OZE
Sejmowy spór o energetykę wiatrową
Poparcie PiS i sprzeciw opozycji - takie reakcje wywołał w środę Sejmie poselski projekt ustawy o inwestycjach dot. elektrowni wiatrowych. Emocje budził zwłaszcza zapis, by wiatraki stawiano w odległości od domów nie mniejszej niż 10-krotność wysokości tych instalacji.
Posłowie debatowali w środę wieczorem nad sprawozdaniem komisji wobec tego projektu. Zdaniem autorów projektu z PiS reguluje on zasady budowy elektrowni wiatrowych. Zdaniem klubów opozycyjnych - doprowadzi do całkowitego zahamowania rozwoju energetyki wiatrowej.
W projekcie największe kontrowersje wzbudził zapis, że farmy wiatrowe nie będą mogły powstawać w mniejszej odległości od budynków mieszkalnych niż 10-krotność ich wysokości wraz z wirnikiem i łopatami. W praktyce to 1,5-2 km.
Ta sama odległość miałaby być zachowana przy budowie nowych wiatraków przy granicach m.in. parków narodowych, rezerwatów, parków krajobrazowych, obszarów Natura 2000. Istniejące wiatraki, które nie spełniają kryterium odległości, nie mogłyby być rozbudowywane, dopuszczalny ma być jedynie ich remont i prace niezbędne do eksploatacji. Ponadto lokalizacja elektrowni wiatrowej byłaby możliwa tylko na podstawie miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego.
Sprawozdawca projektu Grzegorz Schreiber (PiS) wskazywał na szkodliwość wielu wiatraków, emitowanie przez nie hałasu, a także "w skrajnych przypadkach" nawet odrywanie się łopat wirników. Powoływał się na raport NIK, który negatywnie ocenił dotychczasowy tryb budowy elektrowni wiatrowych. Wychodząc temu wszystkiemu naprzeciw - wyjaśniał - grupa wnioskodawców przygotowała projekt.
Zwrócił uwagę, że w pracach w podkomisji i komisji wprowadzono do projektu poprawki. Jedna z nich zakłada, że można będzie rozbudowywać lub przebudowywać domy, znajdujące się w najbliższym sąsiedztwie wiatraków, jeśli pozwala na to miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego.
Chodziło o to - podkreślał Schreiber - by nie karać dodatkowo mieszkańców za to, że w sąsiedztwie ich domów są wiatraki. "Projekt przyczyni się do uregulowania zasad lokalizowania elektrowni wiatrowych na terytorium Polski" - przekonywał sprawozdawca.
Poparcie dla projektu deklarowała też reprezentująca klub PiS Anna Paluch. Wskazała, że proces lokalizacji elektrowni wiatrowych budzi wiele konfliktów społecznych. Zwracała uwagę, że ustawa nie będzie dotyczyć np. obszarów morskich.
Ostrą krytykę projektu przedstawiła Małgorzata Chmiel (PO). Przekonywała, że ustawa doprowadzi do paraliżu energetyki odnawialnej, gdyż normy odległościowe spowodują, że praktycznie nie będą mogły powstawać nowe wiatraki. Z kolei obecne elektrownie zbankrutują, bo opłaty na nich nakładane wzrosną trzykrotnie. Jednocześnie tam, gdzie wiatraki są, nie można będzie budować domów. "W niektórych przypadkach nawet całe gminy będą wyłączone z zabudowy mieszkaniowej" - argumentowała.
Przypominała, że zgodnie z wymogami UE, do 2020 r. Polska powinna wytwarzać 15 proc. energii ze źródeł odnawialnych, a przyjęcie ustawy "antywiatrakowej" spowoduje, że to się nie uda i Polska będzie płaciła kary.
Chmiel przywołała opinię MSZ do projektu, podpisaną przez wiceministra Konrada Szymańskiego. Uznał on, że zapisy projektu ustawy wiatrakowej mogą być niezgodne z prawem UE oraz dyskryminować OZE z wiatru.
Krytyczny był też Michał Stasiński (Nowoczesna). Pytał, czy i inne protesty lokalnych społeczności, tak jak w przypadku wiatraków, będą źródłem nowych ustaw. "Dlaczego nie zablokowaliście tarczy antyrakietowej, która też wzbudza protesty? Czy wybieracie sobie protestujących?" - pytał.
Kontynuując wypowiedź oświadczył, że powodem uchwalania ustawy jest "nowa koncepcja energetyki, opartej na węglu". "Ale nie uratujecie kopalni, niszcząc OZE i wiatraki" - zwrócił się do posłów PiS. "Za wasze pomysły rodem z XIX w. zapłaci polski biznes i konsumenci" - dodał.
Także Mieczysław Kasprzak (PSL) mówił, że cel projektu jest polityczny - chodzi o całkowite ograniczenie inwestycji wiatrakowych.
Z kolei Janusz Sanocki (niez.) zdecydowanie poparł projekt. Wyraził opinię, że najlepiej by było, by ustawa zakazała w ogóle budowania wiatraków, bo energia wiatrowa jest w rzeczywistości najdroższa. "Trzyma się to na subwencjach, gdyby nie te subwencje, nikt by nie wybudował ani jednego wiatraka" - oświadczył.
Przedstawiciel wnioskodawców Bogdan Rzońca (PiS) przekonywał, że właściciele wiatraków dysponujący najlepszymi technologiami nie obawiają się zapisów projektu. Boją się natomiast ci, którzy "sprowadzali złom". "Energia odnawialna tak, ale w mikście energetycznym" - zakończył swoje wystąpienie Rzońca.
Schreiber odpowiadając przedstawicielce PO wskazał, że właśnie w odpowiedzi na krytyczne opinie MSZ z projektu ostatecznie wykreślono zapisy dot. zasad notyfikacji technicznej wiatraków. Projekt przewidywał np. maksymalnie 2-letni termin ważności decyzji, pozwalającej na eksploatację wiatraków.
Występujący w imieniu rządu wiceminister energii Andrzej Piotrowski też przekonywał, że "energia OZE nie istniałaby, gdyby nie dotacje". Dotyczy to - mówił - i elektrowni wiatrowych; co prawda te elektrownie mają niskie koszty operacyjne, ale za to wysokie koszty inwestycyjne, które mogą zwrócić się dopiero po bardzo długim czasie. Zwracał też uwagę, że OZE takie jak wiatraki raz dostarczają energię, a raz nie, co też podnosi koszty.
Piotrowski uspakajał, że Polsce nie grozi scenariusz niespełnienia unijnych wymogów 15-proc. energii z OZE w 2020 r., bo nasz kraj już dziś wypełnia normy na 2018 r.
Do projektu zarówno klub PiS, jak i kluby opozycyjne zgłosiły wiele poprawek, więc trafił on ponownie do komisji.
Zobacz także: Specustawa wiatrakowa to ukłon w stronę spółek państwowych