Reklama

Opinia publiczna, ale także eksperci, ekscytują się zwarciem pierwszego w historii kontraktu długoterminowego na dostawy saudyjskiej ropy do Gdańska i ze zniecierpliwieniem oczekują na import tego surowca także z Iranu, Iraku, a być może również Stanów Zjednoczonych. Spekuluje się, że nasz kraj –jeden z największych odbiorców rosyjskich - już za trzy lata drastycznie ograniczy import z tego kierunku. To może być prawdziwy „game changer”, także dlatego, że PKN Orlen, największa firma w Europie Środkowej, objęła procesem dywersyfikacji swoje aktywa w Czechach i na Litwie.

Jeszcze bardziej fascynująca wydaje się gra jaką Polska toczy o budowę tzw. Korytarza Północnego. Chodzi o rozbudowę terminala LNG w Świnoujściu i budowę gazociągu Baltic Pipe na norweski gaz. Tym sposobem województwo zachodniopomorskie stanie się miejscem, w którym zostanie zainicjowana zakrojona na szeroką skalę walka rynkowa z dominacją Gazpromu w Europie Środkowej. Spółka Gaz System przygotowuje już tamtejszą sieć przesyłową do przyjęcia 17,5-18 mld m3 błękitnego paliwa z kierunku bałtyckiego. To więcej niż roczne zużycie całego kraju (około 15,5 mld m3), a jeśli porównać ten wolumen z polskim importem to nowe możliwości nabierają jeszcze większej wagi.  

Fot. Piotr Maciążek/Energetyka24.com

Skala dywersyfikacji jest ogromna. W sektorze naftowym już w 2019 r. może objąć 50%, a może nawet więcej, wolumenu importowego (to będzie uzależnione od warunków cenowych i sytuacji geopolitycznej w okolicach cieśniny Ormuz). W branży gazowej do 2022 r. Polska będzie gotowa do przeorientowania dostaw ze wschodu na Bałtyk w 100%. To nie tylko wielka szansa, ale także, gdyby spojrzeć na sprawę z nieco innej strony- duże uzależnienie od akwenu bałtyckiego przy jednoczesnej słabości marynarki wojennej RP.

To właśnie nasza flota powinna mieć zdolności do reagowania wzdłuż szlaków dostaw węglowodorów, z których korzysta Polska oraz w bezpośredniej bliskości kraju (Bałtyk). Jak na razie nie jest to jednak możliwe, ponieważ polska flota nadal korzysta z jednostek pływających, które powstawały w zupełnie innych warunkach geopolitycznych. Są to więc okręty w większości mało przydatne do współczesnych działań określanych jako „Morskie operacje bezpieczeństwa” („Maritime Security Operations”). To właśnie dlatego jednostki pływające z polską banderą są tak rzadko wysyłane do prowadzenia nadzoru nad międzynarodowymi, morskimi liniami komunikacyjnymi, do prowadzeniem pokojowych operacji bezpieczeństwa (Peacetime Security Operations), a także do udzielaniu pomocy humanitarnej w regionach dotkniętych kryzysem lub np. katastrofami naturalnymi.

Te braki wbrew pozorom są wytykane nie przez Ministerstwo Obrony Narodowej, ale przez inne resorty, które w sposób bezpośredni lub pośredni są zależne od bezpieczeństwa morskich szlaków transportowych. Przekładowo według Ministerstwa Spraw Zagranicznych: „zablokowanie cieśniny Ormuz jest mniej więcej tak samo ważne z punktu widzenia ekonomicznego, jak zablokowanie cieśnin duńskich. Musimy myśleć o Bałtyku, ale nie redukować optyki wyłącznie do niego”.

Przy takim podejściu pojawia się potrzeba posiadania okrętów, które byłyby przystosowane do działania przy braku pełnego konfliktu zbrojnego, w złożonych warunkach nawigacyjnych, przy dużym zatłoczeniu jednostek pływających i w oddaleniu od własnych baz. Co więcej musiałyby to robić w sposób tani i ciągły, mając dużą autonomiczność i gwarantując odpowiednie warunki dla załóg.

Poprawę sytuacji mogłaby przynieść pełna i szybka realizacja planów modernizacji technicznej Marynarki Wojennej, a w tym przede wszystkim wprowadzenie trzech okrętów obrony wybrzeża Miecznik i trzech okrętów patrolowych z funkcją zwalczania min Czapla. Korwety mogłyby bowiem działać w regionach o dużym zagrożeniu, a patrolowce byłyby wykorzystywane do misji charakterystycznych dla czasu pokoju. 

Obecnie jedynymi okrętami, którymi można wykonywać takie zadania są dwie fregaty rakietowe typu Oliver Hazard Perry (ORP „Gen.K.Pułaski” i ORP „Gen.T.Kościuszko”) oraz okręt wsparcia logistycznego ORP „Kontradmirał X. Czernicki”. W pierwszym przypadku jest to jednak związane z ogromnymi kosztami, wynikającymi z zupełnie innego przeznaczenia i stanu technicznego fregat. W drugim przypadku mamy jednostkę doraźnie przygotowaną do swoich zadań, która i tak jest intensywnie wykorzystywana – np. do zabezpieczenia sił przeciwminowych.

Fot. Maksymilian Dura/Defence24.pl

Marynarka Wojenna jest więc znacznie zapóźniona względem potrzeb jakie nakłada na nią spektakularny program dywersyfikacji dostaw węglowodorów do Polski z wykorzystaniem gdańskiego naftoportu i świnoujskiego terminala LNG. Dostawy saudyjskiej ropy już się zaczęły, a komercyjne uruchomienie importu LNG z Kataru będzie miało miejsce w ciągu kilku tygodni, tymczasem nowych okrętów dla floty RP nadal nie zakontraktowano. Obecnie zakłada się, że umowa zostanie podpisana na przełomie 2016 i 2017 roku, korwety będą wprowadzane po jednej rocznie w latach 2019-2021, a patrolowce w latach 2021-2023. Do tego czasu musimy liczyć na pomoc sojuszników… 

Tymczasem zaostrza się sytuacja na szlakach dostaw węglowodorów, co może skomplikować wdrażany przez Polskę program dywersyfikacji. Nie chodzi tu zresztą wyłącznie o trudną sytuację w Rogu Afryki, gdzie np. płynące do Świnoujścia metanowce muszą być ochraniane przez firmy wynajmujące m.in. byłych operatorów GROM (rodzi się tu pytanie czy to wystarczające zabezpieczenie? Czy nie dojdzie do sytuacji kryzysowej, w której reagować powinna jednostka marynarki wojennej?). Pogarsza się także sytuacja na Bałtyku. 

Walka o Dominium Maris Baltici nie jest pojęciem obcym dla większości. Brała w niej bowiem udział -obok Danii, Szwecji, Rosji- także I Rzeczpospolita, która choć pozbawiona dużej floty próbowała oddziaływać na akwen poprzez kontrolę portów (via Inflanty). Dziś temat powraca. Morze Bałtyckie staje się obszarem najżywotniejszych interesów krajów nadbrzeżnych (w tym Polski). Tymczasem wzrasta aktywność rosyjska na akwenie, a obwód kaliningradzki jest coraz bardziej militaryzowany. 

Kraje nadbałtyckie ostrzegają różnymi kanałami informacyjnymi, że Rosjanie chcą trzymać w szachu całe morze. Przykładem jest Szwecja, w której coraz częściej dyskutuje się nad zagrożeniem ze strony Kremla (na co wpływ mają rajdy lotnictwa, okrętów podwodnych, ataki cybernetyczne). W centrum tej narracji pojawia się Gotlandia. Szwedzcy komentatorzy podkreślają, że bez zlokalizowania na tej wyspie systemów rakietowych przekształcenie Morza Bałtyckiego w „rosyjskie jezioro” będzie niemożliwe. Stąd rosnąca rola floty, której Polska de facto nie posiada przez co skazana jest na bierne przypatrywanie się geopolitycznym zmianom w regionie. Zdają sobie z tego sprawę Rosjanie, którzy starannie wybierają cele do kolejnych prowokacji na akwenie. Wśród nich warto wymienić próby uniemożliwienia ułożenia połączenia elektroenergetycznego pomiędzy Szwecją i Litwą przez rosyjskie okręty, jego późniejsze tajemnicze awarie (co wskazuje na potrzebę posiadania specjalistycznych jednostek patrolowych), czy przeloty w pobliżu amerykańskiego niszczyciela USS Donald Cook

Kwestia bałtycka to bowiem nie tylko energetyka i jej aspekt dywersyfikacyjny. Akwen to bowiem także główny szlak logistyczny w planach ewentualnościowych NATO dla krajów bałtyckich. 

Maksymilian Dura, Piotr Maciążek

Reklama
Reklama

Komentarze