Reklama

Górnictwo

Świrski o COP21: "Góra urodziła mysz"

  • Fot. Navy Petty Officer 2nd Class Dominique A. Pineiro, DoD
  • Fot. PZL Mielec

Zakończył się właśnie Szczyt Klimatyczny COP21 w Paryżu. Francuski Minister Laurent Fabius klepnął w sukno zielonym młoteczkiem, a oficjele z prawie 200 krajów świata (195 obecnych, 188 indywidualnych celów redukcji emisji CO2) ogłaszają wielki sukces globalnego porozumienia dotyczącego klimatu. Wszyscy są szczęśliwi, polarne niedźwiedzie są uratowane i… wygląda na to, że właściwie wszyscy osiągnęli swoje cele i klimatyczne i emisyjne. Tylko jakoś mam wrażenie, że uczestniczymy w globalnym cyrku PR-owych informacji, a w rzeczywistości jakiekolwiek działania dla klimatu są całkowitą fikcją - pisze na swoim blogu prof. Konrad Świrski.

Co właściwie uzgodniono w Paryżu? 

Pierwsze, dość ogólne wyniki paryskich obrad można zobaczyć na przykład tutaj, ale tak naprawdę jeszcze nikt nie wie co zapisy te oznaczają – na razie ogłoszono tylko sukces. Na dzień dzisiejszy wiemy, że wszystkie 195 krajów, które uczestniczyły w szczycie podpisały się pod porozumieniem, a 188 z nich podpisało również indywidualne zobowiązania dotyczące ochrony klimatu. Tak jak przewidywałem globalne zobowiązania ograniczania emisji CO2 dotyczą nie jednej wartości, ale czegoś kuriozalnego, mianowicie dążenia do obniżenia wzrostu średniej temperatury, w stosunku do tzw. epoki preindustrialnej czyli 1900 r., o mniej niż 2 stopnie Celsjusza z intencją, aby to może jednak było 1,5 stopnia (ten maksymalny wzrost ma nastąpić do roku 2100). Sytuacja jest absurdalna, ponieważ do końca nie wiemy czy wzrost temperatury jest spowodowany emisją CO2 przez człowieka, a nawet jeżeli tak , to o ile CO2 wzrośnie w kolejnych latach nie wiemy- modele klimatyczne są mniej więcej tak dokładne jak bankowe prognozy kursu franka szwajcarskiego – oczywiście tych banków, które udzielały kredytów. Niemniej jednak mamy coś pod czym mogą się podpisać wszyscy, ponieważ nikt do końca nie wie co ma oznaczać ten wzrost temperatury „znacznie poniżej 2 stopni Celsjusza” – tak więc, każdy może sobie dopisać do tego własną interpretację. Pojedyncze państwa (albo ich grupy) mają własne cele i właśnie takie cele będą przez nie realizowane (bo porozumienie zakłada, że każdy z krajów określa własny wkład – tzn. własną redukcję CO2) natomiast globalnie ma to dać to kontrolowany wzrost średniej temperatury na świecie. I właśnie tutaj jest sukces- nikt nie wie dokładnie jak to działa więc każdy może interpretować na swój sposób.

Co ciekawe – nie do koca wiadomo jak wzrost temperatury (lub jego zatrzymanie) przekłada się na konieczność obniżenia emisji CO2 na świecie (wszelkie modele są całkowicie niewiarygodne), jednak to nie powstrzymuje lobbystów od publikowania wykresów jak na przykład ten na rysunku poniżej.

Jak widać szczególnie europejskie ośrodki lobbystyczne będą przekładać paryskie traktaty COP21 na konieczność bardzo silnego obniżenia emisji CO2, bowiem według europejskich materiałów maksymalne podwyższenie temperatury o 2°C (a nawet w kierunku 1,5°C) oznacza, że musimy obniżyć emisję CO2 o około 40% z poziomu 2010 r., a więc blisko celów europejskiego pakietu klimatycznego – w końcu w ty kierunku prowadzono te analizy i wykresy. Ciekawe jest również to, że każdy inny region świata może sobie zrobić inne wykresy, podobne do tego powyżej i rozumieć cel globalny, którym jest obniżenie temperatury zupełnie inaczej i zgodnie z własną polityką. 

Jakie są zobowiązania poszczególnych państw?

Tutaj właściwie tak jak prognozowano – nie ma jednego wspólnego celu (oczywiście poza tą kwestią temperatury), ale tzw. nationally determined contributions (NDCs) czyli indywidualne zobowiązania każdego z państw, będą weryfikowane w cyklach pięcioletnich (trzeba tez nadmienić , że jest zapis, że mogą być zwiększane). Te NDC to jak na pierwszym z obrazków powyżej – każdy kraj wybierze sobie co mu najbardziej odpowiada – tak więc większość krajów Unii Europejskiej będzie za redukcją CO2 o 40% (poziomu z 2005 roku), Stany Zjednoczone o mniej więcej kilka procent (poziom z 1990 roku), Chiny pewnie zastanowią się czy nie emitować więcej, ale po roku 2030-2035, Indie najpierw poprawią swoja gospodarkę, a dopiero potem będą się ograniczać (tak około roku 2050), a kraje afrykańskie poczekają na dotacje i technologie krajów zaawansowanych. Z technicznego punktu widzenia – wiążące zobowiązania są na granicy żartu lub kabaretu – będzie ograniczanie emisji „tak szybko jak to możliwe”, dla największych emitentów i krajów rozwijających się celem będzie dążenie do zrównoważenia w połowie wieku (czyli około 2050), natomiast do tego czasu emisja będzie się zwiększać.

Kiedy traktat wejdzie w życie?

Jeżeli ktoś oczekiwał, że zobowiązania będą w jakikolwiek sposób wiążące to jest mocno naiwny – według oficjalnych dokumentów wszystko trzeba najpierw jeszcze zweryfikować, a finalnie będzie ważne jeśli ustalenia zostaną ratyfikowane przez co najmniej 55 krajów, których globalna emisja wynosi 55% światowej. Taką ceremonię przewiduje się wstępnie na rok przyszły – 22 kwietnia 2016 (Dzień Matki Ziemi) na kolejnej konferencji w Nowym Jorku. Jednak tutaj należy przypomnieć, że ratyfikowanie Traktatu z Kioto – podpisanego 1997 zajęło 8 lat – a i tu część z krajów wycofała się, a sam poziom globalnej emisji był już zupełnie inny – na lidera wyrosły Chiny, które Kioto nie podpisały w ogóle. 

Co to wszystko naprawdę znaczy?

 Dla świata i klimatu – NIC. Dalej mamy do czynienia z sytuacją, w której każdy ciągnie w swoją stronę i realizuje jedynie własne interesy. Podpisano coś tylko po to, żeby ogłosić sukces. I każdy może ten sukces interpretować na swoją korzyść. Z naszego podwórka – Europa będzie ciągnąc w swoją stronę – Pakiet Klimatyczny i system ETS i redukcja CO2 na poziomie minus 40% (energetyka minus 43 %) do roku 2030 (z poziomu referencyjnego energetyka 2005). Wykorzystane zostanie właśnie interpretowanie obrazka numer 2 – przełożenie maksymalnego wzrostu temperatury na konieczność redukcji CO2- o tym czy ma to jakieś podstawy prognostyczne i czy w ogóle to ma jakikolwiek sens – nikt nawet się nie zająknie. Nie znamy jeszcze dokładnie polskich NDC, ale można przypuszczać, że będą mniej agresywne niż unijne i będą bardziej odnosić się do roku bazowego 1990 lub 1988 jak w traktacie z Kioto – co jest dla Polski znacznie bardziej korzystne oraz że będą silniej podkreślały role polskich lasów w pochłanianiu emisji. 

Co to znaczy dla klimatu i dla nas wszystkich?

Od roku 1990 (rok referencyjny Traktatu z Kioto) globalnie świat zwiększył emisję CO2 prawie dwukrotnie. Do roku 2050 prawdopodobnie dołożymy jeszcze kolejne razy dwa lub trzy-niezależnie od rewolucji technologicznych, kolejnych COP22-COP40 i pięknych PR-owych prezentacji. Pozostaje nam chyba tylko się modlić, że globalne zmiany klimatyczne nie zależą od naszej ludzkiej emisji i że klimat jakoś da nam żyć. Ponieważ za pomocą takich działań jak te ustalone na COP21 i politycznego PR-u na pewno sobie nie pomożemy.

Zobacz także: Prysły polskie nadzieje - paryski szczyt klimatyczny nie „otrzeźwi” UE

Zobacz także: Niemiecka firma omija sankcje. „Zbuduje elektrownię dla Krymu”

Reklama

Komentarze

    Reklama