Reklama

Wywiady

Kreml już wybrał swojego kandydata w Niemczech? „Powrót do gazu z Rosji to ekonomiczne samobójstwo”

Autor. Canva

Niemcy stoją u progu wyborów, które mogą na nowo zdefiniować ich politykę energetyczną. W cieniu rosnącego poparcia dla AfD, otwarcie opowiadającej się za przywróceniem rosyjskiego gazu i reanimacją Nord Stream, powrót do zależności od Kremla wydaje się scenariuszem nie do zaakceptowania dla większości polityków. O możliwych konsekwencjach tego zwrotu i potencjalnych scenariuszach wyborczych rozmawialiśmy z Jensem Geierem, niemieckim europosłem z SPD.

Reklama

Karol Byzdra, Energetyka24: Jednym z kluczowych priorytetów polskiej prezydencji w Radzie UE jest zapewnienie bezpieczeństwa energetycznego m.in. poprzez zmniejszenie zależności od dostaw energii z Rosji. Odnoszę jednak wrażenie, że takie deklaracje zaczynają brzmieć jak frazesy, jakby urzędnikom brakowało konkretnego pomysłu na uzupełnienie tych założeń. Jednocześnie podkreśla smutną rzeczywistość, że pomimo upływu prawie trzech lat od rozpoczęcia wojny w Ukrainie, Europa nadal w pewnym stopniu finansuje Rosję, umożliwiając jej kontynuowanie działań wojennych.

Jens Geier, niemiecki poseł do Parlamentu Europejskiego z ramienia SPD: Europa powinna kierować się nadrzędnym celem, jakim jest całkowite uniezależnienie się od rosyjskich zasobów energetycznych. Wyzwanie to wymaga zdecydowanych działań i skoordynowanego wysiłku wszystkich państw członkowskich. Kluczowym elementem jest wykorzystanie dostępnych narzędzi politycznych i stworzenie nowych mechanizmów, aby skutecznie ograniczyć wpływ Rosji na europejski sektor energetyczny. Jednocześnie konieczne jest budowanie alternatywnych szlaków i rozwój OZE i, ale także intensyfikacja współpracy z zaufanymi partnerami międzynarodowymi. To już nie tylko kwestia bezpieczeństwa, ale także solidarności i przyszłości całego kontynentu.

Jens Geier
Jens Geier
Autor. Wikimedia / Waldemar Saleski

Brzmi dobrze, ale czy to w ogóle realne? Ile jeszcze czasu musi upłynąć, zanim Europa faktycznie uniezależni się energetycznie od Rosji? Słowacki premier Robert Fico dał już jasno do zrozumienia, że solidarność UE w tej kwestii jest fikcją. Pod pozorem „bezpieczeństwa energetycznego” spotyka się z Putinem i otwarcie dąży do dalszego importu rosyjskiego gazu, ignorując zarówno sprzeciw opinii publicznej, jak i geopolityczne konsekwencje takich działań.

Komisja ogłosiła „mapę drogową w kierunku zakończenia importu rosyjskiej energii” w swoim programie prac w pierwszym kwartale tego roku. Oczekuję, że ta mapa drogowa wskaże konkretne kroki i kamienie milowe w tym procesie.

    Jeśli chodzi o kwestię solidarności UE, każde państwo członkowskie ma własne wewnętrzne względy i priorytety, co czasami prowadzi do sytuacji takich jak działania słowackiego premiera. Musimy jednak pamiętać, że bezpieczeństwo energetyczne Europy jest kwestią strategiczną i długoterminową i nie może być podporządkowane krótkoterminowym interesom politycznym.

    Reklama

    Natomiast nie we wszystkich państwach członkowskich partie polityczne otwarcie deklarują powrót do rosyjskich zasobów energetycznych i przywrócenie stosunków w stylu „business as usual”. A właśnie takie stanowisko prezentuje AfD, która rośnie w sondażach. Liderka partii, Alice Weidel, na styczniowym kongresie otwarcie zapowiedziała, że po dojściu do władzy przywróci rosyjski gazociąg Nord Stream pod pretekstem budowania niezależności kraju. Choć uzależnienie od rosyjskich surowców w imię suwerenności brzmi dziś jak absurd, zastanawiam się, czy w ogóle istnieje realna możliwość wznowienia eksploatacji gazociągu.

      Z politycznego punktu widzenia jest to niemożliwe, ponieważ takie stanowisko jest absolutnie nie do przyjęcia dla 80% niemieckich polityków i opinii publicznej. Próba wdrożenia tego planu jest czystym absurdem, nie tylko ze względu na brutalne naruszenie zobowiązań klimatycznych i sabotaż naszej przyszłości, ale także ekonomiczne samobójstwo w dłuższej perspektywie, zwłaszcza w kontekście ETS. Co więcej, powrót do Nord Stream ponownie popchnąłby nas w katastrofalną zależność od dyktatora, co AfD zdaje się akceptować bez mrugnięcia okiem. Tymczasem reszta niemieckiej sceny politycznej podąża w przeciwnym kierunku, stawiając na prawdziwy postęp.

      Reklama

      Prawdziwy postęp, który jednak nie oznacza, że Niemcy całkowicie zrezygnowały z paliw kopalnych i wydobycia węgla.

      Właśnie pod tym względem sytuacja w Niemczech paradoksalnie przypomina obecną sytuację w Polsce. Mamy ogromne zasoby węgla kamiennego, które mogłyby wystarczyć na 400 lat, ale jego wydobycie jest po prostu zbyt drogie. W efekcie nadal spalany jest węgiel importowany z takich krajów jak Wenezuela czy Australia, podczas gdy krajowa produkcja została wygaszona ze względu na wysokie koszty. Przez pewien czas utrzymanie wydobycia węgla było możliwe dzięki państwowym subwencjom, ale często spotykało się to z krytyką ze strony europejskich konkurentów. Stopniowa redukcja tej pomocy doprowadziła do jej całkowitego zakończenia w 2019 r., a od tego czasu Niemcy przyspieszają budowanie odnawialnych i zrównoważonych rozwiązań energetycznych.

      Ale wciąż spalacie węgiel brunatny, prawda?

      Tak i to stanowi poważny problem, ponieważ emituje on znacznie więcej CO2 niż węgiel kamienny. Obecnie OZE pokrywa ok. 40% zapotrzebowania energetycznego Niemiec, ale to wciąż za mało, by całkowicie zrezygnować z paliw kopalnych. Co więcej, na horyzoncie pojawia się kolejny problem w tym zakresie.

        Jaki?

        W przypadku Polski jest to stopniowe odchodzenie od węgla, zamykanie kopalń i restrukturyzacja zakładów górniczych do 2049 roku. Pochodzę z Zagłębia Ruhry, dawnego przemysłowego serca Niemiec, więc doskonale rozumiem wyzwania stojące dziś przed Śląskiem. Udało nam się stworzyć alternatywne miejsca pracy dla 100 000 osób zatrudnionych wcześniej w górnictwie i kolejnych 100 000 w przemyśle stalowym. Taki proces nie odbywa się jednak z dnia na dzień. To przedsięwzięcie długofalowe, wymagające konsekwentnej strategii i stabilnych działań. Ostatecznie to społeczeństwo w wyborach zadecyduje, czy transformacja ostatecznie zakończyła się sukcesem, czy nie.

        Reklama

        Temat transformacji regionów górniczych jest również ważnym elementem kampanii wyborczej w Polsce, choć do wyborów pozostało jeszcze sporo czasu. Tymczasem w Niemczech maraton wyborczy nabiera tempa…

        Maraton? To nie maraton, ale sprint, jakiego jeszcze nie było. (Śmiech) Tworzenie list kandydatów, nominacje, organizowanie partii i kampanii; wszystko musiało być zrobione w ekspresowym tempie. W tegorocznych wyborach startuje 41 partii, ale przyspieszenie tego procesu pod względem logistycznym i politycznym było ogromnym wyzwaniem. Pierwotnie przygotowania zaplanowano na wrzesień, ale nagła zmiana terminu o siedem miesięcy utrudniła przeprowadzenie dobrze zaplanowanej kampanii.

        Można powiedzieć, że zanim kampania na dobre się rozpocznie, wyborcy już będą musieli oddać głos. Mam jednak wrażenie, że polityka w Niemczech jest teraz tak palącym tematem, że większość ludzi już wie, na kogo zagłosuje.

        Wręcz przeciwnie, wydaje się, że wielu wyborców jeszcze nie podjęło decyzji. To oznacza, że niespodzianka jest wciąż możliwa. CDU sfrustrowała część swoich zwolenników, głosując ostatnio razem ze skrajną prawicą w Bundestagu. Podobny krok podjęła FDP i jest teraz o jeden procent poniżej progu wyborczego, co stawia pod znakiem zapytania ich ponowne wejście do Bundestagu. Zrobiła to również BSW, co jest grzechem pierworodnym dla partii, która udaje postępową. Ta sytuacja w niemieckim parlamencie stworzyła pewnego rodzaju impuls dla SPD i Lewicy. Obecnie trwa zacięta rywalizacja o fotel kanclerza między Olafem Scholzem a Friedrichem Merzem. Jestem jednak przekonany, że Niemcy chcą kanclerza, którego mogą szanować, któremu ufają i którego dobrze znają.

        Reklama

        Przepraszam, ale czy mógłby pan mi to wyjaśnić? Naprawdę tego nie pojmuję. Jak to możliwe, że po tylu latach Olaf Scholz wciąż cieszy się zaufaniem? Po jego polityce wsparcia dla Ukrainy, po kryzysie energetycznym, po chaosie w koalicji i rozwiązaniu rządu, Scholz nadal ma swoich zwolenników?

        Zaletą Olafa Scholza jest to, że mówi to, co myśli i robi to, co mówi. Jeśli zadeklaruje jakieś działanie, można być pewnym, że je podejmie, a jeśli powie „nie” to ma na myśli „nie”. Z drugiej strony, problem Friedricha Merza polega na tym, że bez wahania może dziś twierdzić coś zupełnie innego niż trzy tygodnie temu.

          Jak to w polityce bywa…

          Tak, ale chodzi też o coś jeszcze. Doświadczenie. Merz, skoro nie piastował żadnego stanowiska rządowego, nie ma doświadczenia w zarządzaniu krajem, co jest kluczowe w czasach wielowymiarowego kryzysu. Jestem przekonany, że kiedy Niemcy staną przed wyborem, zobaczą wyraźną różnicę. Mogą nie zgadzać się z każdym działaniem Scholza, ale wiedzą, że nie jest człowiekiem impulsywnym, nie rzuca pustych słów i jest godny zaufania. A obok niego jest Merz. Wtedy decyzja staje się oczywista.

          Czy to oznacza, że Alice Weidel nie ma żadnych szans w tym wyścigu?

          Faszystowska AfD utrzymuje w sondażach poparcie na poziomie około 20 proc. To bardzo dużo, ale wciąż niewystarczająco, by realnie myśleć o przejęciu władzy. Pod koniec stycznia Merz przy ich pomocy przegłosował w Bundestagu uchwałę zaostrzającą politykę migracyjną, choć wcześniej obiecywał, że nigdy nie będzie z nimi głosować. Teraz kategorycznie zaprzecza, jakoby miał współpracować z AfD przy tworzeniu rządu, ale w świetle ostatnich wydarzeń trudno brać jego zapewnienia na poważnie.

          Reklama

          Czy w związku z tym Rosjanie będą ingerować w niemieckie wybory, by wypromować jakiegoś kandydata?

          Czy naprawdę można wątpić, że Rosjanie nie spróbują? To prawie pewne, a Kreml użyje do tego X, TikToka i innych narzędzi, a także będzie pompować pieniądze, tak jak robi to w przypadku AfD. Niedawno widzieliśmy już, jak ten mechanizm działał w Rumunii. Jako użytkownik mediów społecznościowych nagle zaczynam widzieć propagandę AfD, choć nigdy o to nie prosiłem. To wyraźny sygnał, że ktoś starannie przygotował tę operację.

            A czy te wybory to także szansa dla Sahry Wagenknecht i jej Sojuszu? Jej obecność w świecie polityki można uznać za swoisty fenomen, a jej partia, startująca praktycznie od zera, w nieco ponad rok zdobyła poparcie momentami wyższe niż FDP.

            Przez pewien czas spodziewałem się tego, ponieważ Wagenknecht nie była anonimowa. Zawsze była jedną z czołowych postaci lewicy. Regularnie pojawiała się w mediach i często była zapraszana do programów informacyjnych, dzięki czemu była dobrze znana wśród dziennikarzy. Jej mieszanka poglądów łącząca lewicowe podejście do kwestii społecznych z antyimigrancką postawą przyciągnęła część wyborców. Nie można jednak twierdzić, że jest się postępowym i głosować z faszystami. Ten polityczny manewr zaszkodził BSW.

            Czy po wyborach konieczne będzie utworzenie koalicji rządzącej? Czy poparcie powyżej 20% dla którejkolwiek z partii pozwoli im na samodzielne rządzenie?

            To oczywiste, że konieczna będzie nowa koalicja rządząca. Z drugiej strony jej kształt nie ma teraz najmniejszego znaczenia. Wyborcy zdecydują, najsilniejsza partia otrzyma mandat do utworzenia rządu i dopiero wtedy prawdopodobnie rozpoczniemy negocjacje koalicyjne. Poinstruowałem już mój zespół, aby nie umawiał się na żadne spotkania w marcu, ponieważ wtedy rozpoczną się rozmowy. Ale z kim, na jakich zasadach i na jakich warunkach? Zapomnijmy o tym. Równie dobrze mógłbym próbować przewidzieć sobotnie numery loterii.

            Reklama

            Pytanie powinno teraz brzmieć, które siły polityczne mogą utworzyć rząd zdolny do sprostania pilnym wyzwaniom w Niemczech i całej Europie. I jestem głęboko przekonany, że wyznaczanie twardych czerwonych linii i mówienie „nigdy tego” lub „nigdy tamtego” prowadzi tylko do niepotrzebnych problemów. Oczywiście wyklucza to AfD, ale wśród partii demokratycznych każda z nich powinna być zasadniczo otwarta na rozmowy koalicyjne.

            Jednym z kluczowych tematów tegorocznych wyborów są rosnące ceny energii. Niemcy przez lata konsekwentnie wygaszały swoje elektrownie jądrowe, a obecnie importują energię elektryczną m.in. z francuskiego atomu. Tymczasem powrót do niego przestał być już realną opcją ze względu na strategiczne decyzje i wysokie koszty. Jaki jest więc pomysł na przyszłość niemieckiej energetyki? Który kandydat ma najlepszą strategię rozwiązania tego problemu?

            Najczęściej to my eksportujemy energię. Podczas jednego z ostatnich upalnych lat Francja musiała kupować energię z Niemiec, ponieważ ich elektrownie jądrowe musiały zostać zatrzymane z powodu braku wody chłodzącej. Obecnie Niemcy są w trakcie poważnej transformacji energetycznej. Nawet w normalnych okolicznościach proces ten byłby wystarczającym wyzwaniem. Ceny energii zaczęły rosnąć po pandemii, kiedy światowa gospodarka zaczęła przyspieszać, a popyt gwałtownie wzrósł, podnosząc ceny. Następnie, wraz z wojną, odcięliśmy import rosyjskiego gazu i zabezpieczyliśmy energię w postaci LNG i gazu ziemnego na rynku światowym. Wbrew obawom zima 2023/2024 nie była ciężka i uniknęliśmy niedoborów, ale od tego czasu ceny pozostają zbyt wysokie. Teraz pracujemy nad rozwiązaniami, które pozwolą je obniżyć.

              Jeśli chodzi o energię jądrową, trwa debata na ten temat, ale dostawcy energii w Niemczech jasno mówią, że jest ona zbyt droga, brakuje jej finansowania, akceptacji społecznej i niezbędnego paliwa. Podczas gdy politycy dyskutują na ten temat, branża mówi „nie, dziękuję”. 

              Reklama

              Dla mnie energia jądrowa w Niemczech to zamknięty rozdział. Nikt nie jest poważnie zainteresowany budową nowych elektrowni jądrowych. Ich budowa jest zbyt kosztowna, trwa zbyt długo i jest zbyt ryzykowna. Wciąż nie mamy długoterminowego rozwiązania w zakresie utylizacji odpadów jądrowych, a poparcie społeczne praktycznie leży. W najlepszym przypadku energia jądrowa jest zeroemisyjna, ale nie jest ani przyjazna dla środowiska, ani ekonomicznie opłacalna. Weźmy na przykład elektrownię jądrową Hinkley Point C budowaną obecnie w Wielkiej Brytanii. Początkowe szacunki kosztów wynosiły około 21 mld euro. Obecnie szacuje się je na 50 mld euro, a elektrownia wciąż jest w budowie. Zamiast w tym roku, produkcja energii elektrycznej przewidziana jest na rok 2031. Inwestorzy wycofali się, twierdząc, że energia elektryczna wytwarzana w tym miejscu będzie najdroższa na świecie. Oczywiście nie jest to realne rozwiązanie. Prawdziwym rozwiązaniem jest połączenie OZE, energii geotermalnej, wodoru i integracji sektorowej. To jest kierunek, na którym musimy się skupić.

              Jest pan również członkiem Komisji Przemysłu, Badań Naukowych i Energii (ITRE). Jakie będą jej kluczowe priorytety w 2025 roku?

              Założenia Clean Industrial Deal stanowią dla nas absolutny priorytet. Kluczowym pytaniem jest, w jaki sposób możemy utrzymać Europę na drodze do dekarbonizacji, zapewniając jednocześnie bezpieczeństwo energetyczne. Jest to wspólne europejskie wyzwanie, ponieważ koszty energii pozostają wysokie na całym kontynencie, wpływając zarówno na przemysł, jak i gospodarstwa domowe. Główną kwestią jest to, jak wycofać się z paliw kopalnych bez powodowania zakłóceń gospodarczych i społecznych. Cele są jasne i nie jestem za ich porzuceniem. Musimy jednak starannie rozważyć, jak je osiągnąć w sposób chroniący miejsca pracy i stabilność gospodarczą. Jest to niewątpliwie jedna z najpilniejszych kwestii w tegorocznej agendzie.

              Dziękuję za rozmowę.

              Reklama
              Reklama
              YouTube cover video

              Komentarze

                Reklama