Wbrew popularnemu przekonaniu, zainteresowanie światowego przemysłu zasobami Arktyki nie rozpoczęło się, ani pięć, ani dziesięć, ani nawet piętnaście lat temu. Pierwsze zaawansowane, jak na owe czasy, prace w tym obszarze datuje się na lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku. Według szacunków amerykańskiej Służby Geologicznej, w 19 basenach geologicznych znajduje się 13% nieodkrytych światowych zasobów ropy i aż 30% światowych rezerw gazu. Eksperci z waszyngtońskiego Wilson Center oceniają, że do końca następnej dekady największe koncerny mogą zainwestować w ten rejon ok. 100 miliardów dolarów. Dotychczasowe analizy wskazywały jednak, że rozpoczęcie eksploatacji złóż na skalę przemysłową oraz wprowadzenie ich do użytku jest kwestią co najmniej 20 lat.
Prognozy i dane nie pozostawiają wątpliwości, że konwencjonalne wydobycie węglowodorów będzie miało w kolejnych dziesięcioleciach tendencję spadkową. Nie jest więc niczym nadzwyczajnym, że branża naftowo - gazowa zintensyfikowała aktywność ukierunkowaną na poszerzanie możliwości produkcyjnych. Zapowiadane zmiany klimatu (które mogą istotnie obniżyć koszty wydobycia) oraz utrzymujące się przez dłuższy czas bardzo wysokie ceny ropy sprawiły, że Arktyka ponownie zaczęła być postrzegana (pomimo ekstremalnych warunków), jako bardzo atrakcyjny kierunek. Zainteresowanie potęgują informacje, prezentowane np. przez International Energy Agency , że do 2035 roku światowy popyt na ropę i gaz, może wzrosnąć nawet o 35%. Kłopot polega jednak na tym, że próg rentowności arktycznych złóż jest na ogół znacznie wyższy, aniżeli w przypadku ich odpowiedników w innych częściach świata.
Taki stan rzeczy wynika m.in. z tego, że 85% niewykorzystanego potencjału Arktyki znajduje się w pokładach morskich, co w synergii z bardzo niskimi temperaturami czyni je trudniejszymi w eksploatacji - z tego powodu prowadzenie prac jest możliwe jedynie w ciągu 2 - 4 miesięcy w roku. Dodatkowe koszty generują również inne uwarunkowania geograficzne, które wpływają na transport sprzętu, ludzi, materiałów oraz potencjalnie także surowców. Paradoksalnie spore nadzieje są tutaj wiązane z ocieplaniem klimatu, które może spowodować topnienie pokrywy lodowej oraz wytyczenie nowych dróg dostępu.
Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że Rosja, USA, Kanada, Dania i Norwegia bardzo mocno rywalizują o zwiększanie swoich stref wpływów. Zgodnie z zapisami Konwencji Narodów Zjednoczonych o prawie morza: „Wyłączna strefa ekonomiczna nie może sięgać dalej niż 200 mil morskich od linii podstawowych, od których mierzy się szerokość morza terytorialnego”. Tymczasem, na początku sierpnia FR wystąpiła z wnioskiem do ONZ, który dotyczył rozszerzenia granic jej szelfu arktycznego o terytorium liczące ok. 1,2 mln kilometrów kwadratowych, rozciągające się ponad 350 mil morskich od wybrzeża. Poprzednia prośba, z 2001 roku, spotkała się z odmową.
Trzecim, ale również bardzo ważnym aspektem, o którym nie można zapominać, są uwarunkowania środowiskowe i protesty ekologów, które wpływają na proces legislacyjny i utrudniają firmom naftowo - gazowym dostęp do tamtejszych złóż.
Przed kilkoma dniami Shell poinformował, że wycofuje się z prowadzenia prac na arktycznym obszarze Alaski. Jako przyczyny podjęcia takiej decyzji - zdecydowanie sprzecznej z interesami stanu - podano rozczarowujące efekty dotychczasowych poszukiwań, wysokie koszty projektu oraz „trudne i nieprzewidywalne” otoczenie prawne. Exodus brytyjsko - holenderskiego giganta jest o tyle symptomatyczny, że nieco ponad miesiąc temu firma otrzymała ostateczną zgodę od amerykańskiej administracji na podjęcie działań. Stało się to po raz pierwszy od 2012 roku, kiedy doszło m.in. do utraty kontroli nad platformą wiertniczą na Morzu Czukockim.
W miniony wtorek (29 września) rosyjskie Ministerstwo Zasobów Naturalnych ogłosiło, że projekty arktyczne Rosnieftu i Gazpromu będą opóźnione o kolejne 2 - 3 lata. Wcześniej, wicepremier Igor Chłoponin powiedział, że w najbliższym czasie Rosja nie będzie w stanie prowadzić samodzielnie efektywnych prac poszukiwawczych na szelfie. Jego zdaniem konieczna jest w tym przypadku bliska współpraca z międzynarodowymi koncernami, które dysponują zaawansowaną technologią oraz zasobami finansowymi. Problem polega jednak na tym, żenieco ponad rok temu Stany Zjednoczone oraz UE nałożyły obostrzenia na dostawy sprzętu dla rosyjskiego sektora naftowego i gazowego. Na liście urządzeń, która liczyła ok. 30 pozycji, znalazły się m.in. platformy wiertnicze, urządzenia służące do wykonywania poziomych odwiertów oraz wyposażenie specjalistycznych jednostek pływających wykorzystywanych do pracy w rejonie Arktyki. Tymczasem, według informacji wiceministra energetyki, złoża w tym rejonie mogą stanowić nawet 60% rosyjskich zasobów węglowodorów.
Paradoksalnie, mianownikiem łączącym obydwie informacje - zarówno tę dotyczącą Shella, jak i mówiącą o Rosji - są niskie ceny ropy, które najpierw „zachęciły” największe koncerny do zwiększenia zaangażowania na północy, a następnie walnie przyczyniły się do jego ograniczenia, zmuszając firmy do redukcji wydatków na inwestycje. Konstatując, wiele wskazuje na to, że „Skarby Arktyki” pozostaną niezdobyte jeszcze przez bardzo długi czas.
Zobacz także: Sądowy spór rosyjskich gigantów. W tle bogactwa Arktyki
Zobacz także: Bitwa o Arktykę. Rosyjskie elity walczą między sobą o zasoby północy