Ojczyzna wolna od atomu. Jak Tajwan połączył ruch antynuklearny i demokratyczną opozycję
W połowie maja Taipei zdecydowało się zamknąć ostatni działający reaktor, kończąc tym samym niemal pół wieku energetyki jądrowej na wyspie. Wydarzenie, świętowane przez antynuklearne stowarzyszenia pokroju Green Citizens Action Alliance (GCAA), stanowiło zwieńczenie wieloletniej batalii o „ojczyznę wolną od atomu”. Jednak w przypadku Tajwanu ruchy antyjądrowe są równie silnie związane z działaczami środowiskowymi, co politycznymi.
Korzenie tajwańskiego ruchu antynuklearnego, w przeciwieństwie do podobnych zrzeszeń na Zachodzie, są o wiele silniej powiązane z ruchami demokratycznymi niż stricte ekologicznymi. Przez 38 lat, aż do 1987 r., na Tajwanie obowiązywał stan wojenny, wprowadzony przez chińską, nacjonalistyczną partię Kuomintangu (KMT). Przez wiele lat partia, sprawująca autorytarne rządy, była jedyną legalnie funkcjonującą opcją polityczną na wyspie.
Ojczyzna wolna od atomu
Jak wskazuje w swoim eseju prof. Ming-Sho Ho z Narodowego Uniwersytetu Tajwańskiego, kręgi akademickie jako pierwsze wyraziły swoje wątpliwości wobec energii jądrowej, wskazując na kwestie ekologii, bezpieczeństwa i utylizacji odpadów radioaktywnych. Obawy naukowców nie tylko wpisywały się w światowe nastroje antynuklearne (w 1979 r. doszło do awarii we Three Mile Island), lecz dotyczyły również zarządzania projektem przez KMT. Nawet członkowie partii wskazywali m.in. na brak kontroli finansowej i znaczne przekraczanie szacowanego budżetu, nie wspominając o pojawiających się informacjach o tajnych pracach nad bronią jądrową pod przykrywką cywilnej energetyki jądrowej. Ostatecznie próby zmilitaryzowania technologii jądrowych zostały zahamowane przez USA.
Ze względu na cenzurę oraz kontrolowanie mediów państwowych przez KMT, antynuklearne artykuły naukowe mogły ukazywać się w broszurach publikowanych przez dangwai - tajwański ruch opozycyjny, który ostatecznie w 1986 r. przerodził się w Demokratyczną Partię Postępową (DPP). Dangwai próbował zasymilować każdy rodzaj społecznego niezadowolenia, a temat atomu był pod tym względem wyjątkowo wdzięczny. Wiązał się on bowiem nie tylko ze wzmacnianiem pogłosek o politycznym skorumpowaniu i łapówkach naokoło budowy elektrowni, lecz również z ostrzeżeniami o możliwym zagrożeniu katastrofą nuklearną, o której ryzyku nie wspominano w państwowych mediach. Wzmacniało to nieufność zarówno wobec propagandy KMT, jak i elektrowni jądrowych.
Polityczne wsparcie
Zniesienie przez Kuomintang stanu wojennego było przełomem, na fali którego DPP nabrała wiatru w żagle. Opozycyjna partia wykorzystała siłę oddolnych protestów przeciwko zanieczyszczeniom środowiska (jak np. wyrzucanie odpadów radioaktywnych na wyspie Lan yu, należącej do rdzennych mieszkańców Tajwanu) i zakupom ziemi przez Taipower, do których dołączyli również antynuklearni naukowcy. Wielu z nich ostatecznie weszło w struktury DPP, a sama partia przekonała się, jak duży potencjał wyborczy kryje się w antynuklearnej narracji.
W efekcie nowopowstała opozycja coraz silniej identyfikowała się z ruchami przeciwnymi energetyce jądrowej - na tyle, by w pierwotnym statusie partii uwzględnić zakaz budowania nowych elektrowni i sprawowanie bardziej rygorystycznego nadzoru nad istniejącymi. Ponadto ruchy sprzeciwiające się atomowi uzyskiwały wsparcie finansowe samorządów kontrolowanych przez DPP, w efekcie wiążąc się ze strukturami politycznymi.
Tym samym w wielu umysłach ruch demokratyzacji kraju na długie lata splótł się z niechęcią i nieufnością do cywilnych technologii jądrowych, co dało początek hasłu “ojczyzny wolnej od atomu”. Stanowisko pronuklearne zaczęło być kojarzone z sympatiami do Kuomintangu oraz brakiem wystarczającego nadzoru i przejrzystości instytucjonalnej. Niemniej jednak warto wspomnieć, że sojusz polityczny pomiędzy ruchami antynuklearnymi i DPP bardzo mocno ucierpiał po dojściu demokratycznej opozycji do władzy. DPP zarzuciła swoje bezkompromisowe podejście do energetyki jądrowej, co pozwoliło na większe partyjne uniezależnienie ruchów antyatomowych.
Atomowe przeciąganie liny
Hasło odchodzenia od energii jądrowej od lat 80. regularnie powraca do tajwańskiej debaty publicznej. Awaria jądrowa w Fukushimie w 2011 r. wzmocniła resentyment i strach na tyle skutecznie, że nawet Kuomintang obiecał “stopniowe wycofywanie” energii jądrowej, a podczas wyborów prezydenckich w 2016 r. obydwoje kandydatów z DPP i KMT zgodziło się na rezygnację z atomu i porzucenie projektu czwartej elektrowni Lungmen. Po wygranych wyborach parlamentarnych, DPP wyznaczyła ostateczny termin wycofania się z atomu na 2025 r., wpisując go do ustawy o energii elektrycznej.
Dość niespodziewanie, katastrofa w Fukushimie - a raczej wybuch nastrojów antynuklearnych na Tajwanie - dała początek odbiciu narracyjnemu. Jak wskazuje prof. Ming Sho Ho, w 2013 r. na wyspie zaczął formować się ruch pronuklearny. Wykorzystując platformę Facebook’ową “Pogromcy nuklearnych mitów” (ang. Nuclear Myth Busters, NMB) i dynamikę oddolnych protestów społecznych, ruch podkreślał rolę bezemisyjnego atomu w walce ze zmianami klimatu oraz zapewnienie stabilnych dostaw energii elektrycznej (padało to na szczególnie podatny grunt w kontekście blackoutów, regularnie występujących na wyspie). Co ważne, inicjatorzy ruchu nie wywodzili się ze starego establishmentu KMT i kierowali się raczej osobistymi przekonaniami niż interesami komercyjnymi.
W 2018 r. aktywiści NMB zainicjowali referendum dotyczące uchylenia terminu wycofania atomu do 2025 r. Frekwencja wyborcza wyniosła 54,8 proc., a spośród uczestniczących niemal 60 proc. opowiedziało się za zniesieniem terminu proponowanego przez DPP, dzięki czemu przestał mieć on moc prawną. Mimo to ówczesny minister gospodarki Shen Jong-chin potwierdził na początku 2019 r., że “nie będzie rozbudowy ani ponownego uruchamiania elektrowni jądrowych na Tajwanie”. Idąc za ciosem, pronuklearni aktywiści wystąpili z kolejnym referendum dotyczącym uruchomienia czwartej elektrowni jądrowej, jednak w głosowaniu w 2021 r. ponieśli porażkę - Tajwańczycy opowiedzieli się przeciwko uruchomieniu Lungmen (niemal 53 proc. głosów przeciw przy 41 proc. frekwencji).
Wygaszanie za wszelką cenę
Pomimo braku prawnie obowiązującego terminu, poszczególne elektrownie były wycofywane z użytku po wygaśnięciu ich 40-letnich licencji użytkowania: Chinshan w grudniu 2018 r. i lipcu 2019 r., Kuosheng w grudniu 2021 r. i marcu 2023 r. Termin eksploatacji ostatniej z nich, Maanshan, przypadł na maj bieżącego roku - automatycznie trafiając na pierwsze strony gazet.
“Zamknięcie elektrowni stanowi spełnienie długoletniego celu tajwańskiego ruchu antynuklearnego, który działa od 1986 r.” - deklaruje Green Citizens’ Action Alliance. “Od czasu objęcia władzy przez DPP w 2016 r. Tajwan promuje transformację energetyczną opartą na wycofaniu energii jądrowej, ograniczeniu zużycia węgla oraz rozszerzeniu wykorzystania gazu ziemnego i energii odnawialnej. Wysiłki te zaczynają przynosić efekty”. Warto jednak w tym miejscu zaznaczyć, że w 2023 r. 42,2 proc. energii elektrycznej było produkowanej z węgla, a 39,5 proc. z LNG - a przed Tajwanem długa droga do zastąpienia tych źródeł zieloną energią.
Co prawda jeszcze przed zamknięciem Maanshan, 13 maja Yuan Ustawodawczy przyjął poprawkę umożliwiającą wydłużenie żywotności reaktorów jądrowych o kolejne 20 lat, dzięki czemu wszystkie trzy wygaszone elektrownie mogłyby - teoretycznie - zostać przywrócone do stanu używalności. Warto tu jednak podkreślić słowo “teoretycznie”, bowiem ponowne uruchomienie jednostek pozostaje nie tyle kwestią legislacyjną, co techniczną. Kluczowe elementy infrastruktury wymagają gruntownej renowacji, wiele systemów zostało zaprojektowanych jeszcze w latach 80., co rodzi problemy z przestarzałością kluczowych elementów, a ponowne uzyskanie licencji może kosztować setki milionów dolarów.
Jak podaje Taipei Times, ankieta przeprowadzona przez KMT w lutym tego roku pokazała ponad 70 proc. poparcie dla przedłużenia działalności elektrowni jądrowych. Jednak jak zaznacza w swoim wpisie Chen In-chin, były szef Centralnej Komisji Wyborczej, referendum dotyczące ponownego uruchomienia Maanshan nie przesądzi o reaktywacji jednostki i wskaże przede wszystkim poparcie bądź sprzeciw społeczeństwa. Nawet jeśli większość obywateli opowie się za wznowieniem działania elektrowni, ostateczna decyzja nadal należy do Komisji Bezpieczeństwa Jądrowego.
Czytaj też
“Ruch antynuklearny na Tajwanie będzie nadal konfrontował się z siłami pronuklearnymi, a zbliżające się referendum 23 sierpnia tego roku będzie decydującym momentem w historii naszej organizacji” - deklarują członkowie Green Citizens’ Action Alliance.
