Reklama

Ropa

Zimna wojna na linii Moskwa-Mińsk. Poszło o surowce [KOMENTARZ]

Fot. kremlin.ru
Fot. kremlin.ru

Na linii Mińsk-Moskwa panuje niespotykany od wielu lat chłód. Nie dość, że w lutym Aleksander Łukaszenka gościł amerykańskiego sekretarza stanu, to jeszcze będzie sprowadzał ropę przez Polskę. Poszło oczywiście o pieniądze.

Kraje, które jeszcze kilka miesięcy temu miały się scalić w jeden organizm państwowy, mają obecnie najgorsze stosunki od kilku dekad. 

Na początku roku w mediach pojawiła się informacja o tym, że Białoruś zawiesiła eksport rosyjskiej ropy. "Potwierdzamy, że eksport produktów naftowych został czasowo zawieszony w związku ze wstrzymaniem dostaw ropy do naszych zakładów rafineryjnych" – poinformowało źródło w Biełnaftachimie TASS 3 stycznia. 

Przepychanka cenowa 

Mińsk reeksportował produkty naftowe wytwarzane przez rafinerie w Mozyrzu i Nowopołocku. Warto przypomnieć, że właśnie substancje pozyskiwane z węglowodorów są (czy raczej były) głównym towarem eksportowym Białorusi.

Na samym początku stycznia tranzyt ropy przez Białoruś odbywał się tak, jak wcześniej, bez zakłóceń. Po kilkunastu dniach okazało się i w tym zakresie obie stolice nie są w stanie się dogadać. Mińsk chciał ustalić wyższy poziom taryf, aby zrekompensować straty spowodowane zanieczyszczoną ropą, która płynęła rurociągiem Przyjaźń w 2019 r. Chodziło o wzrost nawet o 21,7%, podczas gdy Moskwa już w ubiegłym roku zgodziła się na podwyżkę zaledwie o 3,7%. 

Dodatkowo nasz wschodni sąsiad wprowadził podatek ekologiczny na transport i tranzyt ropy. Alaksandr Łukaszenka podpisał dekret, wprowadzający podatek wysokości 50 proc. od dochodu przedsiębiorstw transportujących surowiec i ropopochodne przez terytorium Białorusi, w tym także tranzytem.

Amerykańskie umizgi

Pod koniec stycznia ustalono rekompensaty za brudną ropę. Jednak na tym ugody się skończyły. 1 lutego do Mińska zawitał Mike Pompeo, sekretarz stanu USA. Bez żadnej gry wstępnej od razu zdradził cel swojej wizyty karmiąc medialne nagłówki: "USA gotowe dostarczać 100% ropy potrzebnej Białorusi", dodając okrągłe zdania o tym, że Waszyngton wspiera niezależność i suwerenność Białorusi.

Białoruski MSZ na umizgi Pompeo odpowiedział tym samym: "bylibyśmy zadowoleni z bardziej aktywnej roli USA na Białorusi". O wadze tego wydarzenia może świadczyć fakt, że od 2008 roku Białoruś nie ma nawet amerykańskiego ambasadora na swoim terytorium.

Tuż po wizycie amerykańskiego polityka pojawiły się informacje o odwróceniu dostaw na ropociągu Przyjaźń. Białoruś postanowiła sprowadzać ropę z zachodu rurą, którą od jej powstania surowiec płynął w przeciwnym kierunku. 

"Patrząc nawet teoretycznie na tę sprawę, nie ma fizycznej możliwości odwrócenia dostaw na ropociąg z powodu zaangażowania zbyt dużej liczby stron w proces wykorzystania tej magistrali. Są tu Polacy, jesteśmy my, są Białorusini i do tego inni spedytorzy. W naszej opinii, byłoby to delikatnie mówiąc niewłaściwe" – komentował wówczas sprawę Nikołaj Tokariew, szef rosyjskiego Transnieftu.

W połowie lutego pojawiła się umowa na dostawy gazu do końca 2020 roku. Błękitne paliwo również przestało płynąć na Białoruś wraz z końcem 2019 r. 

Białoruś w Trójmorzu?

Na początku marca Łukaszenka wprawił w zdumienie opinię publiczną deklarując, że miliard dolarów, które USA mają przeznaczyć na rozbudowę infrastruktury w ramach Trójmorza… ma też pokryć inwestycje białoruskie. Sugerował, że część tych pieniędzy będzie wydana na budowę ropociągu z Bałtyku na Białoruś. 

Mniej więcej w tym samym okresie przebywający w USA Piotr Naimski potwierdził, ze Polska jest zainteresowana tranzytem ropy do wschodniego sąsiada. Jednocześnie Mińsk szukał dalej i w marcu przyjął pierwszą dostawę ropy z Azerbejdżanu. 

Na początku kwietnia Łukaszenka zaczął domagać się obniżenia cen gazu. Wraz ze spadającym popytem na energię spowodowanym koronawirusem ceny surowców istotnie ucierpiały na światowych giełdach. "Dzisiaj w Europie Rosja sprzedaje gaz po 80 dolarów, nie drożej niż 90 dolarów, a my płacimy 127 dolarów (za tys. metrów sześciennych)" – powiedział prezydent Białorusi.

Minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow lakonicznie odpowiedział jedynie, "że pomimo gwałtownego załamania notowań ropy i gazu, wciąż obowiązują zapisy kontraktów".

Stanowisko Moskwy przypieczętował minister energii Aleksander Nowak mówiąc wprost, że nie będzie obniżki cen gazu dla Białorusi w 2020 roku. 

Sensacyjna wręcz informacja o rewersie tranzytu na ropociągu Przyjaźń stała się rzeczywistością. Pod koniec kwietnia agencja Interfax podała, że zatwierdzono stawki za tranzyt ropy rurociągiem przez Polskę do rafinerii w Mozyrzu. Agencja dodała również, że trwają rozmowy nt. dostaw przez port w Gdańsku. Potwierdził to dwa tygodnie później wicepremier Białorusi mówiąc, że Mińsk rozważa import ropy z USA przez Polskę.

Z kolei 12 maja do Kłajpedy ma dopłynąć pierwsza dostawa saudyjskiej ropy zakupionej przez Mińsk. 

Szanse dla Polski 

Decydenci w Moskwie i Mińsku to z pewnością wyrachowani, cyniczni polityczni gracze z dekadami doświadczenia. Z pewnością takim graczem jest Łukaszenka, który nie waha się narazić na gniew Kremla szukając surowców gdzie się da – od Azerbejdżanu przez Arabię Saudyjską, tranzyt przez Polskę aż po Stany Zjednoczone.

W tle mamy potężne zawirowania rynku energii związane z pandemią. Sama Moskwa zmaga się z ogromnymi spadkami cen węglowodorów, które stanowią przecież istotną część rosyjskiej gospodarki. 

Na porozumienie cenowe między obiema stolicami nie ma chyba co liczyć w najbliższym czasie. Kilka możliwości na pewno otwiera się przed Polską. Umowy na tranzyt ropy przez Przyjaźń już zostały podpisane. Dodatkowo możemy pośredniczyć w sprzedaży ropy i gazu dzięki terminalowi LNG w Świnoujściu oraz innym portom, ale to jeszcze nie wszystko. Gdy zacznie działać Baltic Pipe, możliwości jeszcze się zwiększą. Trudno przewidzieć oczywiście jak sytuacja będzie wyglądała za dwa lata, ale na sporze między Białorusią i Rosją możemy również zyskać. 

Reklama
Reklama

Komentarze