu, a do atmosfery i oceanu uwolniono duże ilości materiałów radioaktywnych. I choć według Komitetu Naukowego ONZ ds. Skutków Promieniowania Atomowego, nikt nie zmarł w wyniku promieniowania, na Japończyków padł blady strach.

“Fukushima zburzyła przekonanie o bezpieczeństwie elektrowni jądrowych. Moim zdaniem również brak ofiar napromieniowania wynika w większym stopniu z dużego szczęścia niż realnych efektów sumiennego przygotowania kryzysowego. Opad radioaktywny w Japonii nie nastąpił przede wszystkim ze względu na warunki atmosferyczne, które przeniosły go nad ocean, gdzie nie mógł nikomu bezpośrednio zaszkodzić” - mówi dr Marcin Socha.

Reklama

Jak podkreśla naukowiec Uniwersytetu Łódzkiego, japońskie społeczeństwo było na skraju paniki - pojawiały się nawet doniesienia o konieczności ewakuacji Tokio ze względu na ryzyko napromieniowania. Zgodnie z pierwszymi komunikatami rządowych i energetycznych ekspertów, katastrofy nie dało się przewidzieć, a żadne zabezpieczenia nie przewidywały kataklizmu tej skali (przygotowywano się na maks. 8 m fale). Jednak z czasem do opinii publicznej zaczęły docierać nowe fakty.

“Po półtora roku pracy sejmowych komisji wyjaśniających okazało się, że jeżeli kadra elektrowni Fukushima Daiichi byłaby dobrze przeszkolona i zrealizowano by wszystkie przewidziane procedury, katastrofy można było uniknąć” - podkreśla dr Socha. “Jednym z największych niedopatrzeń kadry zarządzającej TEPCO był brak konserwacji zaworów bezpieczeństwa - po prostu nie wiedziano o ich istnieniu. W sytuacji kryzysowej miały one uruchomić kolejny mechanizm awaryjny, jednak przez ludzkie niedopatrzenie - zawiodły”.

Jak zaznacza ekspert, awaria w Fukushimie pokazała przede wszystkim chaos dotyczący zarządzania. Komisje rządowe stwierdziły, że winni są wszyscy: operator elektrowni TEPCO, nowo wybrany japoński rząd z ramienia Partii Demokratycznej oraz agencje rządowe odpowiedzialne za sprawowanie nadzoru nad elektrowniami. “Moim zdaniem części Japończyków i międzynarodowej opinii publicznej umknęło, że ministerstwa, spółki, agencje, które miały kontrolować procedury w japońskich elektrowniach jądrowych, nie robiły tego” - komentuje analityk Ośrodka Spraw Azjatyckich.

Zdaniem dra Sochy japońskie spółki energetyczne odpowiedzialne za elektrownie jądrowe stały się „państwem w państwie”: „Doprowadziło to do powstania tzw. „nuklearnej wioski”, składającej się z dużych spółek energetycznych, partii rządzących, lobby nuklearnego, mediów, uniwersytetów i ośrodków badawczych. Głównym celem tej grupy decyzyjnej był rozwój atomu i każdy głos, który się temu sprzeciwiał, był marginalizowany. Chciałbym w tym miejscu zaznaczyć, że nie jestem przeciwnikiem energetyki jądrowej - uważam, że jest to potrzebna i efektywna technologia. Jednak Fukushima na długi czas podważyła zaufanie japońskiego społeczeństwa do atomu”.

Reklama

Zielona gospodarka - nieosiągalna bez atomu

Jak zaznacza ekspert, po 2011 r. po raz pierwszy w Japonii pojawiło się hasło “zero energetyki jądrowej”: “W ciągu zaledwie dwóch lat udział atomu w bilansie energetycznym spadł z 12,8 proc. do… 0,83 proc. “Wygaszono reaktory, wprowadzono również kilka istotnych zmian na poziomie administracyjnym. Utworzono NRA (National Regulation Authority) - niezależną od ministerstwa gospodarki jednostkę, która ma kontrolować bezpieczeństwo w elektrowniach jądrowych, wydawać pozwolenia dotyczące przywrócenia pracy reaktora oraz budowy nowych jednostek”.

Jednak przez pierwsze lata po katastrofie temat energetyki jądrowej w Japonii był niemal tematem tabu, a kolejne rządy utrzymywały stanowisko o absolutnym zaniechaniu prac nad technologiami nuklearnymi. Jednak rzeczywistość nie dała Japończykom zapomnieć o problemach energetycznych kraju.

“Japonia nieustannie mierzy się z brakiem surowców naturalnych oraz z koniecznością uzupełniania luk w bilansie energetycznym” - podkreśla dr Socha. “Tuż po katastrofie w 2011 r. Tokio mierzyło się z ogromnym problemem blackout’ów, szczególnie w okresie letnim. Japoński rząd i firmy energetyczne zrobiły co tylko mogły, aby zwiększyć efektywność energetyczną i usprawnić zarządzanie kryzysowe (jak np. ograniczanie zużycia energii podczas momentów krytycznych). Lukę w podaży energii elektrycznej po wyłączeniu reaktorów o wielkości 30-40 proc. starano się zapełnić częściowo elektrowniami węglowymi oraz (w największej mierze) dostawami LNG”. W efekcie powróciły dylematy środowiskowe, związane ze wzrostem emisji gazów cieplarnianych, a także społeczne - związane ze wzrostem cen prądu.

Po kilku latach premier Japonii Abe Shinzo przyznał, że Japonia „nie jest w stanie funkcjonować bez energetyki jądrowej”. W niektórych miastach elektrownie pokrywały aż 60 proc. zapotrzebowania na energię elektryczną. „Początkowo mówiono o ponownym uruchomieniu jedynie 8-10 reaktorów. Jednak obecnie, stopniowo i systematycznie, odchodzi się od polityki „zero energetyki jądrowej” i mówi się nawet o budowie nowych reaktorów nowej generacji” - mówi analityk Ośrodka Spraw Azjatyckich.

Czytaj też

Jak podaje ekspert, głównymi argumentami przemawiającymi za energetyką jądrową dla samych Japończyków, są: bezpieczeństwo dostaw energii elektrycznej, niska cena rachunków za prąd oraz zeroemisyjność reaktorów nuklearnych. “Patrząc na badania opinii publicznej, ponad połowa społeczeństwa Japonii już teraz została przekonana do tej narracji i popiera powrót do energetyki jądrowej” - podkreśla dr Marcin Socha.

Reklama
Reklama

Komentarze

    Reklama