Reklama

Portal o energetyce

Rozkręca się gra o polski offshore. W tle Baltic Pipe i transformacja energetyczna

Fot. Pixabay
Fot. Pixabay

Polski sektor morskiej energetyki wiatrowej to łakomy kąsek dla wielu graczy. Zęby ostrzą sobie na niego Duńczycy, Norwegowie, a także rodzime spółki skarbu państwa. Rząd w Warszawie jest świadomy tych apetytów – dlatego stara się wykorzystać ten atut na swoją korzyść. Rozgrywka nabrała tempa podczas konferencji w Kopenhadze, na której polscy ministrowie rozmawiali z duńskimi politykami i przedsiębiorcami o potencjale drzemiącym w wietrze Bałtyku.

W poniedziałek w Kopenhadze odbyła się konferencja energetyczna „Ensuring Security of Supply and Green Energy Transition Denmark and Poland in the European Energy Union”, którą zorganizowała ambasada Rzeczpospolitej Polskiej w Danii we współpracy ze spółkami PGNiG, Gaz-System i Energinet. Udział wzięli w niej ministrowie energii z obu krajów, a także prezesi spółek energetycznych.

Konferencja miała w sobie dużo z pozytywnej kampanii wizerunkowej – padł podczas niej szereg oświadczeń o współpracy i zapowiedzi przemian w polskim sektorze energetycznym. Minister Krzysztof Tchórzewski stwierdził m.in., że dekarbonizacja polskich mocy wytwórczych będzie możliwa dzięki wsparciu Danii. Pochwalił on przy tym Duńczyków za ich udaną transformację energetyczną. Całe wydarzenie uwieńczyła muzyczna uczta w sali koncertowej duńskiego radia, gdzie wystąpił Szymon Nehring, jeden z najsłynniejszych polskich pianistów młodego pokolenia. Zagrał m.in. utwór Edwarda Griega, norweskiego kompozytora, który przez 3 lata mieszkał w Kopenhadze i przyjaźnił się z artystami duńskiego romantyzmu.

Uważny obserwator, analizujący kopenhaskie dyskusje polityków, z pewnością zauważył dwa główne tory, jakimi się poruszały. Mianowicie, mowa o kwestii gazociągu Baltic Pipe oraz o polskiej energetyce wiatrowej na morzu.

O ile dyskusje na ten pierwszy temat były spodziewane, o tyle zaskakiwały słowa dotyczące sektora offshore. Minister Tchórzewski powiedział w Kopenhadze, że „chciałby, aby w nieodległej przyszłości w polskim systemie elektroenergetycznym pojawiła się farma wiatrowa na Morzu Bałtyckim”. Co istotne, zaznaczył on, że Polska jest zainteresowana „współpracą z Danią, poznaniem duńskich doświadczeń w tworzeniu nowoczesnego sektora energetycznego oraz z obszaru energii odnawialnej”.

W pewnym momencie minister Tchórzewski – jak cytuje PAP - zastrzegł, że „nie ma takiego warunku, by duńska zgoda na Baltic Pipe była uzależniona od ich [Duńczyków – przyp. JW] wejścia na polski Bałtyk z projektami offshore”. Jak stwierdził polityk, „w Europie jest przyjęty system aukcyjny i my nie mamy możliwości, by komukolwiek cokolwiek obiecać”. Niemniej, osadzenie tej wypowiedzi w kontekście całości konferencji skłania do zgoła innych wniosków.

Razem z Tchórzewskim był w Kopenhadze także minister Piotr Naimski. Polityk ten – bezpośrednio czuwający nad projektem Baltic Pipe – roztoczył bardzo atrakcyjne prognozy dotyczące polskiego offshore, mówiąc o 10 GW mocy dla farm wiatrowych przy wybrzeżu, które mają być dostępne już w latach 2025-2030. Tymczasem, w raporcie „Program rozwoju morskiej energetyki i przemysłu morskiego w Polsce” opracowanego przez Fundację na rzecz Energetyki Zrównoważonej oszacowano, że potencjał polskiej energetyki wiatrowej offshore sięga 4 GW do 2030 roku i już 8 GW do 2035 roku. Prezes Polskich Sieci Elektroenergetycznych Eryk Kłossowski w rozmowie z Rzeczpospolitą w kwietniu br. powiedział, że PSE uwzględniają przyłączenie 8 GW z farm morskich w dłuższej perspektywie. Dodał on przy tym, że w latach 2026-2027 potencjał polskiego offshore wyniesie ok. 4 GW. Oznacza to, że polski minister niejako „podbił stawkę" w grze o offshore.

Naimski już w maju br. mówił, że Polska elektroenergetyka potrzebuje zarówno farm wiatrowych na morzu, jak i elektrowni jądrowej. „Potrzebujemy jednego i drugiego, to nam wychodzi z obliczeń i analiz. To się nie wyklucza, ale się uzupełnia. Farmy wiatrowe offshore zaczną działać w połowie lat '20 i zaczną zastępować to, co jest na lądzie” - powiedział Naimski w rozmowie z ISB News.

Biorąc powyższe wypowiedzi pod uwagę można zaryzykować wniosek, że polski rząd używa offshore jako karty przetargowej w rozmowach ze stroną duńską. Nie ma w tym nic dziwnego – Dania to światowy lider energetyki wiatrowej. To właśnie z tego kraju pochodzi Vestas, czyli największy światowy producent turbin wiatrowych. Duńska spółka energetyczna Ørsted jest z kolei uznawana za najpoważniejszego gracza na światowym rynku morskiej energetyki wiatrowej.

Po stronie Duńczyków również odnotować można ruchy, które sugerują zwiększenie zainteresowania polskim offshore. Świadczyć może o tym m.in. wejście na nadwiślański rynek spółki K2 Management. Firma ta została założona w duńskim Aarhus w 2007 roku. Trudni się świadczeniem usług doradczych dla sektora energetycznego, przede wszystkim zaś dla przedsiębiorców inwestujących w elektrownie wiatrowe i fotowoltaikę. K2 Management chwali się na swojej stronie internetowej doradztwem m.in. przy projekcie farm offshore m.in. w USA, Holandii i Niemczech. W marcu 2018 roku spółka ta otworzyła swoje biuro w Polsce, a konkretnie – w Gdyni. „Jesteśmy aktywni na polskim rynku od 2016 roku, wspieramy lokalnych klientów w rozwoju projektów offshore” - napisano w oświadczeniu K2 Management.

Warto w tym momencie podkreślić, że Polska i Dania nie uregulowały sprawy rozgraniczenia stref ekonomicznych na Bałtyku- spór dotyczy akwenu leżącego na południowy wschód od Bornholmu, a więc obszarów, gdzie farmy wiatrowe mogłyby powstać.

Jednakże, Duńczycy to nie jedyni Skandynawowie, jacy zainteresowani są polskim Bałtykiem. W marcu tego roku spółka Statoil Holding Netherlands podpisała umowę warunkową z firmą Polenergia w sprawie budowy farm wiatrowych przy wybrzeżu Polski. Na krok taki zareagowały polskie spółki skarbu państwa, przede wszystkim zaś PGE Energia Odnawialna. Jej „Program Offshore” zakłada budowę farmy wiatrowej na Morzu Bałtyckim o mocy aż 1 GW. Jest to jeden z elementów rozwoju strategicznego firmy po 2020 roku.

Na polskim kawałku Bałtyku nie stanęła dotychczas żadna farma wiatrowa. A zaznaczyć trzeba, że instalacje takie mają tam niezwykle sprzyjające warunki do pracy - średnia roczna prędkość wiatru w polskiej strefie przybrzeżnej na Bałtyku przekracza 9 m/s, co odpowiada prędkościom wiatru na obszarze, na którym znajdują się duńskie i niemieckie morskie farmy wiatrowe. „Polskie obszary morskie charakteryzują się bardzo dobrymi warunkami wietrznymi. Możemy mówić o średniej prędkości wiatru na poziomie 10 m/s, co przy obecnych technologiach pozwala myśleć o sprawności na poziomie wyższym niż 50%” – powiedział serwisowi Energetyka24 prezes zarządu Fundacji na rzecz Energetyki Zrównoważonej Maciej Stryjecki.

Strona polska może zatem wykorzystać ten potencjał. Wydaje się to być szczególnie pomocne przy negocjacjach z Duńczykami ws. gazociągu Baltic Pipe. Jednakże, można zastanowić się, czy sektor offshore nie będzie dla Danii łatwym łupem przy tej okazji – Kopenhaga doskonale zdaje sobie sprawę, jak pilnym i potrzebnym projektem jest dla Polski połączenie, które ma uniezależnić ją od dostaw gazu z Rosji. Polscy politycy niejednokrotnie podkreślali, że nie chcą przedłużać umów z Gazpromem, a polegać będą na dostawach błękitnego paliwa realizowanych przez terminal LNG w Świnoujściu i właśnie Baltic Pipe. Niemniej, dla rządu w Warszawie postawienie na morską energetykę wiatrową może przynieść jeszcze jedną korzyść – Polska jest bowiem postrzegana jako tzw. coal state. Zaangażowanie potężnego duńskiego partnera w rozwój morskich odnawialnych źródeł energii pomogłoby zmienić ten wizerunek.

Reklama
Reklama

Komentarze