Reklama

Ropa

Wenezuelski kryzys pierwszą szansą na moralne przywództwo Ameryki Trumpa [KOMENTARZ]

Fot. Ambasada USA w Urugwaju
Fot. Ambasada USA w Urugwaju

Stany Zjednoczone, ustami sekretarza skarbu Stevena Mnuchina, wprowadziły w poniedziałek kolejne sankcje na targaną konfliktem wewnętrznym Wenezuelę. Uderzenie w kluczowy dla reżimu Maduro sektor naftowy to mądre posunięcie, pytanie jednak brzmi - czy to pomoże w obaleniu dyktatora? 

Podczas konferencji prasowej w Białym Domu administracja prezydenta Donalda Trumpa zapowiedziała, że nie wprowadzi embarga na wenezuelską ropę, a jedynie zablokuje konta, na które wpływają dochody ze sprzedaży "czarnego złota" w taki sposób, aby reżim Nicolasa Maduro nie miał do nich dostępu. W ten sposób Amerykanie wzmacniają presję na otoczenie dyktatora, które dotychczas cieszyło się dobrobytem przede wszystkim właśnie dzięki pieniądzom ze sprzedaży ropy do USA, jednocześnie ograniczając wpływ na globalne ceny ropy, które z pewnością zareagowały by gwałtowniej w przypadku nałożenia embarga na dostawy z Wenezueli. 

Aby ocenić dotkliwość takich środków, należy zwrócić uwagę na poziom uzależnienia Wenezueli od amerykańskich kupców. 41% eksportu ropy z Wenezueli trafia właśnie do USA. PDVSA (Petroleos de Venezuela) posiada w Stanach spółkę zależną Citgo, która, zarządzając 3 rafineriami, wytwarza około 750 tysięcy baryłek ropy dziennie. Tym samym, Wenezuela znajduje się na 4. miejscu wśród importerów ropy do Stanów Zjednoczonych, tuż za Kanadą, Arabią Saudyjską i Meksykiem. Ta popularność wenezuelskich dostaw wynika z faktu, iż kraj ten jest jednym z głównych producentów tzw. ciężkiej ropy naftowej, czyli odmiany ropy o największej gęstości (powyżej 875 kg/metr sześcienny), która wykorzystywana jest do produkcji paliwa lotniczego i oleju napędowego. Jednocześnie jednak, PDVSA uzależnione jest od importu super lekkiego oleju napędowego, którym rozrzedza się ciężką ropę przed jej wysłaniem. 

Komentując sankcje doradca ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton zauważył, iż ich celem jest utrudnienie życia tym poplecznikom reżimu, którzy trzymają się przy Nicolasie Maduro dla pieniędzy: "mamy nadzieję, że ci ludzie zrozumieją, iż nadszedł czas by zmienić front i zaufać nowemu liderowi". Jednocześnie, warto zauważyć, że sytuacja w Wenezueli to jedna z pierwszych sytuacji politycznych, w których za USA podążają wszyscy sojusznicy: nowego lidera, Juana Guaido rozpoznało już ponad 20 państw, w tym skłócona często z administracją Donalda Trumpa Kanada. Unia Europejska postawiła Maduro ultimatum - albo rozpisze nowe wybory, albo także europejska wspólnota rozpozna oficjalnie jego konkurenta. I choć na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ projekt rezolucji wzywający Maduro do rezygnacji upadł, to pamiętajmy, że państwa wspierające jego reżim - Chiny i Rosja- to także jego najwięksi wierzyciele najbardziej obawiający się utraty majątku. Rosjanie dotychczas utopili w upadającej wenezuelskiej gospodarce 17 mld dolarów, a Chińczycy aż 50 mld dolarów, zatem ich walka o status quo wiąże się przede wszystkim z troską o partykularne, finansowe interesy. 

Mając to na uwadze, amerykańskie działania to kolejny element nacisku zmierzający do zburzenia "domku z kart", jakim jest reżim Nicolasa Maduro. Korzystając na zależności wenezuelskiego sektora naftowego od amerykańskiego rynku, działania Sekretarza Mnuchina nie tylko utrudnią działalność Maduro, ale także wygenerują olbrzymie środki na działalność wspieranego przez Amerykanów Juana Guaido.  Jednocześnie, powstrzymując się od pełnego embarga, rynek ropy nie doznaje poważniejszych wstrząsów - na informację o decyzji Departamentu Skarbu rynki zareagowały spadkami rzędu 2,5%, które jednak od tego czasu zostały zniwelowane przez inwestorów. Pozostaje więc odpowiedź na pytanie, czy zaproponowane działania okażą się skuteczne. 

Żyjemy w epoce obrazków i szybkiego internetu, wobec czego najszybciej i najgłębiej do ludzi trafiają skrajne, radykalne obrazy. Kiedy widzimy zdjęcia umierających z głodu emerytów, puste półki w sklepach czy kobiety sprzedające swoje włosy by mieć środki na emigrację, to większość globalnego społeczeństwa czuje empatię i chciałoby okazać wsparcie. Pośrodku tej beznadziejności, w sercu publicznych protestów pojawiło się w końcu światło nadziei dla umęczonego narodu w osobie Juana Guaido. Jednocześnie, dotychczas nastawiony wyłącznie na politykę transakcyjną Donald Trump zdołał wynieść się ponad to i użyć argumentów etycznych i moralnych, by zjednoczyć rozwinięty świat w poparciu dla nowej, lepszej zmiany w Wenezueli. Jeśli się to uda, z pewnością ten epizod będzie wielkim dyplomatycznym sukcesem 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych.  

Reklama

Komentarze

    Reklama