Górnictwo
Zieloni drugą siłą polityczną Niemiec. Co oznacza to dla polskiej i europejskiej energetyki? [ANALIZA]
Ostatnie wybory lokalne w Bawarii potwierdzają pewien trend w niemieckiej polityce: duże, tradycyjnie domimujące ugrupowania tracą swoich wyborców na rzecz mniejszych partii. Jednym z najwięcej zyskujących stronnictw są tzw. Zieloni. Najnowsze sondaże wskazują, że frakcja ta jest już drugą (po chadekach) siłą polityczną Niemiec - Die Grünen zdeklasowali już współtwórców obecnej koalicji rządzącej, czyli socjaldemokratów. Biorąc pod uwagę stałą tendencję wzrostową Zielonych, która utrzymuje się od zeszłorocznych niemieckich wyborów federalnych, warto zastanowić się, jaki wpływ na polską i unijną energetykę miałoby to ugrupowanie, gdyby doszło do władzy.
Związek 90/Zieloni (Bündnis 90/Die Grünen) to niemiecka partia polityczna, której oficjalna historia sięga lat 80-tych XX wieku. Jednakże, ruch ten powstał de facto dekadę wcześniej, na fali rodzącej się świadomości ekologicznej w społeczeństwach zachodnich (a więc m.in. także w ówczesnej Republice Federalnej Niemiec).
Najnowsze sondaże z października br. stawiają Zielonych na pozycji drugiej siły politycznej Niemiec, z poparciem rzędu 20-21%. Tym samym, Die Grünen tracą do lidera, a więc chadeckich CDU i CSU ok. 6-7 punktów procentowych, deklasując przy tym socjaldemokratyczne SPD, które obecnie cieszy się poparciem nie większym niż 14%.
Zieloni w swej polityce energetycznej mocno akcentują jak najszybszą i nieodwracalną dekarbonizację Niemiec. Ich plany są znacznie szerzej zakrojone niż koncepcje obecnie wdrażane przez obecny rząd Angeli Merkel – według Die Grünen Republika Federalna Niemiec powinna jeszcze przed rokiem 2030 zamknąć 20 najbardziej emisyjnych elektrowni. W tym samym roku Zieloni chcą pokrywać 100% zapotrzebowania na energię dzięki źródłom odnawialnym. Cel ten ma być możliwym do zrealizowania m.in. dzięki istotnemu zaangażowaniu małych wspólnot lokalnych i kooperatyw. Partia ta zmierza również do jak najszybszego wyłączenia niemieckich elektrowni jądrowych.
Die Grünen chcą też obniżenia opłaty EEG, czyli dodatku do niemieckich rachunków za prąd, który przenosi część kosztów transformacji energetycznej RFN (tzw. Energiewende) na gospodarstwa domowe.
Co niezwykle istotne dla Polski, Zieloni są największymi niemieckimi przeciwnikami gazociągu Nord Stream 2. Jest to również ugrupowanie bardzo sceptyczne względem Rosji pod rządami Władimira Putina.
W kontekście europejskim, Die Grünen stawiają na wzmocnienie unii energetycznej oraz współdzielenie wspólnotowych mocy wytwórczych i magazynowych. Chcą także przemodelować system handlu emisjami (ETS) ustanawiając ceny minimalne dla certyfikatów emisyjnych, transferując jednocześnie wycenę tych pozwoleń poza system, celem „zwiększenia przejrzystości”. Zieloni postulują także dostosowanie całej Europy do rygorów Porozumienia Paryskiego.
Z polskiej perspektywy, w energetycznych planach Die Grünen wyszczególnić można cztery najważniejsze elementy. Po pierwsze, jest to ugrupowanie radykalnie antywęglowe. Oznacza to, że Niemcy współrządzone przez Zielonych obiorą jeszcze ostrzejszy kurs dekarbonizacyjny. Jest to zagrożenie dla nadwiślańskiej energetyki, która – według m.in. zapowiedzi ministra Naimskiego – rok 2030 traktuje jako początek ewentualnej debaty nad obniżaniem udziału węgla w miksie energetycznym. Po drugie, Die Grünen są też frakcją antyatomową. Sprzeciw zachodniego sąsiada może ostatecznie pogrzebać (i tak już wątłe, nierozwinięte i niesprecyzowane) plany dotyczące budowy elektrowni jądrowej w Polsce. Po trzecie, jeśli Zieloni uzyskaliby wpływ na niemiecką politykę zewnętrzną, to można spodziewać się, że Unia Europejska – której najpotężniejszym motorem napędowym jest RFN – zaostrzy swoją klimatyczną retorykę i jeszcze bardziej podniesie wymagania dotyczące celów OZE czy celów emisyjnych. Po czwarte, warto podkreślić, że Zieloni są jedyną liczącą się partią w Niemczech, która sprzeciwia się budowie gazociągu Nord Stream 2 i podnosi argument uzależnienia RFN i Europy od rosyjskich surowców energetycznych, w czym przypomina linię narracyjną polskiego rządu.
Trudno przewidzieć, czy Zieloni zdołają utrzymać trend wznoszący i uzyskać jeszcze większe poparcie na niemieckiej scenie politycznej. Z pewnością sprzyja im fakt, że obecnie rządząca koalicja (tzw. GroKo, złożona z chadeków i socjaldemokratów) cieszy się coraz mniejszym zaufaniem obywateli RFN. Wyraża się to już nie tylko poprzez nieustanny spadek poparcia dla SPD, która uchodzi za partię skompromitowaną (zwłaszcza po wyborach federalnych w 2017 roku, które przyniosły temu ugrupowaniu najgorszy rezultat w historii). Pierwsze polityczne wstrząsy odczuwa też Angela Merkel, która traci kontrolę nad własną partią. Kanclerz Niemiec nie potrafiła już nawet zagwarantować swojemu nominatowi funkcji szefa frakcji chadeków w Bundestagu. Co gorsza, CSU, a więc „bawarska siostra” i koalicjant CDU, wypadła kompromitująco słabo w wyborach lokalnych w Bawarii. Czynniki te, połączone ze wzrostem popularności skrajnie prawicowej Alternative für Deutschland, która nie wzbudza ufności wyborców z terenów dawnych Niemiec Zachodnich, sprawiają, że frakcja Zielonych może wkrótce odegrać bardzo dużą rolę w niemieckiej polityce, a co za tym idzie: w polityce całej Europy.