Reklama

OZE

Mielczarski dla Energetyka24: OZE większym zagrożeniem niż reforma ETS

Prof. Władysław Mielczarski. Fot. Newseria
Prof. Władysław Mielczarski. Fot. Newseria

Reforma ETS nie stanowi poważnego zagrożenia dla polskiej gospodarki, choć wiele zależy tutaj od stanowiska rządu - uważa prof. Władysław Mielczarski z Politechniki Łódzkiej. W jego opinii znacznie bardziej istotnym kosztem dla państwa jest zwiększanie udziału OZE w miksie energetycznym, spowodowane minimalnymi udziałami narzucanymi w ramach polityki energetycznej Unii Europejskiej.

„Reforma ETS sprowadza się do zastosowania mechanizmu stabilizacji (MSR), który obcina ilość pozwoleń będących na aukcji. W tej chwili pozwolenia kosztują ok. 5 euro, później będą pewnie po 6-7 euro. Nie sądzę, aby były większe niż 10 Euro/Mg. Aż tak bardzo nie musimy się martwić. Dla energetyki może to być w gruncie rzeczy rozwiązania neutralne, tu wszystko zależy od polityki rządu. ETS może być natomiast zjawiskiem negatywnym dla przedsiębiorstw przemysłu ciężkiego, które produkują w Polsce np. stal i konkurują na rynku międzynarodowym. Elektrownie natomiast to są lokalne monopole, którym się nic nie stanie,, bo zawsze mogą podnieść cenę energii elektrycznej, która obecnie jest bardzo niska” - mówił prof. Mielczarski w rozmowie z Energetyka24.

Profesor wyjaśnił również dlaczego system ETS jest w istocie korzystny dla państwa:

„Niezależnie ile kosztuje pozwolenie, to ono jest sprzedawane przez rząd krajowy, krajowym firmom (za pośrednictwem KOBIZE). Przychody ze sprzedaży pozwoleń na emisje trafiają do krajowego budżetu - one oczywiście mają pewne ograniczenia dotyczące przeznaczenia - np. na poprawę efektywności energetycznej, co zresztą jest słuszne, ale wpływają również korzystnie na sytuację budżetową. ETS jest bardzo dobrym narzędziem dla budżetu każdego państwa, a dla polskiego czy niemieckiego w szczególności” - podkreślił naukowiec.

Zobacz także: Mielczarski: Mimo inwestycji ryzyko blackoutu realne przez 10-15 lat

W opinii eksperta rząd dysponuje narzędziami, które w stosunkowo nieskomplikowany sposób mogłyby ograniczyć wzrost cen energii elektrycznej spowodowany wzrostem cen pozwoleń:

„Jeżeli Polska chciałaby w jakiś sposób zadziałać i wpłynąć np. na cenę prądu, to zawsze może obniżyć akcyzę - minimalna akcyza w UE to 0,5 euro/MWh, a u nas wynosi około 5 euro/MWh. Można również modyfikować zasady obliczania opłat przesyłowych - co zresztą już się częściowo dzieje”.

Zdaniem prof. Mielczarskiego część protestów organizacji działających w sektorze elektroenergetycznym, dotyczących reformy ETS, wynika z faktu, że nie do końca rozumieją one proponowane rozwiązania. Ponadto, w opinii naukowca niesłuszną jest polityka, która ad hoc traktuje wszelkie „klimatyczne” zobowiązania i działania w kategoriach zagrożenia: „Powinniśmy przyjrzeć się propozycjom, zastanowić co może być dla nas dobre, a co złe - próbować coś ugrać przy tym dyplomatycznym stoliku, a nie oprotestowywać wszystko” - mówił.

Profesor zwrócił uwagę na fakt, że dominującym państwem w Unii Europejskiej są Niemcy, będący zarazem kilkukrotnie większym emitentem CO2, niż Polska. W tej sytuacji mało prawdopodobnym jest, aby godzili się oni na system, który obniży rentowność ich własnej gospodarki. W związku z powyższym my również powinniśmy podejść do reformy ETS z pewnym dystansem, realnie oceniając szanse i zagrożenia, których może być przyczyną. „Unia Europejska nie jest, ani przeciwko Polsce, ani dla Polski - to pewna gra interesów. Raz uda się nam osiągnąć zamierzone cele, innym razem nie, to normalna sprawa” - zauważył prof. Mielczarski.

Zobacz także: Mielczarski o reformie ETS: Polska musi zbudować koalicję

„To co w nas uderza i co powoduje koszty, to wzrastający udział energii odnawialnej” - mówił profesor w dalszej części rozmowy. Naukowiec zwrócił uwagę, że zarówno w przypadku fotowoltaiki, jak i spalania biomasy, czy energetyki wiatrowej, konieczne jest ponoszenie potężnych wydatków, transferowanych poza granice Polski ze względu na ograniczenia technologiczne i produkcyjne.

Na koniec zapytaliśmy prof. Mielczarskiego, czy fundusz modernizacyjny może stać się impulsem modernizacyjnym dla polskiej energetyki: „Fundusz w dłuższej perspektywie nie będzie miał większego znaczenia, on jest za mały. Może oczywiście pomóc, ale mechanizmy musimy wypracować sobie sami. W energetyce zmiany zachodzą globalnie, w tej chwili narastają np. tzw. koszty osierocone. Poszliśmy w rozwój systemów rozproszonych, gdzie już jest wytwarzane prawie 40% energii elektrycznej, inwestujemy tam duże pieniądze (ponieważ energetyka rozproszona jest droższa od wielkoskalowej), a jednocześnie ze względów bezpieczeństwa utrzymujemy też bardzo duże elektrownie oraz system przesyłowy najwyższych napieć, dopłacając do nich coraz więcej, to są wyzwania, na które powinniśmy zwrócić uwagę” - mówił profesor, zwracając równocześnie uwagę, że rozwiązania jak np. rynek mocy nie stanowią długofalowej odpowiedzi.

Reklama

Komentarze

    Reklama