Tajwan wyłącza ostatnią elektrownię jądrową, ryzykując utratę bezpieczeństwa energetycznego
Pomimo globalnego renesansu energetyki jądrowej, 18 maja bieżącego roku Tajwan zamknął ostatni reaktor nuklearny, kończąc tym samym ponad pół wieku historii energetyki jądrowej. Krok ten, choć w żadnej mierze nie gwałtowny, wzbudził pytania o bezpieczeństwo energetyczne wyspy - szczególnie w perspektywie narastającej, agresywnej retoryki Chin.
W niedzielę 18 maja reaktor nr 2 elektrowni jądrowej Maanshan, znajdującej się w południowym powiecie Pingdong, został odłączony od krajowej sieci energetycznej i wyłączony, tym samym kończąc 40 lat swojej pracy. Jak podała państwowa firma elektroenergetyczna Taiwan Power Company (Taipower), począwszy od 1985 r. elektrownia wyprodukowała około 274 mld kWh energii, a zainstalowana moc bloku pokrywała ok. 3 proc. zapotrzebowania energetycznego wyspy.
Maanshan - ostatnia na stanowisku
Według zapowiedzi Taipower, alternatywne rozwiązania zrekompensują koszty wyłączenia Maanshan, a do miksu energetycznego wyspy zostaną dodane nowe bloki gazowe (ok. 5 GW) oraz elektrownie wiatrowe i słoneczne (łącznie 3,5 GW), mające zapewnić stabilność dostaw oraz bezpieczeństwo sieci.
Wyłączenie Maanshan odbyło się nie tylko zgodnie z planem zakończenia jej licencji na eksploatację (wygasłej 17 maja 2025 r.), lecz również po myśli rządzącej Demokratycznej Partii Postępowej (DPP) - partii, której ruch antynuklearny był znaczącą częścią. Dzień po wyłączeniu elektrowni Tajwańska Unia Ochrony Środowiska (TEPU) zorganizowała wiec przed siedzibą Taipower, gdzie razem z pozostałymi organizacjami ekologicznymi świętowała realizację głośnego hasła “ojczyzny wolnej od atomu”.
Pomimo wieloletnich zapowiedzi wycofania atomu z miksu energetycznego Tajwanu, zamknięcie ostatniej działającej elektrowni odbiło się szerokim echem w mediach krajowych i zagranicznych. Najczęściej podnoszono kwestie bezpieczeństwa, emisji gazów cieplarnianych oraz finansów. Jednak działacze pronuklearni nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. 13 maja parlament (Yuan Ustawodawczy) uchwalił poprawki do ustawy o regulacji obiektów jądrowych, zezwalając operatorom na ubieganie się o 20-letnie odnowienie licencji i łagodząc ograniczenia dotyczące ponownego uruchomiania elektrowni.
W międzyczasie Tajwańska Partia Ludowa (TPP) złożyła wniosek o przeprowadzenie referendum dotyczącego wznowienia działalności Maanshan - pod warunkiem, że jednostka zostanie uznana za bezpieczną. Centralna Komisja Wyborcza (CEC) zatwierdziła wniosek i ustaliła datę referendum na 23 sierpnia.
„Najnowsze badania opinii publicznej pokazują, że wśród Tajwańczyków w wieku powyżej 20 lat 45 proc. uważa, że ojczyzna wolna od energii jądrowej jest celem, do którego warto dążyć” - zaznacza ekologiczna i antynuklearna organizacja Green Citizens Action Alliance (GCAA). Zdaniem przedstawicieli GCAA wysyła to „jasny komunikat” że zwolennicy przyszłości wolnej od energii jądrowej „przeważają nad przeciwnikami”. Przypomnijmy: nadal mówimy o 45 proc.
Technologia, która chroni przed kryzysem
Historia elektrowni jądrowych na Tajwanie sięga lat 70. XX wieku, a pierwsze memoranda o współpracy w zakresie cywilnego zastosowania technologii jądrowych zostały podpisane z USA już w latach 50. Po światowym kryzysie naftowym z 1973 r. i perspektywie zagrożenia gospodarczego oraz energetycznego wynikającego z rosnących cen surowców, ówczesny premier Chiang Ching-kuo zdecydował się na realizację 10 projektów infrastrukturalnych na dużą skalę. Inwestycje miały przyspieszyć rozwój gospodarczy i społeczny kraju. Wśród nich znalazły się projekty rozbudowy energetyki jądrowej.
Budowa pierwszej elektrowni Chinshan (o mocy 1,27 GW) została zatwierdzona już w 1970 r., a kryzys naftowy z 1973 r. jedynie wzmocnił rządowe ambicje. Chinshan została uznana za projekt priorytetowy, a plany rozszerzono o budowę elektrowni Kuosheng (1,97 GW) i Maanshan (1,9 GW). Chinshan i Kuosheng zostały wyposażone w reaktory wodno-wrzące BWR, Maanshan - wodno-ciśnieniowy PWR. W wyniku amerykańsko-tajwańskiej współpracy, wszystkie jednostki korzystały z technologii firmy Westinghouse, a okres eksploatacji elektrowni wyznaczono na 40 lat. Uran importowano m.in. z Australii, Kanady, Kazachstanu czy Namibii, a proces wzbogacania odbywał się w USA bądź Europie (głównie we Francji).
W planach pojawiła się również czwarta elektrownia jądrowa Lungmen (inaczej NFP), o mocy 2,7 GW i reaktorach wodno-wrzących ABWR projektu GE Hitachi Nuclear Power. Po wieloletnich kontrowersjach i politycznych przepychankach, w 1999 r. rozpoczęto budowę obiektu, jednak w 2015 r. zadecydowano o jego zamknięciu - pomimo wysokiego poziomu zaawansowania - i odpowiednim zabezpieczeniu sprzętu, umożliwiającym jego przyszłe użytkowanie.
Cztery lata później Taipower ostatecznie wykluczyło uruchomienie elektrowni, stwierdzając, że rozpoczęcie działalności komercyjnej zajmie od sześciu do siedmiu lat i że GE nie będzie w stanie wymienić wielu starzejących się podzespołów zainstalowanych dwie dekady wcześniej. Jak zaznacza World Nuclear Association, ze względu na przerwę w budowie i problemy z zarządzaniem na projekt wydano już 9,9 mld dolarów, a zdaniem ministra tajwańskiej Rady Energii Atomowej (AEC) na dokończenie budowy potrzeba będzie kolejne 1,9-2,3 mld dolarów.
Upadająca stabilność
Inwestycje jądrowe przyniosły zamierzony efekt - złagodziły skutki kryzysu naftowego, stały się częścią transformacji przemysłowej i pozwoliły zabezpieczyć potrzeby energetyczne wyspy. W latach 80. zanotowano szczyt udziału atomu w całkowitej produkcji energii elektrycznej (niemal 52 proc., który systematycznie spadał w kolejnych latach, od początku milenium wynosząc poniżej 20 proc., a w 2023 r. - 6,3 proc. Spadek wynikał z braku dalszych inwestycji w technologie jądrowe, zwiększania potrzeb energetycznych kraju oraz rozbudowy alternatywnych źródeł energii, m.in. wspieranych przez rząd OZE - przede wszystkim morskich farm wiatrowych.
Elektrownie jądrowe stanowiły nie tylko stabilne wsparcie dla energochłonnych sektorów gospodarki (takich jak produkcja półprzewodników), lecz były również impulsem do rozwoju sieci elektroenergetycznej wyspy oraz rozwoju regionalnego i wykształcenia kadr wysoko wykwalifikowanych inżynierów.
Mimo to, tajwańskie społeczeństwo nie było w pełni pronuklearne, a do głosu dochodziły wątpliwości związane z bezpieczeństwem technologii jądrowych. Dzięki aktywnemu działaniu ruchów antynuklearnych oraz ich silnym związkom z partią DPP, tajwańscy politycy przez długie lata starali się ograniczyć działanie elektrowni jądrowych, prowadząc ostatecznie do ich zamknięcia. Jeszcze na początku 2019 r. ówczesny minister gospodarki Shen Jong-chin potwierdził, że “nie będzie rozbudowy ani ponownego uruchamiania elektrowni jądrowych na Tajwanie”.
Xi Jinping pręży muskuły
Bezpieczeństwo energetyczne Tajwanu powinno być rozpatrywane nie tylko w kontekście zmian klimatu, emisji, stabilności dostaw czy rozwoju gospodarczego, lecz również - a może przede wszystkim - w odniesieniu do narastającej, agresywnej retoryki Pekinu. W marcu bieżącego roku prezydent Tajwanu William Lai (Lai Ching-te) otwarcie określił ChRL jako “wrogą siłę zagraniczną”, wskazując na coraz częstsze ataki Chin: niemal codzienne wtargnięcia do strefy identyfikacji obrony powietrznej Tajwanu (ADIZ) oraz infiltrację tajwańskiego wojska, rządu i społeczeństwa.
Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza (PLA) regularnie symuluje blokady morskie Tajwanu, przeprowadzając wielkoskalowe manewry i skoordynowane ćwiczenia wojskowe. Cytowany przez Taipei Times szef amerykańskiego dowództwa Indo-Pacyfiku, admirał Samuel Paparo ostrzegł pod koniec maja, że Chiny “obrały niebezpieczny kurs”, a przeprowadzane manewry to “symulacje [blokady morskiej - przyp. red. Energetyla24], a nie ćwiczenia”. W kwietniu Chińskie Biuro ds. Tajwanu podało, że manewry mają być “ostrzeżeniem” dla separatystycznych tendencji na wyspie i są “karą” za “nieustanne prowokacje (…) na rzecz niepodległości [Tajwanu - przyp. red. Energetyka24]”.
Podobne zastraszanie wojskowe jest stałym elementem krajobrazu politycznego wyspy, jednak po wyborze na prezydenta Lai’a, który w przeszłości wielokrotnie opowiadał się za suwerennością Tajwanu, manewry zyskały na intensywności. Przykładowo, w lutym bieżącego roku Ministerstwo Obrony Tajwanu poinformowało o wykryciu 32 chińskich samolotów wojskowych przeprowadzających “wspólne ćwiczenia gotowości bojowej” z chińskimi okrętami wojennymi w rejonie Cieśniny Tajwańskiej, a co ważniejsze - o przeprowadzeniu “szkoleń strzeleckich”, co zdarza się niezwykle rzadko.
Dlatego też bezpieczeństwo energetyczne i stabilność dostaw stanowią kluczowy element infrastruktury tajwańskiego wojska. Jak zaznacza Philip Hou z “Peace for Taiwan” na łamach “The Diplomat”, awaria sieci elektroenergetycznej mogłaby zakłócić działanie stacji radarowej wczesnego ostrzegania Leshan, a w efekcie doprowadzić do poważnego zagrożenia atakiem na krytyczną infrastrukturę obronną wyspy. Niemniej należy przyznać, że dyskutując o stabilności, musielibyśmy mówić o ponad 20 proc. udziale atomu w miksie energetycznym - marne 3 proc. nie stanowiłoby kolosalnej różnicy w wypadku załamania systemu.
Bezemisyjny atom zastąpiony… węglem i LNG?
Na bezpieczeństwo energetyczne wyspy wpływa również struktura miksu energetycznego Tajwanu. Jak podaje Ministerstwo Spraw Gospodarczych (MOEA), w 2023 r. wyspa importowała oszałamiające 97 proc. swoich surowców energetycznych, z czego większość stanowiła ropa i produkty ropopochodne, węgiel oraz LNG.
Tak wysokie uzależnienie wynika z czynników geofizycznych i geopolitycznych. Tajwan nie posiada podmorskich kabli energetycznych, rurociągów ani też znaczących rezerw surowców naturalnych, takich jak węgiel czy gaz. Zapasy wody również są niewystarczające, a niewielki, gęsto zaludniony dostępny teren (ok. 70 proc. wyspy pokrywają góry) utrudnia budowę infrastruktury energetyki odnawialnej.
Praktycznie całkowite uzależnienie wyspy od importu energii stawia w nowym świetle perspektywę zakłócenia morskich szlaków dostaw. Chińska marynarka wojenna najpewniej nie zrezygnuje z próby morskiej blokady Tajwanu i choć nie będzie to łatwe przedsięwzięcie ze względu na uwarunkowania geograficzne, to nadal taki scenariusz jest możliwy.
W takiej sytuacji jednym ze sposobów zapewnienia stabilności dostaw jest tworzenie rezerw surowców. Jak podaje MOEA, bezpieczne zapasy LNG ustalono na co najmniej 14 dni w 2027 r., z kolei operatorzy rafinerii ropy naftowej są zobowiązani do utrzymywania zapasów na 60 dni, a rząd - na 30 dni. Jednak biorąc pod uwagę, że energia elektryczna jest wytwarzana przede wszystkim z węgla (42,2 proc.) oraz gazu (39,5 proc.), a ropa pokrywa niemal połowę krajowego zapotrzebowania na energię, tak podstawowe zapasy wydają się nie być wystarczające. Warto przypomnieć, że gromadzenie oraz przechowywanie paliwa jądrowego (o gęstości energii 3 mln razy większej niż węgiel) jest o wiele łatwiejsze, niż analogiczne zapasy energetyczne LNG czy węgla. W wypadku blokady morskiej, działające elektrownie jądrowe zapewniłyby dłuższe i stabilniejsze dostawy prądu, wymiernie wspomagając system energetyczny.
“Bezpieczeństwo energetyczne Tajwanu ulega obecnie pogorszeniu. Moim zdaniem jest zagrożone” - ocenia dla E24 prof. Tsung-Kuang Yeh z tajwańskiego Instytutu Inżynierii Jądrowej i Nauk Jądrowych. “Całkowicie zanikają niezawodne i tanie, bezemisyjne źródła energii elektrycznej, co powoduje większą niestabilność dostaw i wzrost cen energii elektrycznej. Dodatkowo, od 2026 r. co najmniej 50 proc. prądu będzie wytwarzane przez elektrownie gazowe, podczas gdy rezerwy LNG wystarczają do 11 dni”.
Pomijając kwestie bezpieczeństwa, rezygnacja z atomu stoi w jawnej sprzeczności z ustalonymi celami dekarbonizacyjnymi. Według planu DPP, Tajwan powinien osiągnąć neutralność klimatyczną do 2050 r., jednak całkowicie bezemisyjny atom zostanie krótkoterminowo zastąpiony emisyjnym LNG, a długoterminowo - OZE. Obecnie minimalnie widać również wzrost energii wytwarzanej z węgla. Biorąc pod uwagę główny cel, jakim jest brak emisji, zamykanie elektrowni jądrowej jedynie opóźnia energetyczne “zazielenienie” wyspy.
Energetyczna "pięta Achillesa"
Wydaje się, że zamknięcie elektrowni Maanshan to wyraz polityki populistycznej i tradycjonalistycznej - nie pragmatycznej. DPP oraz partyjni koalicjanci, historycznie silnie współpracujący ze środowiskami antynuklearnymi, nie mogli wycofać się ze swoich pierwotnych założeń przeciwnych technologiom jądrowym.
Jednocześnie, obecnie to Tajwan płynie pod prąd nowej fali atomowego renesansu, która dotarła również do Azji Wschodniej. Japonia (pomimo doświadczeń awarii w Fukushimie w 2011 r. i wywołanej nią paniki społecznej) chce osiągnąć 20 proc. udziału atomu w miksie energetycznym do 2040 r., a Korea Południowa - ponad 35 proc. do 2038 r.
Analizując zamknięcie Maanshan nie wolno nam zapominać, że Tajwan zboczył ze ścieżki rozwoju energetyki jądrowej na długie lata przed majowym zamknięciem ostatniego reaktora. Początkowo nie był osamotniony w swoich tendencjach antynuklearnych - ostatecznie z atomu wycofywała się Japonia, Niemcy czy nawet Belgia. Intensywny rozwój OZE mógł wydawać się naturalnym kierunkiem zmian energetycznych, zapewniającym niezależność od surowców kopalnych.
Nawet jeśli wynik sierpniowego referendum okaże się korzystny dla zwolenników atomu na wyspie, nie jest powiedziane, że ponowne uruchomienie elektrowni jądrowych jest możliwe. Przestarzała technologia, ewentualne naprawy i renowacja - wszystko może okazać się zbyt kosztowne.
Czytaj też
Zamknięcie Maanshan, zapewniającej zaledwie 3 proc. krajowego zapotrzebowania na energię elektryczną, to symboliczne zakończenie procesu rezygnacji z energetyki jądrowej, który był niewzruszenie kontynuowany od początku XXI wieku. Przeprowadzane na ostatnią chwilę referenda zapewne nie zdołają wskrzesić wygaszonych reaktorów nuklearnych ani doprowadzić do uruchomienia elektrowni Lungmen. Powstaje pytanie: czy w obliczu agresywnej retoryki Xi Jinpinga i statków PLA ćwiczących blokadę morską wyspy, należy dobrowolnie rezygnować nawet z 3 proc. stabilnego źródła energii?

user_1069218
Kto bogatemu zabroni... karbonizować sobie energetykę?!